Tchórze się nie ubrudzą – felieton STEFANA TRUSZCZYŃSKIEGO

Pod wpływem tego co napisała Olga D-Ha (w Gazecie Polskiej Everyday) o Caravaggio, że świętym twarzom nadawał rysy kurtyzan, piszę ja:

  1. to jednak może nie osoby święte, ale wielkie cierpiętnice. „Lekki zawód”? No, proszę spróbować. Latem trochę łatwiej, ale zimą… I najgorsze, najbardziej obrzydliwe – wystarczy to sobie wyobrazić, co czuje kobieta, gdy robi to co robi z nią na przykład paskudny, śliniący się, śmierdzący. Wystarczy.

 

Uwieść dewotkę do niebios droga (przestanie nudzić Pana Boga) – tyle Sztaudynger. Chociaż te Panie są nawet nadmiernie czyściutkie i wykrochmalone. Cóż więc to za wielka niby zasługa. Nie martw się satyryku o Pana Boga, on już wie co wybrać. Owszem, może by jakiś ambitny młody kolega po piórze podjął się dokonać analizy co znaczy słowo uwieść. Mógłby taki reporter zrobić na przykład sondę, co teraz jest modne i rzekomo oddaje prawdę. Dziś na sondach opierają się politycy, nie bacząc na to, że mogą się poślizgnąć. „Jak jest z satysfakcją po latach od uwiedzenia (partyjnego), gdy nakłamało się ile wlezie i kłamie się dalej”. Albo – „czy to obiecywanie było świadome i dobrowolne, czy też pod wpływem gwałtu, przekupstwa, obietnic awansu”.

 

Jest bardzo dużo możliwości, ale wróćmy do „panienek”.  Im też powinno się poświęcić uwagę. W dobie koronawirusa na pewno spadły obroty. I któż im dopłaci? PCK, minister? Dlaczego mają cierpieć dzieciaczki, a wiadomo, że wiele mam – p. pracuje nie dla przyjemności, ale by dać dzieciom – tak uważają – trochę więcej.

 

Za młodych lat (’60) pracowałem w Sztandarze Młodych. Napisałem reportaż o wrocławskich prostytutkach. Była gorąca noc. Mieszkałem w hotelu vis-a-vis dworca. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem, że na placu spaceruje ich więcej niż przechodniów. Zszedłem, zagaiłem, zapłaciłem – ale tylko za rozmowę! Dowiedziałem się sporo. Reportaż można odszukać w bibliotece w zszywkach SM rocznik 67, autor Stefan Truszczyński. I o dziwo nawet w tamtych czasach zamordystycznej cenzury wydrukowano. Wprawdzie tylko 2/3 co napisałem (resztę uznano za zbyt drastyczne). Zgodziłem się na interwencję, a nawet byłem pełen uznania dla mojej ówczesnej kierowniczki, redaktor Teresy Świerzawskiej, że wywalczyła druk tekstu o prostytucji w naszym kraju.

 

Reportaż był czytany, nawet bardzo. Wówczas, w socjalistycznym ustroju o prostytucji się nie pisało.  Napłynęło do redakcji w Warszawie przy ulicy Wspólnej 61 bardzo wiele listów. Były między innymi i od „profesjonalistek”. „Ty- pisały – dlaczego zajmujesz się tylko tymi drogimi z kawiarenek i restauracji, a nie najbardziej poniewieranymi z ulicy”. Moje korespondentki nie podawały oczywiście nazwisk i adresów, więc nie mogłem im odpowiedzieć. A prawda była taka, że o tych tragicznych najgorszych wypadkach nie dano mi napisać. Zgodziłem się na ocenzurowanie, bo inaczej w ogóle nic by się nie ukazało. Była cenzura.

 

Teraz mamy rzeczywiście wolność słowa, cenzury nie ma. Ale ocenzurowanie przeniosło się do główek piszących. Sami się cenzurują. Poustawiali się w większości „za chlebem”, pod kasami różnych partii. Nie są niezależni. Robią tak zarówno ci z lewa jak i ci z prawa. Kiedyś można było tylko „lać” w kelnerów i szoferów. A teraz znów są święte krowy.

 

Tchórze nigdy się nie ubrudzą. A odważnych najwięcej na cmentarzu.

 

Stefan Truszczyński