Informacja czy agitacja? – ARTUR GUZICKI o kuriozalnym procesie sądowym

Dopiero osiem dni po wyborach parlamentarnych zapadło prawomocne orzeczenie w procesie wytoczonym w trybie wyborczym przez poseł Prawa i Sprawiedliwości Ewę Szymańską legnickiemu portalowi lca.pl.

 

Spór pomiędzy posłanką – wówczas także kandydatką do parlamentu, dotyczył tekstu opublikowanego na łamach lokalnego portalu. Lilla Sadowska, redaktor naczelna lca.pl w materiale „Realne widmo odkrywki wraca dzięki posłom PiS”, poinformowała czytelników o fakcie, że zaraz po wyborach Sejm pochyli się nad projektem ustawy o zmianie prawa górniczego i geologicznego. Pod projektem tym podpisała się między innymi legnicka posłanka.

 

Jak wynika z zapisów tego projektu, nowe prawo pozwalałoby na budowę kopalni bez konsultacji z mieszkańcami regionu i władzami samorządowymi.
Informacja wywołała falę niekorzystnych dla posłanki komentarzy. Lokalna społeczność już przed dziesięcioma laty protestowała przeciw takiej budowie i eksploatacji największych w Europie złóż węgla brunatnego zalegających w okolicach Legnicy.

 

Reakcja poseł Szymańskiej był natychmiastowa. W piśmie skierowanym do portalu zażądała „sprostowania tekstu” i usunięcia jej zdjęcia. Redakcja odmówiła, bowiem w tekście nie było informacji nieprawdziwych, a tylko takie mogą być prostowane.

 

W efekcie sprawa w trybie wyborczym trafiła do Sądu Okręgowego w Legnicy. Sędzia Joanna Tabor-Wytrykowska, w piątek 11 października, a więc na dwa dni przed wyborami, nakazała redakcji portalu usuniecie tytułu „Realne widmo odkrywki wraca dzięki posłom PiS” i zdjęcia posłanki PiS, także opublikowanie informacji: „realne widmo odkrywki wraca dzięki posłom PiS w zestawieniu ze zdjęciem poseł Ewy Szymańskiej był niefortunny, wprowadzał w błąd czytelnika i był zrozumiały w ten sposób, że chce ona i partia Prawo i Sprawiedliwość, aby w okolicach Legnicy powstała kopalnia węgla brunatnego”.

 

Problem w tym, że ani w tekście, ani w jego tytule, autorka nie zamieściła informacji o tym, że ktoś czegoś chce, lub nie chce. Sędzia Tabor -Wyrtykowska nie wskazała także ani jednego zdania, które nie byłoby prawdą. Co więcej uznała, że informacyjny tekst jest „agitacją polityczną” i miał na celu wpłynięcie na decyzje wyborcze czytelników portalu.

 

Z takim rozstrzygnięciem nie zgodzili się dziennikarze portalu. Uznając że uzasadnienie orzeczenia sądu jest w gruncie rzeczy ograniczeniem wolności słowa i sprowadza się do zakazu informowania o poczynaniach polityków będących w kampanii wyborczej – postanowili złożyć odwołanie do Sądu Apelacyjnego.

 

I tu zaczęły się schody.

 

Jako że proces obywał się trybie wyborczym, na złożenie apelacji przedstawiciele portalu mieli zaledwie 24 godziny od wydania orzeczenia sądu pierwszej instancji, które zapadło w przedwyborczy piątek po godzinie 16. Nazajutrz, w sobotę, na godzinę przed upłynięciem tego terminu, z gotową apelacją przedstawiciele portalu pojawili się przed siedzibą Sądu Okręgowego. Na miejscu okazało się, że złożenie apelacji było niemożliwe, ponieważ w budynku Sądu był tylko ochroniarz. Próby skontaktowania się z sędzią dyżurnym nie przyniosły skutku. Jedyna droga dotrzymania terminu to przesłanie dokumentów pocztą. Ekipa korzysta z tej drogi mając świadomość, że w tej sytuacji rozstrzygnięcie procesu wytoczonego w trybie wyborczymi nie ma szans zapaść przed zakończeniem głosowania.

 

Mało tego, w tydzień po wydaniu orzeczenia, sędzia Tabor-Wytrykowska wysyła do siedziby redakcji portalu pismo z informacją, że sama w wydanym przez siebie postanowieniu dopatrzyła się błędu. Okazało się, że pani sędzia nie wpisała do dostarczenia stronom sporu postanowienia, nazwiska protokolantki!

 

W końcu, w tydzień po wyborach sprawa trafia do wrocławskiego Sądu Apelacyjnego, który postanowienie Sądu legnickiego uchyla i sprawę umarza – bowiem czas rozstrzygnięć w trybie wyborczym zakończył się w chwilą zamknięcia lokali wyborczych.

 

Niestety Sąd Apelacyjny nie pochylił się nad merytorycznymi argumentami postanowienia pierwszej instancji i jego uzasadnienia, które zdaniem wielu obserwatorów tego procesu można uznać za kuriozalne. Legnicki Sąd nawet przez chwilę nie zastanawiał się czy informacja podana w spornym tekście zawierała nieprawdę. A tylko taka sytuacja może spowodować nakazanie sprostowania, opublikowania przeprosin czy inną formę zadośćuczynienia. Mało tego, Sąd w pisemnym uzasadnieniu uznał, że informacja prasowa jest formą agitacji politycznej, która miała na celu „wyrobić w wyborcach przekonanie o negatywnych cechach wnioskodawczyni (kandydatki do Sejmu). Sąd nie dopatrzył się przy tym innego celu artykułu, niż wpływ na preferencje wyborcze”.

 

Dla legnickiego Sądu nie miało znaczenia, że rolą mediów jest informowanie o działalności osób sprawujących funkcje publiczne lub aspirujących do ich objęcia. W tym przypadku wolność mediów i prawo obywateli do informacji o otaczającej ich rzeczywistości zupełnie umknęła legnickiej sędzi.

 

W całej tej historii jest coś, co może okazać nie niezwykle niebezpieczne. Otóż, jeśli przyjąć logikę legnickiego Sądu, to każdy polityk w kampanii wyborczej powinien cieszyć się szczególną ochroną, a pisanie o nim jest możliwe tylko w sposób, który pokrywa się z budowanym przez tegoż polityka wizerunkiem. Prawda o jego działaniach nie ma tu żadnego znaczenia!

 

Artur Guzicki