Utrata instynktu – rozmowa z TOMASZEM DUKLANOWSKIM, laureatem Nagrody Watergate SDP

Staram się swój zawód wykonywać uczciwie, docierać do prawdy. Niczego nie robię na zamówienia polityczne – mówi Tomasz Duklanowski, laureat Nagrody Watergate SDP za cykl publikacji dotyczących Marszałka Senatu prof. Tomasza Grodzkiego, w rozmowie z Błażejem Torańskim.

 

Prof. Tomasz Grodzki jest dobrym chirurgiem?

 

Ma opinię bardzo dobrego chirurga i przez wiele lat uchodził za autorytet medyczny. Przekładało się to na jego pozycję polityczną, bo ogromną ilością głosów wybierano go radnym, a potem senatorem.

 

Jako lekarz zajmował się w szczecińskim szpitalu torakochirurgią i transplantologią. Leczył nowotwory. Jego klinika ma rekord świata w usunięciu guza klatki piersiowej, który ważył 9,6 kg.

 

Rzeczywiście jako chirurg ma bardzo dobra opinię. Dlatego wielu pacjentów waliło do niego oknami i drzwiami, chcieli, aby ich operował.

 

Cieszył się szacunkiem przez całe swoje życie zawodowe?

 

Tak było. Jest sławą, dobrym fachowcem.

 

Bez wątpienia jest sławny. Jako pierwszy Polak został przyjęty do  Amerykańskiego Stowarzyszenia Chirurgii Klatki Piersiowej. Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś, że może brać łapówki?

 

Pod koniec ubiegłego roku przeczytałem na Facebooku wpis Agnieszki Popieli, profesor biologii Uniwersytetu Szczecińskiego. Napisała, że kiedy jej mama miała operację, musiała wpłacić profesorowi Tomaszowi Grodzkiemu 500 dol. na czasopisma medyczne. Twierdziła, że nie dostała żadnego pokwitowania. Rzekomo te pieniądze zostały przekazane na fundację pomocy transplantologii.

 

Wypowiedzi prof. Agnieszki Popieli nie były jednoznaczne. Raz przeprosiła, potem mówiła, że się nie wycofuje. Pisała, że musiała dać, potem, że nie musiała.

 

Tak było. Dlatego poprosiłem ją, aby mi to wytłumaczyła. Nie chciała udzielać wywiadów, rozmawiać z dziennikarzami, ale kilkanaście dni po swoim wpisie na Facebooku zgodziła się spotkać bez zgody na publikację. Opowiedziała mi o operacji swojej mamy z połowy lat 90. Miała usłyszeć od prof. Tomasza Grodzkiego, że będzie się to wiązało z dodatkową opłatą na rzecz fundacji pomocy transplantologii. Powiedziała też, że zgłosiły się do niej dwie osoby, które opowiedziały podobne historie.

 

Tak do nich dotarłeś?

 

Jedna osoba bała się wypowiedzieć do mikrofonu. Druga opowiedziała mi o ojcu, który za operację musiał zapłacić 2 tys. zł. Zgodziła się na publikację w Radiu Szczecin.

 

W twojej audycji powiedziała: „W trakcie wizyty prof. Tomasz Grodzki zasugerował, że podejmie się operacji, ale to będzie kosztować”. Jej ojciec był ubogim emerytem. Nie bałeś się prowokacji, pomówienia?

 

Bałem się. Dlatego sprawdziłem tę kobietę, czy mówi prawdę. Nie mogę jej ujawnić, zwłaszcza, że do tej pory się boi, ale wykonuje zawód zaufania publicznego. Jest wiarygodna. Trzy inne osoby potwierdziły, że jej ojciec przekazał pieniądze. Teraz są świadkami w śledztwie. Kilka dni przed operacją ten pacjent wypłacił pieniądze z konta. Jest po tym ślad. Kilka faktów wskazywało, że ta pani mówi prawdę.

 

Ta wypowiedź uruchomiła lawinę kolejnych świadków?

 

Tego samego dnia po emisji zadzwoniło do mnie kilka osób. Zacząłem się z nimi spotykać. Opowiadali, że byli świadkami albo sami wręczali prof. Tomaszowi Grodzkiemu pieniądze za przeprowadzenie operacji albo lepsze warunki pobytu w szpitalu. Jeden ze świadków pod imieniem i nazwiskiem opowiedział, że chirurg zażądał od niego trzysta złotych za prześwietlenie klatki piersiowej.

 

Bohaterowie twoich materiałów radiowych w większości wypowiadają się anonimowo. To osłabia ich wiarygodność. Nie ujawniali imion i nazwisk ze strachu?

 

Bali się, bo Tomasz Grodzki jest osobą niezwykle wpływową. Niektórzy prosili o modulowanie głosu. Jeden ujawnił nazwisko.

 

Jak weryfikowałeś świadków?

 

Za każdy razem starałem się dotrzeć do ludzi, którzy ich znają i mogą te wypowiedzi potwierdzić. Mam nagrania, oświadczenia, że wypowiedzi są zgodne z prawdą. Ale najważniejsze jest to, że ci ludzie, niemal wszyscy, zgodzili się złożyć wyjaśnienia przed prokuratorem i funkcjonariuszami Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Wiedzieli, że złożenie fałszywych zeznań wiąże się z odpowiedzialnością karną. Jest ich już ponad stu.

 

Nie masz zatem wątpliwości, że obecny marszałek Senatu brał łapówki?

 

Rozmawiałem z kilkudziesięcioma świadkami. Jest mało prawdopodobne, aby wszyscy nagle wymyślili swoje historie. Jestem przekonany, że mówią prawdę.

 

Dlaczego wybitny chirurg zaryzykował swoją pozycją w świecie medycyny. Stracił instynkt?

 

W miarę jedzenia apetyt rośnie. Znany jest z tego, że lubi opływać w luksusy: limuzyny, samoloty, egzotyczne wycieczki. Na to potrzebne są pieniądze. Nie analizowałem go psychologicznie, ale znamienne, co mówią jego pacjenci: że pieniądze przyjmował bez zmrużenia okiem. Jakby brał wypłatę, która mu się należała. Może z tego się to wzięło. Z utraty instynktu. I z niezwykle wysokiego mniemanie na swój temat. W Szczecinie się mówi, że jakby mógł, to nie tylko chciałby zostać prezydentem Polski, ale także Stanów Zjednoczonych. Ma tak rozbudowane ambicje i ego. To go zgubiło moim zdaniem.

 

W szpitalu, którym kierował, było na to przyzwolenie?

 

W szpitalu Szczecin Zdunowo korupcja kwitła na skalę masową. Ordynatorowi Romanowi K., bezpośredniemu podwładnemu prof. Tomasza Grodzkiego, już dwanaście lat temu prokuratura postawiła zarzut przyjęcia łapówek od co najmniej trzydziestu pacjentów. W tym szpitalu było oczywiste, że za niektóre usługi trzeba było płacić.

 

Tymczasem Tomasz Grodzki mówi o linczu politycznym. Powtarza regularnie: „Nigdy nie domagałem się od ludzi pieniędzy, nie uzależniałem żadnej operacji od łapówki, wpłaty na moją rzecz”. „Moje sumienie jest czyste, a próbują fabrykować dowody”.

 

A co ma powiedzieć? Z mojego doświadczenia wynika, że politycy, wobec których padają zarzuty korupcyjne, zawsze mówią o nagonce i zamówieniu politycznym. Jak się ich złapie za rękę, zapewniają, że to nie ich ręka. Rzadko kiedy podają się do dymisji. Oni się nie tylko bronią, ale atakują. Twierdzą, że jestem dziennikarzem nierzetelnym, że kieruję się inspiracjami politycznymi.

 

Za tymi politykami stoją całe środowiska. Kiedy opisywałem afery senatora Stanisława Gawłowskiego pod gmachem prokuratury protestowały dziesiątki działaczy Platformy Obywatelskiej i KOD-u. Wykrzykiwali, że doszło do zamachu na demokrację. Kiedy sąd podjął decyzję o aresztowaniu Gawłowskiego protesty nagle się skończyły. Kiedy wychodził z aresztu, za bramą nie było już nikogo. Nikogo, kto by go wspierał. Nie da się bowiem w nieskończoność bronić oskarżanego o korupcję, skompromitowanego polityka.

 

Zrealizowałeś kilkanaście materiałów o domniemanej korupcji prof. Tomasza Grodzkiego. Dlaczego nigdzie nie oddajesz mu głosu?

 

Wielokrotnie do niego dzwoniłem. Nie odbierał. Wysyłałem pytania do Kancelarii Senatu skąd dostawałem odpowiedzi, że Marszałek nie będzie komentował. Wszystkie kopie zachowałem.

 

Prokuratorzy potwierdzili Twoje dziennikarskie ustalenia?

 

Zgłosiła się już ponad setka świadków. Potwierdzili kilkanaście zdarzeń, ale tylko cztery przypadki nie uległy przedawnieniu. Wystarczą, aby postawić zarzuty prof. Grodzkiemu. Ale wcześniej prokuratura musi złożyć wniosek o uchylenie mu immunitetu. Jako pierwszy będzie go rozpatrywał… marszałek Tomasz Grodzki. A potem zostanie przegłosowany przez senatorów, gdzie większość stanowi totalna opozycja. Nie wierzę, aby kiedykolwiek ta sprawa znalazła swój finał.

 

A wytoczył Ci już Tomasz Grodzki proces cywilny?

 

Kilka miesięcy temu dostałem prywatny akt oskarżenia z art. 212. Zniesławienie. Warszawski sąd nie wyznaczył jeszcze pierwszego terminu rozprawy.

 

Obawiasz się skazania?

 

Nie, bo dysponuje bardzo solidnymi dowodami. Wiem, że powiedziałem i napisałem prawdę.

 

A jak znosisz ataki na siebie, próby osłabienia Twojej wiarygodności? Tomasz Grodzki powiedział w Magazynie „Gazety Wyborczej”, że podobno wyrzucano Cię z kilku redakcji. Że ci tego nie daruje, nie poda ręki.

 

W latach osiemdziesiątych, kiedy robiłem reportaż do „Gazety Polskiej” o korupcji w szczecińskiej policji, bardzo się tymi atakami przejmowałem. Teraz się do tego przyzwyczaiłem. Wiem, że robię to w dobrej wierze. Staram się swój zawód wykonywać uczciwie, docierać do prawdy. Niczego nie robię na zamówienia polityczne. Uważam, że powinienem to robić. Marszałkowi Grodzkiemu nawet nie mam tego za złe. To normalne, że tak się broni. Takie ma prawo jako polityk, a politycy rzadko mówią prawdę. Spotykam się też z atakami dziennikarzy akolitów totalnej opozycji. Niemal co tydzień w szczecińskim dodatku „Gazety Wyborczej” – ale także w innych mediach – napominają mnie, że jestem pisowskim dziennikarzem. Taką cenę płacę za zajmowanie się dziennikarstwem śledczym. Naturalną konsekwencją są także procesy sądowe, których miałem już wiele. One utrudniają życie, nie są przyjemne. Dziennikarze się ich boją, dlatego unikają tematyki śledczej. Te procesy są loterią, nigdy nie wiadomo, jak się skończą. Nawet gdybym miał stuprocentową pewność, że to, co powiedziałem na antenie lub napisałem w gazecie jest prawdą.

 

Jeszcze kilka lat temu dziennikarze śledczy żalili się w wywiadach na portalu SDP, że od początku stoją jakby na gorszej pozycji procesowej. Jakby aparat sądowniczy traktował ich automatycznie jako oskarżonych. Czy to się zmieniło?

 

Kiedy mam proces karny z art. 212 kk to na mnie ciąży obowiązek udowodnienia, że moja publikacja zawiera prawdę. A nie odwrotnie. Osoba, która mnie pozywa nie musi udowadniać, że to, co napisałem, nie jest prawdą. To zawsze wiąże się ze stratą czasu i pieniędzy. I ze stresem, bo tłumaczenie się przed sądem nie jest przyjemne. Zwłaszcza, że sądy nie są przychylne dla dziennikarzy.

 

Nadrzędną wartością naszego zawodu jest dążenie do prawdy, a tobą właśnie takie kierują motywacje. Z czego zatem wynikają ataki ze strony kolegów dziennikarzy? Z hipokryzji środowiska? Z tego, że wielu dziennikarzy chodzi na paskach polityków?

 

W Szczecinie zdecydowana większość dziennikarzy ma takie same poglądy jak politycy Platformy Obywatelskiej. Wcześniej mieli poglądy związane z SLD, jeszcze dawniej z pezetpeerem. Specjalnie ze swymi poglądami się nie ukrywają. Problem polega na tym, że oni mają prawo do takich poglądów, tak uważają, a ja do poglądów prawicowych nie mam prawa. Sam fakt, że pojawiłem się w mediach publicznych i realizuję te materiały, są dla nich skandalem. Dla nich moje miejsce jest wśród bezrobotnych albo emigrantów. Nie widza dla mnie miejsca w tym kraju. Takie mają podejście. Dziennikarz „Gazety Wyborczej” nawet mnie zweryfikował. Napisał, że nie jestem dziennikarzem, bo jestem związany z PiS. A przecież „Gazeta Wyborcza” jest klasyczną tubą propagandową totalnej opozycji. Na jej łamach teksty są tendencyjne, mieszają informację z komentarzem. Komentarze zawsze są napastliwe wobec aktualnie rządzącej władzy. Równocześnie dziennikarze „GW” przypisują sobie prawo wydawania cenzurek kto może być dziennikarzem, a kto nie może.

 

Na konferencjach prasowych w Szczecinie traktują cię, Tomku, jak raroga? Nie podają ci ręki? Odwracają się plecami? Obgadują? Śmieją się?

 

Jest wszystko, co wymieniłeś. Mało interesuje mnie, co mówią za plecami, ale widzę ich reakcje. Jedni w ogóle się do mnie nie odzywają, nie podają ręki. Uważają, że nie mam prawa być dziennikarzem. Że tylko oni są prawdziwymi dziennikarzami. Spotykam się z ich pogardą. Odbierają mi prawa i godność.

 

Ale miałeś też kłopoty z realizacją tego tematu w swojej redakcji.

 

Moje kierownictwo się tego przestraszyło. Najchętniej realizowaliby tematy o tym, że przyszła wiosna, a na ulicach są korki. Żeby się tylko nie narażać. Bali się procesów i sprostowań.

 

Rozmawiał Błażej Torański, fot. Adam Jankowski

 


 

Tomasz Duklanowski

Rocznik 1972, absolwent Socjologii Zachowań Ludzkich Uniwersytetu Szczecińskiego. Pracował w szczecińskim Tygodniku „Jedność”, „Nowym Kurierze” i „Głosie Szczecińskim”, był korespondentem „Życia”, wydawcą gazet lokalnych na Pomorzu Zachodnim, a od 2017 roku jest reporterem Radia Szczecin. Współpracuje z „Gazetą Polską”.