MACIEJ MACIEJOWSKI: W ogniu wojny informacyjnej

W systemie bezpieczeństwa informacyjnego naszego państwa istnieje niebezpieczna luka, a nawet czarna dziura.

 

Pierwszą ofiarą wojny jest prawda.

Hiram Johnson, 1918

 

W ostatnich dniach obserwujemy prawdziwy wysyp informacji, dotyczących zaostrzenia konfliktu pomiędzy Rosją a Ukrainą. Jak zwykle najpierw pojawiły się wpisy w mediach społecznościowych, zawierające zdjęcia wojskowych konwojów. Oczywiście zweryfikowanie kiedy i gdzie zostały one wykonane, jest niemożliwe. Bardzo szybko pojawiły się liczne doniesienia medialne, najczęściej oparte właśnie na informacjach z social media. Ośrodki i analityczne i będące na wyginięciu poważne redakcje potrzebowały więcej czasu na weryfikację i interpretację tych informacji.

 

Sociale żyły także aferą z rzekomo niepodłączonym telefonem Prezydenta Andrzeja Dudy. Liczni pracownicy medialni ochoczo przyłączyli się do „kręcenia beki” z nielubianego przez siebie prezydenta. Od razu nasunęło mi się skojarzenie z nagonką na śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Zapytany po meczu, który piłkarz podobał mu się na murawie najbardziej, zachrypnięty prezydent odparł „Boruc, bardzo”. Pracownik medialny, który był świadkiem tej rozmowy rozkręcił kilkudniową karuzelę śmiechu z „Borubara”. Działania takie celnie nazwano „przemysłem pogardy”. Nie należy jednak zapominać, że niszczenie wizerunku głowy państwa jest atakiem informacyjnym wymierzonym w samo państwo.

 

Podobnie wygląda sytuacja z masą fałszywych informacji dotyczących pandemii, rzekomej nieudolności podejmowanych przez państwo działań zaradczych, szkodliwości szczepień, bagatelizowaniem COViD-19 oraz demonizowaniem lockdownu.

 

W czasach zimnej wojny Związek Sowiecki z jednej strony szkolił, finansował i zbroił organizacje terrorystyczne, z drugiej ruch pacyfistyczny. Rosjanie do perfekcji doprowadzili znaną  przynajmniej od czasów Sun Tzi strategię osłabiania morale przeciwnika. Nie należy mieć złudzeń, że Rosja Władimira Władimirowicza stosuje podobną strategię wspierania niepokojów społecznych, skłócania poszczególnych grup społeczeństwa oraz podkopywania zaufania do władz w państwach, które uznaje za wrogie. W epoce cyfrowej zyskała potężne i tanie w użyciu narzędzie wpływu na szerokie masy: media społecznościowe.

 

Tymczasem w systemie bezpieczeństwa informacyjnego naszego państwa istnieje niebezpieczna luka, a nawet czarna dziura. Posiadamy co prawda umocowany konstytucyjnie regulator rynku radiowo-telewizyjnego, który prowadzi działania także w zakresie przeciwdziałania tzw. „fake newsom” w stosunku do nadawców. W ostatnich latach stworzono także zręby systemu bezpieczeństwa w cyberprzestrzeni, co stanowi zasługę przede wszystkim byłego wiceministra obrony Tomasza Zdzikota. Jednak ten obszar działania państwa jest obszarem informatycznym, a nie informacyjnym.  Od 2015 roku nie udało się zbudować osławionej „MaBeNy” prof. Andrzeja Zybertowicza. Istnieją co prawda NGO’s, czy nawet komórka PAP, wyspecjalizowane w tzw. „fact checkingu”, ale działają one ex defintio tylko reaktywnie i w ograniczonym zakresie.

 

Wielu wojskowych i analityków mówi otwarcie, że znajdujemy się u progu kolejnej wojny. Jej zarzewiem może być właśnie tlący się od lat konflikt na sąsiedniej Ukrainie. Ostatni dzwonek na podjęcie odpowiednich działań już przebrzmiał, teraz możemy tylko gasić pożar. Potrzeba pilnego stworzenia mechanizmu, identyfikującego rozpowszechniane przez potencjalnego przeciwnika narracje i ich elementy składowe. Następnie powinny zostać uruchomione narzędzia, umożliwiające wskazanie źródła i kanałów dystrybucji wrogich przekazów oraz ich zablokowanie. Musimy przyjąć, że prawda sama się nie obroni i rozpocząć także rozpowszechnianie w wielowymiarowy sposób własnych komunikatów. Wybaczcie Państwo nawiązanie do tweeta dziennikarza portalu Onet.pl, ale moim studentom pokazywałem na zajęciach dwa filmy: rosyjski Olimpus Inferno i amerykański 5 days of war. W dzisiejszych czasach sfera rozrywki jest także obszarem wojny informacyjnej.

 

Zdaję sobie sprawę, że moje stanowisko może spotkać się z gwałtowną krytyką, ale znając funkcjonowanie polskiej administracji publicznej jestem przekonany, że opisane powyżej mechanizmu powinny zostać zinstytucjonalizowane w oparciu o służby specjalne. Odpowiedzialna za tego typu działania instytucja powinna współpracować z ekspertami ze świata nauki, kultury i mediów.

 

Maciej Maciejowski