TOMASZ KLESZCZEWSKI: Białoruś z bliska

Popatrzmy na to, co się dzieje na Białorusi z bliska. Jak gospodarz, który przez wysoki płot i szczelnie zamkniętą bramę próbuje dojrzeć, co też wyprawia się u tego dziwnego sąsiada. I jak każdy gospodarz analizuje: po pierwsze, jak i na ile może się wtrącać w panujące za płotem zamieszanie oraz po drugie, co z tego wyniknie dla niego samego.

 

Cynizm, kunktatorstwo? Tylko z pozoru i tylko z punktu widzenia miejsca dużo bardziej odległego od polsko-białoruskiej granicy niż na przykład Białystok, i w ogóle Białostocczyzna – z Białorusią bezpośrednio granicząca. Z mego miasta do przejścia granicznego w Kuźnicy jest 60 kilometrów, do Grodna – 85. To dużo bliżej niż do Warszawy, że o Brukseli nie wspomnę. Sytuacja polityczna, historia, związki kulturalne, wreszcie łączność z mieszkającymi tam Polakami jest równie ważna, co sytuacja sklepów, bazarów, firm zatrudniających Białorusinów. I wcale nie chodzi tu o los straganów na największym w tej części Europy bazarze przy Kawaleryjskiej w Białymstoku, ale o przyszłość wielu firm profesjonalnie współpracujących z biznesem po drugiej stronie granicy. Wiele podlaskich podmiotów gospodarczych, zwłaszcza z dziedziny handlu, gastronomii, hotelarstwa i usług funkcjonowało dzięki przybyszom ze wschodu, głównie obywatelom Białorusi. Teraz część z nich, przygniecionych dodatkowo pandemią i związanym z nią kryzysem, stoi na granicy bankructwa albo już nie istnieje. Dla nich najważniejsza jest stabilność i przewidywalność, bo tylko wtedy można robić interesy. Stąd też pojawiająca się irytacja, spowodowana niepewną sytuacją za naszą wschodnią granicą, którą można zauważyć wśród wielu znanych podlaskich przedsiębiorców. Przez lata wydeptali sobie ścieżki do ważnych białoruskich urzędników, a wiadomo, że tam najbardziej liczą się wejścia od samej góry. Teraz ścieżki, również na skutek kolejnych decyzji administracyjnych Łukaszenki faktycznie zamykających granicę, powoli znikają.

 

Pewnie podobnie skonfundowani są ci podlascy posłowie, którzy tworzyli dziwne „zespoły do spraw współpracy” z białoruskim reżimem i pewnie dlatego nie pojawiają się na marszach i organizowanych co pewien czas pikietach przed białoruskim konsulatem w Białymstoku. Dziś skutkuje to niemal całkowitym oddaniem sprawy białoruskiej w ręce opozycji – przynajmniej jeśli chodzi o mój region. Opozycji, która – to też trzeba przyznać – ogranicza się raczej do autopromocji.

 

Co ciekawe, a pewnie dla obserwatorów mało interesujących się sytuacją mniejszości białoruskiej w Polsce nawet zaskakujące, jej przedstawiciele są w sprawie Białorusi mocno podzieleni. Zresztą zawsze byli, bo Łukaszenka ma zarówno zwolenników – zwłaszcza wśród starszych działaczy, jak i zadeklarowanych wrogów – zwłaszcza wśród średniego i młodszego pokolenia. Ostrożność białoruskich środowisk uwidoczniła się zwłaszcza na początku protestów – padały sugestie o inspirowaniu manifestacji przez Putina i niejasnej roli liderów, a raczej liderek, opozycji. Z czasem, również pod wrażeniem ogromnej determinacji białoruskiego społeczeństwa, część z tych wątpliwości zniknęła.

 

Nie znaczy to jednak, że całkowicie. Radio, w którym pracuję, wydarzeniom na Białorusi poświęca bardzo wiele miejsca – również w paśmie kierowanym do białoruskiej mniejszości narodowej – ale do dzisiaj zdarzają się słuchacze krytykujący nas za zbytnie angażowanie się w „politykę”, miast mówić o problemach białoruskiej mniejszości na Białostocczyźnie.

 

Że ten obraz nie do końca pasuje do wspierania tego absolutnie wyjątkowego zrywu białoruskiego społeczeństwa? No niestety często się tak zdarza, że konieczność zapewnienia bytu z jednej strony, a partykularne interesy z drugiej stają w sprzeczności z nawet najbardziej wzniosłymi ideami. Muszę jednak od razu dodać, że wspomniany przeze mnie wątek materialny to tylko część tego, co dzieje się po polskiej stronie granicy. Wyrazy solidarności, wsparcia, chęć pomocy i zainteresowanie tym, co za „kordonem” są niewspółmierne do wcześniejszych. Dotyczy to zwłaszcza pomocy dla prześladowanych przez reżim Łukaszenki, którzy z różnych względów znaleźli się w Białymstoku. Akcja poszukiwania mieszkania dla matki z synem ciężko pobitym przez milicję trwała niecały dzień. Gdy takie sytuacje zaczęły się powtarzać, środowisko Białorusinów tu mieszkających postanowiło tę formę pomocy faktycznym uciekinierom z Białorusi zorganizować. Stąd otwarty 8 grudnia przez nowo powstałą w Białymstoku fundację Białoruś 2020 dom, w którym schronienie znajdzie 17 głównie studentów relegowanych z białoruskich uczelni. Trzeba jednak dodać, że fundusze na tę działalność pochodzą wyłącznie z kręgów imigracji białoruskiej – głównie USA, Kanady i Wielkiej Brytanii. Podobnie działa też fundacja „Okno na Wschód” – korzystająca z projektów rządowych.

 

Czego ci, którzy walczą o wolność na Białorusi oczekują od Polski, Polaków? Na poziomie międzynarodowym aktywnych działań dyplomatycznych – przypomnienia Europie i światu o Białorusi, ale przede wszystkim nałożenia faktycznych sankcji gospodarczych na rząd Łukaszenki, uderzających bezpośrednio w jego najbliższe otoczenie i osłabiających finanse reżimu. Na poziomie krajowym rzeczy przyziemnych i praktycznych. Na przykład otwarcia dla imigrantów Wydziału Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców w Podlaskim Urzędzie Wojewódzkim, bo ten z powodów pandemicznych jest właściwie niedostępny. Dla uzmysłowienia biurokratycznego paraliżu polskich urzędów dodam tylko, że białoruscy imigranci, żeby zdobyć wizę humanitarną, muszą jeździć z Białegostoku do… Wilna. A to tylko jeden z wielu przykładów.

 

I najważniejsze: nie zapominać o nich, nie odkładać sprawy białoruskiej na później, bo pewnego dnia może się okazać, że przespaliśmy ważny moment historii.