Do lat sześćdziesiątych nawet w rodzinie strach było rozmawiać o tamtych czasach.
O ojcu Józefie syn Józef Borkała, rocznik 1942, wiedział w dzieciństwie tylko tyle, że tata przed wojną pracował na kolei, a w okresie okupacji, by nie być zabranym do niemieckiego wojska, zatrudnił się w służbie ochrony torów. Potem, ale to już po wielu latach, dowiedział się od matki Antoniny, że ojciec poszedł do lasu, że był partyzantem.
Powiedziała mu też, że do ich domu w Skoczowie w czasie wojny przychodzili koledzy ojca. A jeden to nawet był znanym tutejszym piłkarzem. Wszystko to było, zanim się urodził. Bo przyszedł na świat w Skoczowie dopiero w 1942 roku. O niczym innym związanym z ojcem w domu się nie rozmawiało. Ale w szkole odczuł już brzemię tamtych lat. Nazywano go dzieckiem bandyty. Matka również niewiele mówiła o sobie. Usłyszał od krewnych, że też chodziła do lasu, nosić ojcu jedzenie. A także, że przenosiła stamtąd do miasta jakieś papiery. Od „Kreta”, bo taki partyzancki pseudonim przyjął ojciec. Usłyszał też, że był on groźny dla Niemców i bardzo go poszukiwali.
W lasach między Cieszynem a Skoczowem AK-owska partyzantka działała aż do 46. roku. Jest tam jeszcze wiele do odszukania – bunkry, tunele. To trudno dostępne tereny. Właściwie bezdroża. Błoto. Warto odnaleźć partyzanckie kryjówki.
Józef Borkała pojawił się w Skoczowie na krótko, gdy odeszli Niemcy. Ale ich miejsce zajęli nowi okupanci – Rosjanie, a potem UB-cja. Józef Borkała w obawie przed aresztowaniem, co spotkało kilku jego kolegów, wrócił do lasu. Ludzie między sobą zaczęli opowiadać, że „Kret” jest znowu groźny. Teraz polowanie na „wyklętych” prowadzono siłami Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie wszyscy byli żołnierze z lasu wytrzymali.
Czy była to zdrada i kto zdradził, tego na pewno do dziś nie wiadomo. Podejrzenia i oskarżenia krążą nadal. Większość ludzi z tamtych czasów już nie żyje. Czy kiedykolwiek te sprawy zostaną wyjaśnione?
Tylko pewne fakty ustalone są bezspornie. To, że w styczniu 46. roku, po zgładzeniu czterech UB-ków ze Skoczowa, zostały wysłane na akcję silne oddziały wojska. Wiadomo, że na pewno ktoś zadenuncjował i wskazał miejsce pobytu „leśnych”. Akcja była jednak nieskoordynowana. W lesie starły się ze sobą dwie grupy KBW. Gdy się zorientowano, spalono okoliczne zabudowania. Rozpoczęła się strzelanina ze stacjonującymi tam partyzantami. W tej walce zginął m.in. „Kret” – Józef Borkała.
Jego ciało przewieziono potem wozem drabiniastym i wyrzucono przed budynkiem UB na rynku w Skoczowie. Zmasakrowane zwłoki leżały przez kilkanaście godzin, żeby ludzie zobaczyli, co dzieje się z tymi, którzy walczą z nową władzą. Nie wiadomo, czy ciało zostało potem spalone, czy gdzieś zakopane. Ta sprawa dręczy do dziś syna.
***
Oczywiście UB nie oszczędził rodziny. Matka przeszła dramatyczne śledztwo, została aresztowana i przez pół roku przebywała w więzieniu. Przeżyła, wróciła do domu, odzyskała dziecko – małego Józefa. Nigdy nikogo nie wydała, nie ujawniła kontaktów, choć wiedziała sporo, bo wielokrotnie pomagała mężowi.
Ale o „Krecie” ludzie wiedzieli. Rozmawiano o tym po cichu. Jednak stalinowska propaganda i nienawistny stosunek do polskich żołnierzy z lasu robiły swoje. Nie było tajemnicą, kim był Józef Borkała w czasie wojny i bezpośrednio po niej. Jego syn słyszał w szkole, że ojciec to bandyta. I tak rósł zamknięty w sobie. Często odczuwający nienawiść. A potem szykanowany w pracy.
Dopiero przed kilkoma laty, gdy zaczęto mówić prawdę o żołnierzach z lasu, o „wyklętych”, gdy za tamte cierpienia rodziny zaczęły dostawać odszkodowania, pan Józef Borkała zdecydował się pójść do sądu sprawiedliwej już przecież Polski, by przypomnieć o męczeństwie matki i szykanach wobec niego. Pełnomocnikiem swoich roszczeń ustanowił mecenasa Andrzeja Wołoszyna z Gliwic.
Pan Józef Borkała, syn Józefa, jest moim rówieśnikiem. Był górnikiem. Takim, który pracuje na przodku. W sumie w górnictwie przepracował kilkanaście lat. Nigdy go nie awansowano z uwagi na notatki w papierach personalnych o ojcu. Był synem partyzanta walczącego z ludową władzą, nigdy też nie zapisał się do partii.
Od dwóch lat interesuję się tą sprawą. Niedawno wraz z grupą działaczy Solidarności miałem okazję zjechać na poziom tysiąca metrów w kopalni „Bogdanka” w lubelskim zagłębiu węglowym. Szliśmy z trudem chodnikiem, wyposażeni w górnicze lampki. Było bardzo gorąco, mokro, ciemno. W górę i w dół. Po nierównym gruncie z wystającymi drutami. Taka górnicza normalka. Trzy i pół kilometra chodnikiem bez niesienia ciężkich narzędzi, pod ścianą. Potem bezpośrednio już w rejonie pracy kombajnu – wystrzały na ścianie wydobywczej i pył węglowy. Ale myśmy niczego nie nieśli i przebywaliśmy tam tylko około trzech godzin. Teraz zresztą praca – choć nadal bardzo ciężka – wygląda już zupełnie inaczej niż przed pół wiekiem, gdy górnikiem strzałowym był Józef Borkała.
***
Jest jesień 2021 roku. Jadę z mecenasem Andrzejem Wołoszynem jego samochodem. Pytam, ile kosztują Józefa Borkałę działania pełnomocnika.
– Na razie nic – odpowiada postawny, siwy śląski prawnik. Wzbudza zaufanie, w rozmowie chętnie wyjaśnia zawiłości prawne. Widać, że jest energiczny.
– Rozliczę się z klientem, gdy wygram sprawę – mówi wścibskiemu reporterowi. – Walczymy o milion złotych.
Zdaje się, że będzie długo czekał. Na razie od dwóch lat towarzyszę mecenasowi w sądach. Odbieram to jako ślad hańby sądowniczej. Znieczulicy. To się nijak nie ma do opowieści o zadośćuczynieniu krzywdzie ludzkiej.
***
Pierwsze starcie. Sąd Okręgowy Bielsko-Biała, Wydział III Karny. Wyrok z 10 września 2019 roku oddala domaganie się pieniędzy w ogóle. Józef Borkała ma dostać „zero”, a nie jedynkę z sześcioma zerami. Radca prawny, pełnomocnik składa oczywiście apelację.
Starcie drugie. Apelacja 18 października 2019. Sąd Apelacyjny w Katowicach uchyla wyrok z 10 września i przekazuje sprawę do ponownego rozpatrzenia przez Sąd Okręgowy w Bielsku-Białej.
Na Śląsku w środowisku obrońców rodzin pokrzywdzonych przez stalinowskich władców Polski i ich spadkobierców jest już o sprawie głośno. Na czele społecznego ruchu przeciwstawiającego się niesprawiedliwym wyrokom stoi – co powszechnie wiadomo – Adam Słomka, bojownik sprawy reformy sądownictwa. Człowiek, który konkretnie nazywa przestępców w togach, a nawet pokazuje ich portrety – byłych i tych, których nadal chowa się w zakamarkach pałaców sprawiedliwości.
Adam Słomka organizuje pikiety przed sądami i wewnątrz, na salach rozpraw. Rzeczywiście – krzyczy na sędziów, jest wyprowadzany siłą, a potem oskarżany, a nawet więziony. Słomka to już legenda, trzeba się z nim liczyć. Niestety on i ci niezłomni to ludzie coraz starsi, schorowani. Władza czeka, że wkrótce odejdą na wieczną wachtę i nie będzie już chętnych i zdolnych do protestowania. Tak, protesty są dziś tolerowane, ale nie widać efektów.
Starcie trzecie. Po roku – drugi wyrok Sądu Okręgowego w Bielsku-Białej. 24 września 2020. Zasądzone zostaje jedynie 20 tysięcy złotych.
Starcie czwarte. Apelacja (20 października) o 980 tysięcy złotych – bo 20 tysięcy już „niby” przyznano – ale wyrok po apelacji prokuratorskiej (26 lutego 2021) to oddalenie nawet już tych zasądzonych 20 tysięcy złotych!
Sąd za głosem prokuratora stwierdza, że pani Antonina Borkała nie działała w żadnej organizacji, nie walczyła. Nic rodzinie się nie należy. Mecenas Andrzej Wołoszyn na sali sądowej mocnym głosem powiedział wówczas: „Oczywiście byłby dowód na piśmie, gdyby UB zaświadczył, że dostarczała do lasu pożywienie, przenosiła meldunki i informacje”. Urząd najwidoczniej nie miał takich papierków. Papierków wystarczająco zobowiązujących nie ma także dzisiejszy sprawiedliwy sąd.
Jeździmy od sądu do sądu. Z Gliwic do Katowic. Z Katowic do Bielska-Białej. Piękne budynki przy odnowionych ulicach i placach. Tylko w środku Temidowych przybytków robi się smutno i bezradnie. „Słomkowych” ludzi już się nikt nie boi. Sąd, nie wiadomo na jakich liczydłach, kalkuluje odszkodowania za krew i łzy. Nikt się nie boi ani Pana Boga, ani, tym bardziej, demonstrujących. Wzywana jest nawet policja.
Trzeba jeszcze przypomnieć, że były również sądowe próby obciążenia obecnej policji kosztami odszkodowania za UB-ckie i milicyjne zbrodnie. To przecież – stwierdzono w sądzie – następcy, spadkobiercy. I choć dzisiejsza policja nie chce być absolutnie łączona z poprzedniczką – to z jej budżetu miałoby się płacić panu Borkale.
Wymiana pism w tej sprawie trwała. W końcu do Komendy Policji w Katowicach (8 XI 2021) wpłynęło pismo z Sądu Okręgowego w Katowicach, że… nie ma już sprawy, bo „sprawa zakończyła się oddaleniem wniosku przez Sąd Apelacyjny w Katowicach”. Na koniec czytam, że jest to napisane „na zarządzenie sędziego. Z upoważnienia kierownika st. sekr. sądu” (i tu tylko nazwisko urzędniczki).
Tak więc koniec. Koniec i kropka. Było, trwało długo, ale się skończyło na krajowym poziomie. Nasi sędziowie, prokuratorzy sprawę zamknęli. Cha, cha, cha – pa, pa, pa! Już się z Borkałą borykać w polskich sądach nie będą.
***
Niedaleko jest Skoczów. Pan Józef tam nadal mieszka, poza miastem, za rzeką ma hodowlę kilkudziesięciu królików. Jeszcze niedawno dwukrotnie codziennie pedałował tam na rowerze, teraz już jeździ samochodem. I tak od kilkudziesięciu lat. Do tych kilkudziesięciu królików – to pasja i rozrywka. Dziś już futer damy nie noszą. A mufki wyszły z mody. Mięsa króliczego też już nikt nie kupuje. Łapki marzną nie tylko króliczkom. Choć górnik emeryt od wielu lat bardzo o nie dba. Zahartowany przez ciężką pracę pan Józef sam odnawia mieszkanie. Wchodzi na wysoką drabinę, macha po suficie pędzlem.
– Komuna rządzi, jak rządziła – mówi – To są…
Spuszczam wzrok. Jeżdżę od dawna z Warszawy na Śląsk, a potem po Zagłębiu i Śląsku – Górnym i Dolnym. Co można zrobić? Jak można pomóc tym sponiewieranym ludziom? Czy ktoś zdoła przemówić obojętnym na krzywdę prokuratorom i sędziom? Jaka jest ta solidarna Polska? Z kim jest ona solidarna? Ze śmiejącym się w kułak prokuratorem? Z sędziami przebranymi w czarne komże? Owszem, słuchają. Ale czy są absolutnie pozbawieni empatii? Nie żyli w tamtych czasach, ale chyba już wszystkim wiadomo, jak było. Czy nadal nic nie rozumieją? Oczywiście to jest pokolenie, któremu nie wybijano w UB-ckich kazamatach zębów. Nie wyrywano paznokci. Nie dręczono rodzin. Nie napuszczano ogłupiałych sąsiadów i wystraszonych belfrów w szkole. Nie zaszczepiano w uczniach nienawiści.
***
Jest pięknie. Bogato wokół. Wybudowano pojemne parkingi nie tylko przed sądami. Stoją na nich wypasione wozy. Za miastem pozostały opuszczone groby. Kilkakrotnie już wyrzucano z wielu z nich pochowanych i zamęczonych ludzi. Poumierają też opiekunowie pamięci imiennych i bezimiennych. Wyrośnie nowe pokolenie prokuratorów i sędziów. Czym będą się kierować?
Może teraz w Strasburgu szukać będą sprawiedliwości.
Zwrócił się tam również pełnomocnik Józefa Borkały. A oto – czytajcie ludziska wierzący w Unię Europejską – odpowiedź, która nadeszła niedawno.
European Court of Human Rights
ECHR-LPOL11.OOR
KKZ/MSS/ro
Skarga nr 40154/
Borkała v. Poland
Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekający jednoosobowo (!), zadecydował o uznaniu powyższej skargi za niedopuszczalną.
W załączeniu przesyłam decyzję Trybunału podjętą w niniejszej sprawie. Postanowienie to jest ostateczne i nie podlega zaskarżeniu do Komitetu Izby lub Wielkiej Izby Trybunału. W związku z powyższym, Kancelaria Trybunału nie będzie prowadzić dalszej korespondencji dotyczącej niniejszej sprawy. Ponadto zgodnie z zasadami archiwizacji obowiązującymi w Trybunale, akta, które zostały złożone dla niniejszej skargi, zostaną zniszczone w ciągu jednego roku od daty decyzji.
Postanowienie zostało sporządzone w jednym z języków urzędowych Trybunału (angielskim lub francuskim) i nie jest możliwe sporządzenie tłumaczenia na żaden inny język.
Kancelaria Europejskiego Trybunału Praw Człowieka
(pod tym nadesłanym tekstem nie widnieje jakikolwiek konkretny podpis)
Strasburgu! Jednoosobowo decydująca Unio! Po co macie trzymać przez rok tę makulaturę przysłaną z Polski? Spalcie od razu. Wasze „Izby” – Mała i Wielka – przecież już sprawą polskiego górnika się nie zajmą. Owszem, naszym węglem Unia Europejska bardzo się przejmuje. Szczególnie, by smród z jego spalania nie dotarł nad USA i Chiny. Bo oni tam mają tego CO2 i tak już bardzo dużo. UE jest dziś ostra wobec Polski, a przy okazji i dla jej obywateli. Niestety część z nich łasi się do Brukseli. Warto im przypomnieć, że tylko ok. 5% skarg uważa za zasadne European Court of Human Rights.
Zwarta grupa antypisowa i tak jest za to wdzięczna. Pan Buzek w błyskawicznym tempie zasypał 26 czy nawet 27 kopalń. Bo tak podobno było trzeba. To w końcu naukowiec. Powinien wiedzieć, co robi. Nie przewidzieli jednak z drugim eurodeputowanym, Januszem Lewandowskim, że w 2021 roku wybuchnie tak wielki popyt na węgiel, że potrzebne będą również statki handlowe (175 jednostek Polskich Linii Oceanicznych „zatopiono”). Powiedzą, że to już stare problemy. Nowa prezes Polskich Linii Oceanicznych – pani Dorota Arciszewska – kupuje teraz po jednym korabiu rocznie.
Kto by się przejmował losem rodziny Borkałów ze Skoczowa. To, co wyfedrował Józef – górnik, dawno już poszło z dymem. Nawet CO2 po tym węglu już nie krąży. Krąży za to po Europie unijne widmo. Taka północna-morgana. Na lep zasysa: będzie pięknie, sprawiedliwie i wszystko pod jednym dachem. I ludzie się lepią. Jak muchy do… W obcęgach rusko-niemieckich UE to zbawienie! Tak mówią. Od węgla, odszkodowań, od własnego handlu, stoczni, kopalń i hut. Będzie zielono. Tym z rajów podatkowych – na pewno.
UB-cja wyrywała paznokcie i męczeni ludzie przyznawali się do wszystkiego, co wymuszano. Teraz Unia do niczego przecież nie zmusza. Ona chce tylko, byśmy „wypełniali przyjęte zobowiązania” – jak tłumaczy były premier. Są wśród nas gorliwi, by to robić. Mają z tego zachwytu gwiaździstą flagę i po kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie jako eurodeputowani.
Pecunia non olet! Żołnierz, partyzant, górnik zrobili swoje. Mogą odejść. Teraz my! Wszak, jak nam rzecze unijny nadkomisarz, takie są prawa demokracji. Za Stalina też mieliśmy konstytucję. Nawet z przyjacielskim wpisem sąsiada ze wschodu. Choć wtedy za produkowane w Gdańsku statki płaciliśmy węglem, m.in. z „Wujka”.
Unio-admiratorzy wszystkich krajów Europy – łączcie się! Nad wami gwiezdne niebo. Chyba, że jakiś meteoryt niespodziewanie na łeb spadnie.
(Mój dziadek Tomasz Zaborowski po powrocie z łagrów Sybiru nie był górnikiem, ale mieszkał w Dąbrowie Górniczej, był hutnikiem, majstrem, przełożonym brygady ślusarzy).