Oceniać, a nie tłumaczyć – RAFAŁ BUBNICKI o pisaniu z pasją recenzji filmowych

Postmodernizm, a potem globalizacja – tutaj rozumiana jako pojawienie się i rozwój wielu kin „narodowych” – znacznie utrudnił zadanie krytykom filmowym.

 

Jak pisać z pasją recenzje filmowe? Nigdy z pasją takiej recenzji nie napisałem. Ponad dziesięć lat temu „popełniłem”, z pasją, trzy recenzje teatralne – dwie z nich były bardzo krytyczne, w jednym wypadku recenzja była nader pochwalna. Czas pozytywnie zweryfikował te ówczesne oceny. W ostatnim dziesięcioleciu przewodnicząc komisji konkursowej Dolnośląskiego Funduszu Filmowego uczestniczyłem w ocenie ok. trzystu projektów filmów fabularnych, dokumentalnych i animowanych, a potem w ocenach kolaudacyjnych  ponad sześćdziesięciu filmów, które  otrzymały dofinansowanie w Dolnośląskim Konkursie Filmowym. Na palcach jednej ręki mogę policzyć projekty, a potem realizacje, które wywoływały pasję, przede wszystkim z powodu merytorycznych błędów – nie zapowiadały się dobrze i tak wypadły w realizacji. O tym, że powstały zdecydowała większość głosów członków komisji. Co z tego wynika? To, że trochę rozumiem dlaczego nie tylko sam nie piszę (nie pisałbym?) z pasją recenzji filmowych, ale też dlaczego takich recenzji prawie dzisiaj nie spotykam.

 

Kiedy myślę o recenzentach filmowych piszących „z pasją” automatyzm skojarzeń kieruje myśli ku przeszłości, ku prof. Aleksandrowi Jackiewiczowi czy ku Zygmuntowi Kałużyńskiemu (by podać skrajne przykłady krytyków piszących różnie w formie, stylu i sposobie wartościowania). Czytając ich recenzje można było orientować się w świecie filmu, akceptować lub negować ich oceny, ale wybór który robili był czytelny, oparty na wybranej aksjologii. Wydaje mi się jednak, że im łatwiej było pisać z pasją. Bo świat filmu był w latach 60., 70. i nawet 80. po prostu mniejszy. Łatwiejszy do ogarnięcia i ujęcia w jednolite normy estetyczne. Łatwiej też było, w konsekwencji,  przyjąć wspólne normy wartościowania. Krytycy ci mieli w małym palcu historię filmu, europejskiego i amerykańskiego, a na ich oczach rozgrywał się przełom w sposobach narracji filmowej naznaczony nazwiskami Bergmana, Antonioniego, Felliniego, Viscontiego i francuskiej „nowej fali”. Postmodernizm, a potem globalizacja – tutaj rozumiana jako pojawienie się i rozwój wielu kin „narodowych” – znacznie utrudnił zadanie krytykom filmowym. To co stało się – i nadal dzieje się – w kinie od lat 80. to eksplozja nowych form narracji i tematów. Nie powinno nas łudzić, że nie każdy rok przynosi odkrycia w tym zakresie. Proszę jednak spojrzeć perspektywicznie na to jak „przyspieszało”  tempo narracji, przede wszystkim dzięki montażowi, i jak – równocześnie – zdobywało uznanie kino „slow”, które preferuje bardzo spokojnie, można rzec leniwie rozwijający się tok filmowego opowiadania. Z jednej strony mamy narracje z jednego punktu widzenia (bohatera lub narratora-reżysera), z drugiej różne warianty opowiadania z różnych punktów widzenia lub z jednego punktu widzenia „przełamanego” nagle przez wersję „z innej strony”. To nas nie dziwi, nie zaskakuje jak niegdyś w „Rashomonie” Kurosawy – stało się  chlebem codziennym współczesnego kina. I druga, obok rozbudowanych, różnorodnych form narracji, cecha współczesnej X Muzy czyli multikulturowość. W latach 60. odkryciem dla Europejczyków było kino japońskie z filmami jego lidera Akiry Kurosawy, później kino australijskie. W ostatnim trzydziestoleciu tych fal „narodowych” było znacznie więcej. Kino tureckie, irańskie, izraelskie,  chińskie, kino Indii (nie tylko z Bollywoodu), kino krajów południowoamerykańskich, kino krajów afrykańskich – długo można by wyliczać. Kinematografie tych krajów emancypowały się, a powstające tam filmy były nowatorskie zarówno tematycznie jak ze względu na formę filmową. Obok specyficznej tematyki, wyrastającej z historii, kultury i obyczajowości filmy z tych krajów niosły często, wyrastające z odrębności kulturowych, nowe formy narracji np. kino irańskie. I tak jak w innych dziedzinach np. w teatrze i literaturze, pojawienie się tych fal „narodowych”, skutkowało rosnącą specjalizacją krytyki filmowej.

 

Aby  dzisiaj „z pasją” pisać o filmie trzeba z jednej strony znać historię i warsztat filmu, skomplikowany, różnorodny i stale zmieniający się, z drugiej „ogarniać” kino różnych kultur i tradycji. Wiedza to rozległa i obszerna, nierzadko szczegółowa, w dodatku wymagająca stałego aktualizowania i śledzenia zmian. Ponieważ wielość stylów narracji filmowej z jednej strony, a multikulturowość z drugiej, to również wielość systemów wartościowania, bez których nie ma dobrej recenzji, nietrudno domyślić się dlaczego tak mało jest dzisiaj recenzji filmowych pisanych „z pasją”. Z jednej strony inteligentni recenzenci, wiedząc to co napisałem powyżej, zdają sobie sprawę jak łatwo „wyjść” na ignoranta i głupka. Z drugiej, i to chyba najważniejsze, mało kto z piszących o filmie wypracował skalę wartości i przemyślał ją w odniesieniu do współczesnej produkcji filmowej w taki sposób, aby zdecydować się na wyrażane z pasją oceny pochodzących z „różnych parafii” formalnych i kulturowych premier filmowych. Dlatego też tak wielu recenzentów zamiast wartościować i oceniać filmy, raczej je opisuje i tłumaczy, a sukcesem jest kiedy nie „pali ich” lub nie „spojluje” opowiadając jak się kończą.

 

Chciałbym, aby recenzenci filmowi pisali o kinie z pasją. Chciałbym trafić na takiego recenzenta, którego punkt widzenia byłby mi bliski niezależnie od tego czy pisze o Woodym Allenie, czy o Yorgosie Lanthimosie, o Bradleyu Cooperze czy o Pedro Almodovarze, niezależnie od tego czy będę zgadzał się czy polemizował z jego opiniami. No cóż, to tylko marzenia…