Mieszkający w Petersburgu Thomas Röper to jeden z "dziennikarzy", których zadaniem jest uwiarygadniać rosyjską propagandę. Fot. https://www.psiram.com

ARTUR ŻAK: Objazdówka na kościach

Kreml organizuje dla dziennikarzy wyjazdy studyjne na okupowane tereny, do Mariupola, Melitopola, Chersonia i części obwodu zaporoskiego. Propagandyści dorzucili kolejny element do swoistego choris super ossa, czyli makabrycznego tańca na kościach, który uskuteczniali licznymi uroczystościami na podbitych ziemiach Ukrainy. Wśród rosyjskich dziennikarzy można zauważyć osoby, które na potrzeby rosyjskiego odbiorcy mają odgrywać rolę „zagranicznych dziennikarzy”.

Postać Grahama Phillipsa, czyli asa wśród „zagranicznych dziennikarzy” opisałem w poprzednim artykule, a teraz przyszedł czas na innych, może mniej znanych, ale nie mniej usłużnie wykonujących rolę, która została im przeznaczona.

Jeden z takich wyjazdów zorganizowała i szeroko relacjonowała publiczna stacja telewizyjna Kanał pierwszy/ Первый канал, nazywając go „desantem zagranicznych dziennikarzy”. Oprócz starannie przygotowanej scenerii, aktorów i statystów, w relacjach rosyjskich państwowych mediów mieliśmy możliwość obserwowania też samych „dziennikarzy”, którym możliwość przekonania się o „zbrodniach ukraińskiego reżimu” dało państwo rosyjskie. W tym przedstawieniu „zagranicznym dziennikarzom” też przygotowano role, a mianowicie role „zagranicznych dziennikarzy, którzy mieli przekonać rosyjskich widzów, że na świecie nie wszyscy są jednomyślni. W taki sposób Kreml legitymizuje wojnę w oczach swoich obywateli, dając im iluzję, że na świecie są niezależni dziennikarze, którzy popierają działania Rosji. Jednak wyszło jak zawsze, czyli ci, których buńczucznie nazywano „zagranicznymi dziennikarzami”, okazali się być różnej maści rusofilami, a czasem nawet zwykłymi szajbusami, których Moskwa zebrała i przywiozła na zrujnowany, okupowany teren Ukrainy, żeby pokazać swoim rodakom, jak się „zachodnim mediom” otwierają oczy.

Jedną z takich „dziennikarek”, była Osuka Tokuyama, przedstawiana jako dziennikarka japońskich mediów, która co prawda podczas tej „wycieczki” nie reprezentowała żadnej japońskiej redakcji, lecz jako wolny strzelec miała napisać artykuł dla japońskich portali informacyjnych. Natomiast prawda jest taka, że Pani Osuka, przez wiele lat uczyła się w Rosji, a w tej chwili mieszka w Moskwie i pracuje dla wybitnie z japońska brzmiącej agencji informacyjnej Rosja Dziś (Rossija siegodnia / Россия сегодня – red.), którą kieruje jeden z tuzów rosyjskiej propagandy Dmitrij Kisielow. W ramach tej grupy działa wielojęzyczny portal „Sputnik”, w którym w „japońskiej redakcji” pracuje Osuka Tokuyama.

Została nam zaprezentowana też inna przedstawicielka „zagranicznych mediów”, a mowa tu o pochodzącej z Kanady Ewie Bartlett. Jest to blogerka, która zasłynęła tworzeniem i powielaniem fejków na temat wojny w Syrii. Dlatego nic dziwnego, że i tu opowiadała o taktyce „ukraińskich nazistów” wzorowanej na tym co ona widziała już w Syrii, czyli wykorzystywaniu cywili jako żywych tarcz, a także aktorach udających zamordowane ofiary. Zresztą nikogo nie powinno dziwić, że współpracuje z telewizją  RT (kiedyś Russia Today – red.).

Byli też europejscy „dziennikarze”, np. „niemieckie media” reprezentował mieszkający w Petersburgu Thomas Röper, twórca strony Anti-Spiegel, znany z rozsiewania spiskowych teorii, między innymi na temat pandemii Covid-19. Od 24 lutego br., Thomas Röper cały swój zapał skierował na walkę z „ukraińskimi fejkami”. Tu pozwolę sobie wymienić kilka tez wielokrotnie transmitowanych w postach Röpera, które tak się składa, idealnie wpisywały się  w rosyjską narrację: a) zbombardowany przez Rosjan szpital położniczy w Mariopolu był bazą Azova, a ratowane spod zawałów kobiety z nagrań to aktorki; b) Rosjanie w Buczy nie mordowali bo już ich tam nie było, a ciała pomordowanych to inscenizacja przy użyciu ucharakteryzowanych aktorów; c) USA zorganizowały sieć laboratoriów, które pracowały na Ukrainie nad bronią biologiczną; d) planowana przez Polskę aneksja zachodnich terenów Ukrainy. To tylko kilka głównych tez, „niemieckiego dziennikarza”, ale to są tezy na które regularnie powołuje się rosyjska propaganda, wymieniając je jako „efekt niezależnego dziennikarskiego śledztwa niemieckiego dziennikarza”.

Jako „greckiego reportera”, zaprezentowano Athanasiusa Avgerinosa, który od 1986 roku mieszka w Moskwie i tam właśnie skończył dziennikarstwo. Na jego związki z władzą Rosji nie wskazuje jedynie jego miejsce zamieszkania, ale należy tu też wymienić wizyty u jednego z głównych tub propagandy Władimira Sołowjowa, zdjęcia z ministrem MSZ Federacji Rosyjskiej Siergiejem Ławrowym i rzeczniczką Marią Zacharową, a także pobyt na rosyjskiej bazie wojskowej w Syrii. Niestety do w/w należy dodać „wycieczki” okupowanymi częściami Ukrainy.

W roli „dziennikarza z USA”, pokazano nam Johna Marka Dougana, Amerykanina mieszkającego w Rosji, w której ukrywa się przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości. John oprócz licznych teorii spiskowych, publikuje informacje o tym, że wirus Covid-19, został stworzony przez Amerykanów w ukraińskich laboratoriach. John Mark Dougan jest czwartym w historii obywatelem USA, który otrzymał w Rosji azyl.

Muszę zaznaczyć, że swoistą niespodzianką dla mnie był fakt, że nie zauważyłem w tym materiale żadnego „polskiego dziennikarza”, a byłem pewny, że zobaczę przynajmniej Dawida Hudźca, bądź Bartosza Bekiera. Nieobecność przedstawiciela „polskiego dziennikarstwa”, może wynikać z tego, że Polska była już określana przez establishment Rosji, jako „pierwszy kraj do denazyfikacji po Ukrainie”, więc uwiarygodnienie przekazu Polakiem nie miałoby sensu.

Jak widać Rosjanie nie zawracali sobie głowy, aby bardziej skrupulatnie przygotować tę propagandówkę, np. tak dobierając aktorów na role „dziennikarzy”, aby nie dało się ich zweryfikować dwoma kliknięciami myszką. Wniosek jest tylko jeden, że było to przedstawienie wymierzone w rosyjskiego odbiorcę, bądź takiego, który jest pod wpływem „ruskiego miru”. Jednakże w dobie natłoku informacji, nawet nam, tym którzy poruszamy się w przestrzeni medialnej obwarowanej standardami etyki dziennikarskiej, warto weryfikować przekazywane informacje ze stanem rzeczywistym.

 

 

Graham Phillips i Dimitry Kulko po tym jak Debalcewe zostało zajęte przez separatystów, 18.02.2015 r. Fot. StopFake.org

ARTUR ŻAK: Rosyjski desant „zagranicznych dziennikarzy”

Na pierwszy rzut oka rosyjska propaganda sprawia wrażenie wybitnie siermiężnej i zmajstrowanej na kolanie papki informacyjnej, niemniej jednak, kremlowski aparat wojny informacyjnej jest bardzo rozbudowany, korzysta z wielopłaszczyznowej struktury i metodologii oddziaływania zarówno na terenie Federacji Rosyjskiej, jak i na zewnątrz.

Każdy typ przekazu, który Kreml generuje, jest dostosowany do odbiorcy tak, aby wywierać najbardziej skuteczny wpływ, na ten akurat segment społeczeństwa, na którym w danej chwili, Moskwie najbardziej zależy. Są informacje wykorzystywane tylko na potrzeby wewnętrznego odbiorcy, a niektóre z nich są tak stare i tak często powtarzane, że zasługują już na miano weteranów wśród chwytów propagandowych. Jeżeli są do tej pory wykorzystywane, to dlatego, że są nadal skuteczne. Są też wiadomości specjalnie spreparowane dla obywateli innych państw, których treść, forma i narzędzia dotarcia, również zostają odpowiednio dopasowane do tego, gdzie i do kogo mają dotrzeć.

Niereżimowe media w Rosji od dziesięcioleci są poddawane licznym represjom, a na daną chwilę ten segment został praktycznie całkowicie wyeliminowany, jeżeli nie liczyć nielicznych zaangażowanych blogerów i te media, które zostały zmuszone do działania na uchodźctwie. Dlatego rosyjskie wewnętrzne pole informacyjne, jest w 100% zagospodarowane przez media prorządowe, a asortyment jest naprawdę imponujący. Lata inwestowania przez Kreml horrendalnych kwot w rozbudowę ośrodków przekazu daje wymierne korzyści. Rosyjscy topowi propagandyści są naprawdę sowicie opłacani, a ich majątkom nierzadko mogą pozazdrościć nawet deputowani Dumy, którzy w rosyjskim społeczeństwie uchodzą za tych co chwycili Pana Boga za nogi.

Nie mniejsze kwoty szły i idą na budowę rosyjskiej narracji poza granicami Rosji. Można podzielić je na dwa typy: te które działają w państwach na terenie dawnego ZSSR i pomimo ewidentnie prorosyjskiego nastawienia funkcjonują jako media danego państwa, jak i te, które mają za zadanie oddziaływać na społeczeństwa państw spoza przestrzeni postsowieckiej. Jako przykład pierwszego typu, należy wymienić całe grupy medialne, które przez wiele lat działały w Ukrainie, a idealnymi przykładami drugiego typu, będą telewizja RT(kiedyś Russia Today) i agencja informacyjna Sputnik. RT i Sputnik demonstrują kremlowski punkt widzenia, ale w formie dostosowanej do odbiorców przeważnie z państw Zachodu.

Dla rosyjskiej propagandy, nie ma rzeczy niemożliwych. Są w stanie stworzyć temat z niczego, przekręcając fakty, a także nierzadko posługując się całkowicie sfabrykowanymi dowodami, na podstawie których, usłużni „dziennikarze” i „eksperci”, są wstanie sfabrykować temat dnia, miesiąca, a często nawet lat. Jednym ze sposobów, który często jest wykorzystywany w celu uwiarygodnienia narracji, jest zaangażowanie obywateli państw Zachodu, którzy w tym przedstawieniu pełnią rolę „zagranicznych dziennikarzy”. Jednym z najbardziej znanych „dziennikarzy” tego typu, jest obywatel Wielkiej Brytanii Graham William Phillips, który w grudniu 2013 r. rozpoczął współpracę z RT i relacjonował wydarzenia Rewolucji Godności w Kijowie. Następnie w marcu 2014 r. przebywał na  Krymie, gdzie stwarzał odpowiedni obrazek z „referendum” i aneksji półwyspu, ale tak naprawdę jego gwiazda zabłysła dopiero po tym, jak rozpoczęły się działania zbrojne na Donbasie. Graham Phillips był wszędzie tam gdzie coś się wydarzyło, a nawet często tam, gdzie coś się miało dopiero wydarzyć. Relacjonował „liczne zbrodnie” ukraińskiego wojska, zachwycając się męstwem „zwykłych górników – obrońców” Donbasu. Zażyłość z dowódcami prorosyjskich oddziałów jest widoczna na licznych filmikach Grahama. Na jednym z nich rosyjscy kolaboranci pozwalają mu strzelać z karabinu maszynowego w kierunku ukraińskich pozycji. Po 24 lutego br. Phillips „wykazał się” wywiadem z Aidenem Aslinem, żołnierzem Sił Zbrojnych Ukrainy wziętym do niewoli w Mariupolu. Chociaż ten „wywiad” wyglądał raczej na przesłuchanie. Aiden Aslin był przez Phillipsa nazywany najemnikiem w stosunku, do którego nie mają zastosowanie konwencje, ale ze względu na to, że są uprzejmymi, dobrymi ludźmi(„uprzejmi ludzie / вежливые люди” jedno z określeń rosyjskich żołnierzy nieposiadających dystynkcji wojskowych, którzy prowadzili zbrojne działania na Krymie oraz na wschodzie Ukrainy – red.), może liczyć na zastosowanie nie tylko Konwencji Genewskiej.

Takich jak Graham Phillips niestety jest więcej, a można było się o tym przekonać, obserwując organizowane przez Kreml, „wycieczki dziennikarskie” na okupowane przez Rosjan terytoria, takie jak Mariupol, Melitopol, Chersoń, itp. Jednak temu zagadnieniu poświęcimy kolejny artykuł.