Kartel niesprawiedliwych – felieton STACHA OSTRÓŻKO

Zdaje nam się, że po zbrodniach i podłościach sądowych przed i po 1956 do  1989 roku materializuje się idea wspaniałego Polaka, ks. Stanisława Staszica: „prawo niech prawo znaczy, a sprawiedliwość sprawiedliwość”. To nieprawda. Takie mniemanie byłoby szlachetnym rojeniem, bośmy wcale nie przezwyciężyli miazmatów czterdziestopięcioletniego bytowania pod auspicjami  Rosji sowieckiej i  jej rodzimych wasali.

 

Jak zakończy się dzisiejsza walka w Okopach św. Trójcy  obozu niepodległościowego z sądownictwem – nadal skowanym wszelakiego rodzaju prywatą, arywizmem, cynizmem, tchórzostwem? Jak w „Nie-Boskiej komedii?” Oby: „zwyciężyłeś, Galillejczyku”.

 

Bo umocnili się reprezentanci kilku dziedzin życia publicznego: sędziowie, prokuratorzy, naukowcy, dziennikarze i spadkobiercy pretorianów władzy ludowej. Istny kartel elit postpezetpeerowskich, mający poparcie rozlanego jak ocean międzynarodowego lewactwa, jakby ze spełnionej wizji Róży Luksemburg

 

Tymczasem Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, najpoważniejszej (intencjonalnie) w naszym kraju gazety codziennej, wydrukował  27  stycznia br. na  czołówce pierwszej strony patetyczny apel do prezydenta o wstrzymanie się „z podpisaniem znowelizowanych ustaw”, ponieważ „masakrują one wymiar sprawiedliwości”, a  „historia odnotuje”, czy prezydent umiał wznieść się ponad spory partyjne. I Chrabota dramatycznie dodaje, że akceptacja nowych ustaw grozi  niewyobrażalnymi  sankcjami – aż do wyjścia z Unii  Europejskiej. To straszenie Polaków opuszczeniem UE stało się lejtmotiwem rodzimych liberałów lewicowych i już nikogo nie wzrusza, najwyżej śmieszy.

 

Czy Bogusław Chrabota na pewno jest świadom,  kogo i czego broni swą enuncjacją? W 2008 r. wyszła książka Jacka Wegnera „Bez świadków obrony…..” opowiadająca o wysadzeniu auli Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Opolu.

 

Władza chciała tam w tzw. święto Służby Bezpieczeństwa, uhonorować milicjanta, płk. Juliana Urantówkę, kata robotników Wybrzeża w grudniu 1970 r. Wiadomość o planowanej celebrze przeniknęła do mieszkańców Opola, którzy w większości odbierali ją jako upokorzenie.  Jerzy Kowalczyk, pracownik WSP, mozolnie przygotowywał materiał eksplodujący pod tym pomieszczeniem i w  nocy z 5 na 6 października 1971 r. zdetonował go. Wiedział o tych zamierzeniach i ich materializacji Ryszard, starszy brat Jerzego, doktor fizyki w Katedrze Fizyki Doświadczalnej uczelni opolskiej i nie doniósł bezpiece, co wkrótce władza sądownicza uznała za przestępstwo o ciężarze… zbrodni.

 

Śledztwu przewodził płk mgr SB Tadeusz Kwiatkowski, pełnomocnik ówczesnego ministra spraw wewnętrznych, Wiesława Ociepki, i nadto dyrektor Biura Śledczego MSW. Na jego polecenie esbecy zapisywali opinie pracowników naukowych o zburzeniu auli. Niewielu odmawiało wypowiedzi. Większość z rektorem WSP, doc. Janem Seredyką, uznała, że  bracia zasłużyli na surową karę, ponieważ… zhańbili uczelnię. Autor książki w roku 2007 telefonicznie rozmawiał z emerytowanym już wtedy Seredyką; ów „nie chciał teraz  o tej – jak to określił  – bulwersującej sprawie mówić, jest chory po poważnym wypadku”.

 

Dochodzenia  trwało od  lutego  1972 r. Proces przed Sądem Wojewódzkim rozpoczął się  28 sierpnia i trwał do 8 września 1972 r. Sądowi przewodniczył  sędzia Zygmunt Jaromin; oskarżali  wice prokurator Prokuratury Generalnej  Jerzy Jamka i wice przewodniczący Prokuratury  Wojewódzkiej w Opolu Czesław Piątkowski. Ryszarda Kowalczyka bronił adwokat z urzędu; Jerzego bronili Cyryl Ratajczak i  Bolesław  Głodek. Nie powołano świadków obrony.

 

Jerzy Jamka żądał dla obu braci kary śmierci. I na niewiele się zdało kilkugodzinne przemówienie Cyryla Ratajczaka. Jerzego, w wieku 29 lat,  sąd skazał na śmierć, a jego brata, starszego o pięć lat, na ćwierćwiecze zamknięcia. Mecenas Ratajczak w 2007 r. powiedział autorowi  książki: „w tym całym procesie  najbardziej było mi żal  sędziego przewodniczącego  Jaromina, widziałem jego przerażenie i strach, jak ogłaszał wyrok (…)  trzęsły mu się ręce, załamywał głos (…) wtedy powinien  powiedzieć, że nie będzie służyć (…) Żądań, które sąd w całej rozciągłości przyjął  wydając wyrok, Jamka i Piątkowski sami  nie uzgadniali, dostali wytyczne  z Biura Politycznego KC PZPR  czy skądinąd”.

 

Jerzy 103 dni przesiedział ze świadomością, że zostanie powieszony. Sąd Najwyższy zamienił tę karę na 25 lat pozbawienia wolności. Był to niewątpliwie skutek oburzenia wyrokami opinii publicznej kraju i międzynarodowej, zwłaszcza Polonii amerykańskiej, wszak na jej pomoc w zaciąganiu kredytów od USA liczył Edward Gierek zamierzający Polskę przekształcić w „drugą Japonię”.

 

Cyryl Ratajczak  bronił  również Ryszarda Kowalczyka w Izbie Karnej Sądu Najwyższego. „Tam potrzebni byli – mówił mecenas w 2007 r.  – świadkowie  obrony, tacy, którzy ze względu  na swój zawód, autorytet społeczny  mogliby przedstawić sylwetkę Kowalczyków, lecz  nikogo nie można było znaleźć”.  Jan Seredyka wymówił się chorobą. Chciałoby się tu strawestować początek znanego  wiesza Broniewskiego: szeroka, szeroka jest ziemia, szeroko na niej kartele tchórzostwa, oportunizmu i korupcji…

 

Po aresztowaniu Kowalczyków do akcji wkroczyły media. Miejscowa  „Trybuna Opolska” relacjonowała i komentowała przebieg śledztwa oraz procesu. Tu prominentką kartelu masakrowania sprawiedliwości była dziennikarka tej gazety, Maria Chodynicka. Największym jej sukcesem  publicystycznym był artykuł wsparty na subtelnym zabiegu publicystycznym, że Jerzy „o mało” nie wysadził auli z ludźmi. Ta publikacja była dlatego wartościowa dla dysponentów prasy, że fachowo skorygował, ocenzurował, ją wspominany tu płk mgr Tadeusz Kwiatkowski. Pod winietą tytułu  artykułu Chodynieckiej są zapisane fragmenty jego dezyderatów cenzorskich.

 

Autor książki rozmawiał w 2007 r. telefonicznie z red. Marią Chodyniecką. Dziennikarka „niepomna, że prawie 36 lat wcześniej wyroki sądu uznała za sprawiedliwe, przyznaje: tak,  były za surowe, a zapytana, dlaczego więc latem 1972 r. wyrażała na łamach dziennika diametralnie odmienną opinię, tłumaczyła podobnie jak Seredyka, że niewiele pamięta, oprócz tego,  że o „jej publikacjach pisała prasa zagraniczna i prosi, żeby nie przyciskać jej do muru”. Biorąc pod uwagę ten tekst, nadal należy zauważyć, że możliwe jest ulepszenie tego, co jest opisane, poprzez wprowadzenie technik gry, czego uderzającym przykładem jest doświadczenie Friv. Ale w tym przypadku wszystko to będzie bardziej przypominało fabułę popularnych gier friv, a nie to, co zostało początkowo opisane tutaj.

 

Największy w tych czasach niedoszły zbrodniarz sądowy – Jerzy Jamka – w III  Rzeczypospolitej  przeniósł się do Warszawy i  w centrum, przy ul. Mokotowskiej 24 założył… kancelarię adwokacką. Wcześniej więźniowie, którzy mieli nieszczęście być przezeń przesłuchiwani i oskarżani, „nazywali go Belzebubem – pisze Jacek Wegner – Był bezwzględny, jak sam książe ciemności(…) Domagał się  najwyższych wyroków nie bacząc, czy są  współmierne do winy; nie przestrzegał  zasady domniemanej niewinności,  zwłaszcza  wobec więźniów  politycznych, których nie znosił  całą duszą”. Ale zasłużył się naszej wolnej od 1990 r. Ojczyźnie, bo wybronił… Józefa Oleksego od zarzutu kłamstwa lustracyjnego. Autor książki tuż przed jej wydaniem rozmawiał z nim telefonicznie i usłyszał odeń, że on, dzisiejszy adwokat, były prokurator postąpił słusznie domagając się dla  obu braci kary śmierci.

 

do współczesnych wydarzeń  oddalonych o setki kilometrów, do Europy Zachodniej, Bliskiego Wschodu  i Stanów Zjednoczonych. I Jamka zakończył swój wywód refleksją quasi-filozoficzną: „Taki jest los prokuratora..” A ja przypominam: on to mówił w 2007 r.

 

W tym samym numerze ( 27 stycznia 2020 r.)  pisma Chraboty wypowiedział się  prof.  Piotr Hofmański, sędzia Międzynarodowego Trybunału Karnego, orzekający wcześniej w Sądzie Najwyższym. I chociaż pisze głównie – jak na pierwszej stronie red. naczelny – o tzw. ustawie kagańcowej, to daje upust tęsknocie za tamtymi czasami, kiedy prokurator Jamka żądał kary śmierci dla więźniów politycznych. Tytuł wywiadu przeprowadzony z Hofmańskim jest cytatem z jego nostalgicznej wypowiedzi: „Reżim kiedyś  padnie i wrócą  normalne czasy” .

 

Normalne czasy w wymiarze sprawiedliwości! Normalne wyroki śmierci na patriotach  AK,  NSZ i WiN, często ferowane  w tzw. procesach kiblowych (w celach), normalne skazywania na długoletnie więzienie „wichrzycieli”, którzy nie zgadzali się z podłością władz PRL,  normalne osądzenia kar długoletniego więzienia na biskupów z Kurii Krakowskiej  za  „szpiegostwo na rzecz USA”,  normalne rozprawy sądowe z arycniskimi wyrokami lub uniewinniające katów Wybrzeża z roku 1970,  normalne sądzenie morderców ks. Jerzego Popiełuszki, normalne niewykrycie morderców księży  Zycha, Niedzielaka, Suchowola i wielu innych kapłanów, normalne nieukaranie zabójców Grzegorza Przemyka, normalne nieznalezienie mordercy Stanisława Pyjasa, normalne, wręcz zrozumiałe, nieukaranie Jaruzelskiego i Kiszczaka etc. Zresztą  Hofmański powinien być ukontentowany, że mimo iż reżym jeszcze trwa, wróciły już  „normalne czasy”: jak podała TVP na początku lutego 2020 r. – normalny sąd  wydał normalny wyrok piętnastu lat więzienia na zwyrodnialca, który pobił,    z g w a  ł c i ł   i zamordował… trzyletnie dziecko. Po co jednak –  mogliby zapytać Chrabota i Hofmański – ustawa dyscyplinująca sędziów, oni są przecież elitą elit  umysłowych i moralnych, toteż mogą sami siebie kontrolować i sprawiedliwie osądzać I w ogóle po co to całe to zamieszanie z reformą wymiaru sprawiedliwości, było normalne, jest normalnie i musi być normalnie.  Sumienie i mądrość wielu współczesnych sędziów zostały zniszczone arywizmem i liberalizmem, zwanymi przez niektórych publicystów poprawnością polityczną, i przedstawiciele „trzeciej władzy” nie przezwyciężyli tych destrukcji, bo im z nimi materialnie i prestiżowa dobrze, bardzo dobrze.

 

Przed Ryszardem Kowalczykiem (zmarł w zeszłym roku)  władza otworzyła bramę  więzienną  w 1983 r.  Jerzy wyszedł na wolność  dwa lata później. „Teraz można – powiedział mec.  Ratajczyak w 2007 r. – obu braciom  przywrócić cześć jedynie w wymiarze politycznym. Na przykład dekretem prezydenta RP”. Dla pierwszego prezydenta RP Kowalczykowie byli wrogami, drugiemu ich krzywda była obojętna, trzeci im jej niechętny.  Dopiero Lech Kaczyński poważnie nią się zainteresował, ale nie zdążył wydać odpowiedniego dekretu,  a jego następca, o inteligencji Szczęsnego Potockiego, nie bardzo wiedział, o co chodzi.

 

Współczesny rząd nie może tedy się poddać, wszak dzisiejsza  „sprawiedliwość” w RP to już ostatni bastion lewicowo-liberalnej demoralizacji państwa i destrukcji kultury narodowej. W podobnej degrengoladzie  znalazł się nasz kraj u schyłku XVIII w. i dlatego, jak  postulowali najlepsi, „łagodną rewolucją” starano się go przemienić. Nie udało się, albowiem trzech potężnych sąsiadów przestraszyło  się  naszej wskrzeszającej wielkości.

 

Dziś jesteśmy we wspólnocie państw, wprawdzie z niezbyt mądrymi elitami, ale na pewno sybarytów z awersją do inwazji i  podbojów. Może się uda. Musi się udać, jeśli będziemy wytrwali – tak jak w Okopach św. Trójcy i wsparci Tamtą Silą.

 

Stach Ostróżko