Z dziennikarstwa do literatury – refleksje PIOTRA GAJDZIŃSKIGO

Redaktor Błażej Torański zażądał ode mnie tekstu – zażądał to właściwe stwierdzenie – na temat „Jak się przechodzi z dziennikarstwa do literatury”. Tekst ma być oparty na własnym przykładzie. Dla mnie katorga.

 

Po pierwsze, nie wydaje mi się, abym pokonał drogę inkryminowaną mi przez redaktora Torańskiego. Napisanie trzech biografii trzech byłych pezetpeerowskich kacyków – nawet jeśli wszystkie uzyskały z reguły dobre oceny – oraz kilku innych książek, nie stawia mnie jeszcze nie tylko na literackim Parnasie, ale chyba nawet nie u jego podnóża. Po drugie, udzielanie rad wielu świetnym dziennikarzom, którzy na tę stronę zaglądają bądź nawet tu publikują, jest dla mnie krępujące. Dlatego wbrew żądaniom redaktora Torańskiego, pozostanę jedynie przy próbie udzielenia odpowiedzi na pytanie, na ile doświadczenie dziennikarskie przydaje się przy pisaniu książek. Dość zresztą oczywistej odpowiedzi.

 

Notes z telefonami. Kilka lat pracy w dziennikarstwie ułatwia dotarcie do osób, które mogą być interesującymi rozmówcami. Przy pisaniu biografii rozmówcy znający bohatera książki są nieocenieni, bo choć gdy pisze się biografię osoby powszechnie znanej i już wcześniej „przebadanej” trudno oczekiwać, że ich wspomnienia zasadniczo zmienią ogląd postaci, to jednak znający go ludzie potrafią pełniej przedstawić jego życiowe wybory i motywacje, którymi się kierował. Nie mówiąc już o anegdotach, które są istotną częścią biograficznej książki. Tu od razu nasuwa się różnica między dziennikarstwem a pisaniem książek. W tym drugim wypadku weryfikowanie słów świadków, ale też informacji pozyskanych z innych źródeł wymaga jednak znacznie większej staranności.

 

Drugim istotnym doświadczeniem, które wyniesione z dziennikarstwa dobrze sprawdza się przy pisaniu książek jest umiejętność prowadzenia rozmowy i selekcjonowania informacji, które mogą być dla autora, a w konsekwencji dla czytelnika, interesujące. Rzecz jasna selekcjonowanie informacji dotyczy nie tylko treści przekazywanych przez rozmówców, ale też pozyskiwanych z innych źródeł. Selekcji dokonuje się oczywiście przy pisaniu każdego tekstu, ale przy pisaniu książek autor jest obarczony tak ogromną ilością informacji, anegdot, wypowiedzi, że ta selekcja jest o niebo trudniejsza. A przecież niezbędna, niemała część tego całego zbioru musi pozostać w archiwum. Książka, podobnie jak gazeta, nie jest z gumy.

 

Pisanie książki jest – obok wielu niedogodności – czynnością niezwykle przyjemną. Po pierwsze, jest z reguły dziełem tworzonym w pełni samodzielnie, bez konieczności ulegania kompromisom. Akurat tej przyjemności dziennikarz jest zazwyczaj pozbawiony. Bardzo często zmuszony jest pisać bardziej „pod redaktora” niż czytelnika, musi się oczywiście liczyć z linią pisma i często opinią wydawcy oraz wszystkich tych, którzy stanowią redakcyjną „hierarchię dziobania”. Bardziej musi się liczyć z obowiązującym w redakcji stylem niż ulegać własnej manierze. W wypadku autora książek – może jeszcze nie pierwszej, ale z pewnością wszystkich kolejnych – tego rodzaju obciążeń nie ma. Wolność w pełnym tego słowa znaczeniu! Nigdy nie spotkałem się, aby wydawca lub redaktor ingerował w treść moich książek, a już tym bardziej, aby próbował mi narzucić swój punkt widzenia. Oczywiście, redaktor książki czasem zgłasza jakieś uwagi, czasem nawet sugestie, ale – uwaga! – redaktorzy książek są nieporównywalnie bardziej spolegliwi niż ci, których znamy z redakcji gazet. Pisząc książkę mamy pełne prawo te sugestie odrzucić lub zlekceważyć. Być może nie wszyscy autorzy książek mają ten luksus, ale ja mam. Również dlatego, że z reguły oferuję wydawnictwom książkę niemal już skończoną, a w każdym razie bardzo zaawansowaną i dopiero wówczas podpisuję umowę. To poczucie wolności wydaje mi się wartością bezcenną.

 

O urodzie pisania książki stanowi też czas, który trzeba poświęcić na jej napisanie. To może brzmieć kontrowersyjnie, ale dzięki temu, że zbieranie materiału i pisanie zajmuje wiele miesięcy, autor ma dość czasu, aby przemyśleć swoje sądy i opinie, z którymi przystępował do pracy i które w tym momencie wydawały mu się absolutnie fundamentalne. Moje wieloletnie doświadczenie dziennikarskie świadczy, że presja czasu, z którą mamy do czynienia pisząc tekst do gazety, czasopisma, a zwłaszcza portalu internetowego, takiego luksusu nie zapewnia.

 

Z tym wiąże się jeszcze jedna zaleta, z której pozwalam sobie obficie korzystać. Niektóre tezy swoich książek „przegaduję” ze znajomymi, do których mam zaufanie. To wzbogaca, a czasem powoduje, że nieco modyfikuję swoje myślenie. Klasyczne dziennikarstwo obarczone presją czasu na to nie pozwala.

 

Oczywiście czas poświęcony pisaniu książki to dla wielu także argument zniechęcający. Samo pisanie, czyli w istocie finalna część całego procesu tworzenia, trwa w moim wypadku mniej więcej sześć miesięcy. Oznacza to konieczność odsunięcia na dalszy, a czasem bardzo daleki plan normalnych obowiązków, a co gorsza również przyjemności. Pisanie wciąga mnie tak bardzo, że pod koniec wielomiesięcznej pracy, której poświęcałem codziennie przez siedem dni w tygodniu po kilka godzin (w weekendy po 10-12 godzin) łapałem się na „myśleniu bohaterem” pisanej pozycji – Gomułką, Gierkiem, Jaruzelskim. Kiedyś przez kilka dni planowałem uraczyć rodzinę „mortadelą w szlafroczkach”, daniem lansowanym na początku lat osiemdziesiątych w kobiecych pismach. Żona i córka dały odpór i otrzeźwiałem. A gdy pisałem biografię Władysława Gomułki, podczas nielicznych rodzinnych zakupów, łapałem się z kolei na tym, że naprawdę zaskakiwała mnie obfitość mięs w sklepach nazywanych w tamtej epoce masarniczymi, bo przed oczami miałem fotografie polskich sklepów z lat sześćdziesiątych oraz partyjne i bezpieczniackie raporty o nadchodzącym kolejnym świńskim dołku. Innym objawem tego zjawiska było zanudzanie znajomych anegdotami z życia partyjnych bonzów.

 

Wielką przyjemnością są dla mnie również godziny spędzane w bibliotekach oraz archiwach. To jak podróż w czasie – powrót do okresu studiów. Znacznie to przyjemniejsze niż tylko, także oczywiście przy pisaniu książki niezbędne, surfowanie po Internecie.

 

Pisząc do gazet człowiek poświęca zazwyczaj jakiemuś tematowi określony, nie nazbyt długi czas. Kończy, wysyła i zapomina. W przypadku pisania książki, autor jest tego luksusu pozbawiony. Przez wiele miesięcy koniec pracy jest tak odległy, że aż zniechęcający. A człowiek, przynajmniej niżej podpisany, ma potrzebę dobrnięcia do celu, zamknięcia przynajmniej jakiegoś etapu. Oczywiście, w przypadku pisania książki tym etapem są rozdziały, ale nie jest to – w moim wypadku – zamknięcie całkowite, bo później do niby już napisanych rozdziałów często wracam. Wszystko jest więc bardzo rozwleczone w czasie, co bywa piekielnie deprymujące i nużące. Ratunkiem jest przerwanie tego pasma niekończącej się pracy napisaniem tekstu do gazety. Jeszcze jeden dowód, że dziennikarstwo ułatwia pisanie książek.

 

Dziennikarskie doświadczenie otwiera też, co oczywiste, drzwi do wydawnictw i stępia początkową wstrzemięźliwość właściwą osobom decydującym o jego polityce. Jako dziennikarze, od dłuższego czasu władający piórem, nie jesteśmy dla wydawców postaciami anonimowymi, „z ulicy”, których jedynym aktywem jest ambicja napisania książki. Nie tylko dlatego, że już pisać umiemy, także dlatego, że mamy pewne doświadczenie w wyborze tematów, które mogą zainteresować czytelnika.

 

Ale są cechy przyrodzone dziennikarstwu, które pisaniu książek przeszkadzają. Pracując w redakcjach jesteśmy przyzwyczajeni do pewnego rytmu pracy, który tutaj zupełnie się nie sprawdza. Przy pisaniu książki nie mamy bata w postaci pilnującego czasu szefa. Pisanie książki to praca samodzielna, bez wielkiej presji czasowej i szefa, co stanowi pokusę bycia „tym który pisze”, a nie „tym który napisał”. Samodzielna praca wymaga dużej, a w początkowym stadium – gdy „dzieło” jest jeszcze we mgle – żelaznej dyscypliny i świadomości celu. Bez tego „dzieło” na zawsze pozostanie w sferze planów i kilku wersji tytułu.

 

Gdy uda nam się zaprząc do pracy i dobrnąć do celu przychodzi, zawsze przychodzi, moment euforii, którego doświadcza się w ciągu kilku pierwszych minut po pochwyceniu w ręce gotowej już książki. Trzeba tę radość przez kilka dni celebrować, a później zasiąść do pisania kolejnej.