Kultura się z lekka cofnęła – refleksje JACKA WEGNERA

Przed sześćdziesięciu i pięćdziesięciu laty o honoraria autorskie troszczyło się Stowarzyszenie Autorów ZAiKS,  założone przez Stefana Żeromskiego.  Autor przynosił umowę zawartą z oficyną i dalej nie interesował się wynagrodzeniem, ZAiKS bowiem, oczywiście pobierając sobie sowitą gratyfikację, egzekwował od wydawcy  spełnienie wszelkich jego zobowiązań wobec pisarza.

 

Dziś już nie ma instytucji, która dbałaby, żeby żadna  oficyna nie oszukiwała  twórców książek. Toteż około dwóch lat temu kilku znanych i cenionych dziennikarzy-publicystów warszawskich, m. in. Cezary Gmyz, poczuło  się oszukanych przez wydawnictwo Editions Spotkania, które nie wypłaciło im honorariów wynikających z umów.

 

Czy wydawca wywiązał się w końcu wobec nich ze swych zobowiązań  finansowych – nie wiem. Wiem natomiast, że był oburzony, iż autorzy w TVP upomnieli się o swe prawa i równie szeroko wyartykułował owo uczucie, pouczając autorów, że opinia publiczna nie jest od tego, żeby powiadamiać ją o takich incydentach, że powinni przedstawić swe pretensje sądowi.

 

Sądowi! Wiadomo, jak wciąż jeszcze działa sądownictwo. Nasz stowarzyszeniowy mecenas dobrze wie, ile mitręgi  biurokratycznej i czasu  musieliby ponieść autorzy czekając na werdykt.

 

Czy więc i ja zostałbym skazany na taki mozół?

 

To samo wydawnictwo wydrukowało bowiem moją książkę i rozpoczęło jej dystrybucję w marcu 2016 r. Edytor w umowie zobowiązał się do przekazania mi honorarium za każdy sprzedany egzemplarz. Przez ponad trzy i pół roku nic nie wypłacił i o niczym nie powiadomił. Gdy w grudniu 2019 upomniałem o należności, powiedział,  że „książka się nie sprzedaje”. Owszem, w tym czasie już się nie sprzedawała, bo nakład był prawie, nie licząc kilku księgarń internetowych,  wyczerpany.

 

Zaproponowałem honorowy kompromis: w takim razie zadowolę się ekwiwalentem w postaci przekazania mi niesprzedanych utworów. Wydawca niezbyt elegancko odesłał mnie do swego współpracownika, a ten nie reaguje na  telefony.

 

Marshall McLuhan w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku wieszczył, że ludzkość jest o krok od wynalezienia takiego medium, którym będzie się mogła w ułamkach sekund porozumiewać między antypodami, ale zapłaci za to kulturą  (nb. w 2004 r. wyszła po polsku jedna z najciekawszych jego prac „Zrozumieć media. Przedłużenie człowieka”).

 

W latach trzydziestych XX w.  zaś nasz Witkacy w swych niezwykłych powieściach snuł wizje przyszłości,  napisał swojsko i jak zawsze sarkastyczno-drwiąco w „Jedynym wyjściu”, że na początku XXI w. „było dobrze (…)  tylko  kultura się z lekka cofnęła”.

 

Czy Żeromski tworząc sto lat temu Stowarzyszenie Autorów ZAiKS mógł przypuszczać, że w naszych czasach część wydawców będzie oszukiwać autorów? Nie ma już żadnej instytucji, która by chroniła twórców przed nieuczciwością edytorów, bo „kultura się z lekka cofnęła”.

 

Uczciwość należy do jej najgłówniejszych składników, jest wręcz jej atrybutem.  Bez uczciwości nie ma kultury, jest barbarzyństwo, którego coraz częściej doświadczamy w epoce Internetu wyprorokowanej przez genialnego  McLuhana.

 

Jacek Wegner