KS. ARTUR STOPKA: Hamlet nago i media publiczne

Może więc, zamiast poświęcać czas i siły na dywagacje, jak po raz kolejny próbować „upubliczniać” media państwowe, warto się na poważnie zastanowić, w jaki sposób zbudować w polskim społeczeństwie szeroką świadomość rzeczywistej potrzeby istnienia mediów wypełniających misję publiczną.

 

Zmarły w 1981 roku polski aktor i pedagog Eugeniusz Fulde oświadczył kiedyś: „Proszę państwa, my możemy Hamleta nago, na strychu, przy świeczce wystawić, ino po co?”. Odnoszę wrażenie, że ta anegdota może całkiem dobrze pasować do zainicjowanej przez Jana Pawlickiego, a podjętej przez kolejnych publicystów, dyskusji na temat mediów publicznych, ze szczególnym uwzględnieniem „odbudowy TVP”. Oczywiście, można mnożyć pomysły na przekształcenie Telewizji Polskiej po odejściu jej obecnego prezesa. Tylko czy warto w ogóle się do tych przekształceń zabierać?

 

Przede wszystkim trzeba zadać pytanie, co to są „media publiczne”. Okazuje się, że tak często przywoływane pojęcie wcale nie jest jednoznacznie zdefiniowane. A gdy polski odbiorca spróbuje taką definicję znaleźć (w internecie, oczywiście), to najpewniej wyląduje w haśle z Wikipedii, zatytułowanym „Nadawca publiczny”, z którego dowie się, że to „radio, telewizja i inne media stanowiące własność skarbu państwa”.

 

Jeśli dotrze do drugiego akapitu, przeczyta, że „nadawca publiczny”, to środek masowego przekazu ustawowo zobowiązany do szerzenia tzw. społecznej misji programowej, ponieważ generowanie zysków nie jest jego podstawowym zadaniem. „Dlatego też ramówki nadawców państwowych zawierają m.in.: programy kulturalne, magazyny przeznaczone dla mniejszości narodowych i etnicznych oraz magazyny religijne” – objaśni go główne dziś źródło „encyklopedycznej” wiedzy dla milionów ludzi na świecie. Co ciekawe, Wikipedia w polskiej wersji od razu zastrzega, że takie zaliczane do „misyjnych” programy są obecne także w innych, komercyjnych mediach.

 

Przesłanie zawarte w przytoczonej wyżej sieciowej notatce jest proste: chodzi o media państwowe. I to jest pierwszy punkt wart zaakcentowania w toczącej się ostatnio dyskusji. Dotyczy ona tak naprawdę przyszłości mediów będących w gestii państwa. I tego, co państwo ma prawo, a co powinno ze swoimi mediami zrobić. Oczywiście, można konstruować rozmaite pomysły, jak np. fundacja, które pozornie by te media „odpaństwowiły”. Jednak w przedstawionej przez Jana Pawlickiego koncepcji to państwo nadal pozostaje ich dysponentem i źródłem utrzymania.

 

Postawienie jasno kwestii państwowości mediów nazywanych potocznie publicznymi zmienia perspektywę rozważań nad ich przyszłym kształtem. I przenosi ją na inny poziom. W aktualnej (trwającej od dziesięcioleci) sytuacji sposób funkcjonowania tych mediów zależy od sił, które przejmują struktury państwowe. Można to nazywać „łupem politycznym”, ale w świetle obecnych rozwiązań państwowe media stają się po prostu jednym z narzędzi wykonywania władzy dla każdej kolejnej ekipy przejmującej odpowiedzialność za kraj. To kolejne większości parlamentarne i rządy decydują, w jaki sposób się tym narzędziem posłużą. Komu pozwolą z niego skorzystać, a komu nie. W jakim stopniu będą realizować tzw. misję mediów publicznych i jak ją zechcą rozumieć. To, co się stało w ostatnim pięcioleciu np. z TVP doszło do skutku, ponieważ po prostu mogło się stać.

 

Nie ma w Polsce żadnych mechanizmów, które by uniemożliwiały rządzącym posługiwanie się państwowymi mediami w dowolny sposób. Mogą starać się naśladować BBC, upowszechniać tzw. kulturę wysoką i produkować ambitne treści, ale tak samo mogą zamienić je w tubę propagandową i miejsce zaspokajania niewygórowanych potrzeb konkretnej grupy odbiorców. Wybór należy do tego, kto akurat dzierży władzę. I do nikogo innego. Tak to mamy skonstruowane i jakiekolwiek liftingi obowiązujących zasad niewiele tu zmienią.

 

Przez minione cztery lata byłem członkiem Rady Programowej przy jednym z oddziałów terenowych TVP. Nawet na tym niewielkim odcinku łatwo można było dostrzec, że rozmaite społeczności, zainteresowane skorzystaniem z prerogatyw, jakie niesie przypisana państwowym mediom „misja” (z wydawałoby się silnym Kościołem katolickim włącznie), w istocie znajdowały się w pozycji petenta, zależnego całkowicie od dobrej woli i zainteresowania ze strony telewizyjnych decydentów.

 

Nie ma w praktyce sposobu, aby którakolwiek społeczność mogła wyegzekwować uwagę i czas antenowy, do których powinna mieć tak czy inaczej uzasadnione prawo. Nie ma też żadnego skutecznego instrumentu nie tylko publicznego rozliczania mediów państwowych z wypełniania przez nie „misji”, ale nawet rzetelnej publicznej kontroli. Wszystkie instytucje, które mogłyby próbować taką rolę spełniać, są w istocie ciałami politycznymi (ze wspomnianymi Radami Programowymi włącznie – 2/3 ich składu ustalają siły polityczne).

 

Czy w świetle powyższych uwag pytanie o sensowność jakichkolwiek przekształceń obecnie istniejących mediów państwowych, nazywanych publicznymi, nie brzmi aktualnie? Czy minione ponad trzy dekady nie pokazały dobitnie, że tego rodzaju działania nie przynoszą efektu? Co więcej, czy nie udowodniły, że zainteresowanych tymi przeróbkami jest niezbyt wielu, nie tylko po różnych stronach politycznej barykady, ale również po różnych stronach ekranu czy mikrofonu? Czy w tle myślenia o tych mediach nie dominuje ideologia? Nawet inicjujący dyskusję tekst Jana Pawlickiego już w tytule odwołuje się do ideologicznego spojrzenia.

 

Oczywiście, trudno zaprzeczyć, że w dobrze funkcjonującym społeczeństwie i dla dobrze funkcjonującego społeczeństwa media faktycznie i w pełni realizujące misję publiczną, są potrzebne. Jednak ci, którzy to rozumieją, wydają się być dziś w Polsce zdecydowaną mniejszością. I dopóki nią będą, szanse na zaistnienie mediów faktycznie zasługujących na określenie „publiczne” są znikome.

 

Dodatkowy problem tkwi w tym, że syzyfową pracą wydają się próby stworzenia ich w naszej Ojczyźnie na bazie dotychczas istniejących mediów państwowych. Mediów, które mają korzenie zapuszczone głęboko w PRL. Niestety, ich historia po roku 1989 zdaje się potwierdzać zawarte w Ewangelii stwierdzenie, że złe drzewo nie może wydać dobrych owoców. Mimo najlepszych chęci i sporych wysiłków sadowników.

 

Może więc, zamiast poświęcać czas i siły na dywagacje, jak po raz kolejny próbować „upubliczniać” media państwowe, warto się na poważnie zastanowić, w jaki sposób zbudować w polskim społeczeństwie szeroką świadomość rzeczywistej potrzeby istnienia mediów wypełniających misję publiczną. Dopiero wtedy, gdy wystarczająco wielu odbiorców będzie odczuwało niezbędność takich mass mediów, ich zaistnienie stanie się możliwe. Być może kosztem istnienia mediów państwowych, tego nie wiadomo. Czas pokaże. Dopóki taka świadomość się nie ukształtuje, kolejne propozycje „odbudowy TVP” i innych mediów publicznych mnie będą się kojarzyć z próbami wystawienia Hamleta nago, na strychu i przy świeczce.

 

Ks. Artur Stopka