SOLIDARNI Z BIAŁORUSIĄ – DZIENNIKARZE POLSCY DLA DZIENNIKARZY BIAŁORUSKICH

„Solidarni z Białorusią – dziennikarze polscy dla dziennikarzy białoruskich” to akcja wsparcia dziennikarzy białoruskich zainicjowana przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Polscy dziennikarze wystąpili ze specjalnym przekazem wyrażającym solidarność z dziennikarzami i społeczeństwem Białorusi.

 

Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP

 

 

Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”

 

 

Jolanta Śmiałowska, kierownik Sekcji Białoruskiej Polskiego Radia Dla Zagranicy

 

 

Jacek Nizinkiewicz, dziennikarz „Rzeczpospolitej”

 

 

Jadwiga Chmielowska,  Sekretarz Generalna SDP

 

 

Arleta Bojke, redakcja zagraniczna TVP Info

 

 

Mariusz Pilis, dziennikarz, dokumentalista

 

 

Wojciech Surmacz, prezes Polskiej Agencji Prasowej

 

 

Wiktor Świetlik, dziennikarz

 

 

Maria Przełomiec, dziennikarka TVP Info

 

 

Wojciech Mucha, dziennikarz

 

 

Krzysztof Skowroński, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich

 

 

DOMINIKA ĆOSIĆ: Unia Europejska a Białoruś

Część krajów tzw. starej Europy zwykła traktować byłe radzieckie republiki jako wciąż obszar dominacji rosyjskiej i w związku z tym z niechęcią angażować się w bardziej aktywną politykę w tym regionie. Widać to było na przykładzie wojny w Gruzji w 2008 roku. Francja, która wówczas miała rotacyjne przewodnictwo w UE, zwołała wprawdzie we wrześniu nadzwyczajny unijny szczyt w Brukseli, a prezydent Nicolas Sarkozy podjął się roli negocjatora, ale relacje z Rosją stosunkowo szybko wróciły do formuły business as usual.

 

Sześć lat później, po rosyjskiej aneksji Krymu, również pierwszą reakcją był szok, że Rosja znów przekroczyła kolejną granicę, ale też i podział wewnątrz samej Unii Europejskiej odnośnie do reakcji. Udało się jednak wprowadzić sankcje na przedstawicieli reżimu odpowiedzialnych za to.

 

W przypadku wyborów na Białorusi i późniejszych protestów społecznych, scenariusz powtórzył się. Tak jak w przypadku wojny w Gruzji, kulminacja wydarzeń przypadła na wakacje, kiedy to instytucje unijne pracują w zwolnionym tempie. Tym razem dodatkowo zwolnionym za sprawą pandemii. Polska, Litwa i częściowo Szwecja naciskały jednak, by Białoruś nie była zignorowana. I choć nie zwołano od razu tradycyjnego szczytu, odbyła się, z inicjatywy Polski, wideokonferencja z udziałem szefów 27 krajów.

 

Z kolei w Parlamencie Europejskim komisja spraw zagranicznych zorganizowała debatę z udziałem jednej z liderek protestów, z czasem organizując kolejne tego typu spotkania. Przy tej okazji trudno nie zauważyć, że wystąpienie Swiatłany Ciechanouskiej rozczarowało europosłów. Zwłaszcza jej stwierdzenie, że protesty nie mają natury ani antyrosyjskiej ani prounijnej oraz brak analizy i deklaracji geopolitycznych.

 

Dosyć szybko zaczęły się także prace w Radzie nad sankcjami wobec przedstawicieli reżimu białoruskiego. Po kilku miesiącach do obejmującej kilkadziesiąt nazwisk listy dopisano także samego prezydenta Łukaszenkę, którego instytucje unijne zresztą nie uznają obecnie za powtórnie wybranego prezydenta Białorusi. Lista ta będzie się powiększać o kolejne nazwiska w razie takiej potrzeby. A sankcje polegają na zakazie wjazdu na teren Unii Europejskiej oraz zamrożeniu ewentualnych aktywów bankowych. Mają zatem, szczerze powiedziawszy, wymiar bardziej symboliczny, bo przecież mało który z notabli białoruskich czy też przedstawicieli służb podróżuje do krajów unijnych. Ale nawet i takie sankcje wzbudzały opory przez jakiś czas – aż do październikowego szczytu blokował je Cypr. Tym razem bardziej ze względu na chęć wymuszenia sankcji na Turcję niż z prorosyjskich sympatii.

 

Warto przy tej okazji wspomnieć o tym unijnym szczycie, bo to podczas niego Mateusz Morawiecki przedstawił plan pomocy dla społeczeństwa białoruskiego. Ten plan obejmuje m.in. pomoc finansową dla społeczeństwa obywatelskiego oraz stypendia dla studentów. To przede wszystkim pokazanie Białorusinom, że istnieje realna alternatywa dla bliskiego sojuszu Białorusi z Rosją, że w razie zerwania lub przynajmniej osłabienia więzi z Moskwą, Mińsk nie zostanie sam i pozbawiony pomocy. O to przecież teraz toczy się gra – czy Białoruś zostanie wchłonięta przez Rosję czy też uda się jej jednak zachować autonomię. Niestety w bliższej perspektywie bardziej realny jest chyba jednak niestety ten pierwszy wariant. Pomysły polskiego premiera znalazły się w konkluzjach październikowego szczytu. A w połowie grudnia, Komisja Europejska powołując się na te właśnie zapisy uruchomiła program pomocy finansowej dla Białorusi.

 

Z kolei dzięki staraniom polskich europosłów tegoroczna nagroda Parlamentu Europejskiego imienia Andrieja Sacharowa przyznawana za walkę o wolność i demokrację trafiła do przedstawicieli społeczeństwa demokratycznego na Białorusi. Swoją drogą kwestia białoruska w PE, także ta nagroda, to bardzo rzadki przykład współpracy ponad podziałami politycznymi – wszystkie polskie partie polityczne reprezentowane w PE wyjątkowo zgodnie współpracują ze sobą. I to właśnie polscy europosłowie wspólnie wysunęli białoruską kandydaturę.

 

Polacy razem z przede wszystkim Litwinami dbają też o to, by temat protestów i sytuacji na Białorusi nie znikał z agendy unijnej. W pewnym sensie w sukurs zainteresowaniu sytuacją za wschodnią granicą Unii przyszła sprawa próby zabójstwa Aleksieja Nawalnego, zbiegła się ona w czasie z protestami białoruskimi. Po raz kolejny unijni politycy mieli okazję przekonać się, że Rosja nie jest przewidywalnym, demokratycznym partnerem.

 

Niestety, ta refleksja – pomimo takich nadziei – nie wpłynie na zastopowanie prac nad budową gazociągu Nord Stream 2. Choć także i w Niemczech są politycy – m.in. szef komisji spraw zagranicznych w Bundestagu, ale też część innych wpływowych polityków CDU oraz Zielonych – uważający ten projekt za szkodliwy i w dodatku mało opłacalny. Ich głos nie jest jednak wystarczająco silny.

 

Sprawa Nawalnego rzuciła jednak inne światło na wydarzenia białoruskie. W obu przypadkach Rosja okazała się krajem rządzonym przez ludzi, którzy nie cofną się przed niczym. Choć zabójstwa polityczne zdarzały się już wcześniej – choćby Politkowska czy Litwinienko, ale też próba zabójstwa bronią chemiczną Skripala – podobnie jak i agresja wobec krajów ościennych (Gruzja i Ukraina), to wciąż wielu europejskich polityków nie chciała się nad tym zastanawiać.

 

Ta wstrzemięźliwość niektórych, a raczej większości, krajów wynikać może nie tylko z relacji gospodarczych (plus korzystanie z rosyjskiego gazu), ale i naiwnego przekonania, że jeśli nie będzie się Rosji prowokować, to zapewni się sobie nietykalność z jej strony. Taka postawa z kolei wpływa na bardzo rozmiękczoną politykę UE wobec Rosji. W przypadku Białorusi temat przynajmniej nie zniknął jeszcze z pola widzenia liderów i instytucji unijnych.

 

Dominika Ćosić

GRZEGORZ GÓRNY: Antyfaszysta skazany za faszyzm

W miejscowości Rossony w obwodzie witebskim na Białorusi znajduje się kościół rzymskokatolicki pod wezwaniem św. Jozafata Kuncewicza. Świątynia poświęcona została w 2010 roku. Na ścianie prezbiterium znajduje się fresk zatytułowany „NKWD aresztuje księdza”.

 

 

Kogo przedstawia malowidło? Być może jest to fresk ukazujący scenę, jaką często dane było oglądać ludziom w sowieckiej Białorusi. Być może jednak bohaterem obrazu jest ks. Aleksander Liaszkiewicz, który od 1903 roku posługiwał w cerkwi w Rossonach. W czerwcu 1927 roku został aresztowany przez GPU, a trzy miesiące później skazany na trzy lata pobytu w łagrze w Nowosybirsku. Tam przedłużono mu wyrok na kolejne trzy lata. Dalsze losy kapłana pozostają nieznane.

 

Dziewięćdziesiąt trzy lata później można było zobaczyć podobną scenę z udziałem księdza z Rossonów. Przez milicję zatrzymany został ks. Wiaczesław Barok, proboszcz parafii, w której znajduje się wspomniany fresk.

 

 

Kapłan skazany został na 10 dni aresztu. Na czym polegało jego przestępstwo? Otóż sąd uznał go winnym propagandy symboli nazistowskich. Duchowny zamieścił bowiem w internecie plakat, który sędziowie uznali za promujący ideologię narodowosocjalistyczną, ponieważ przedstawiał swastykę z napisem „Stop łukaszyzm!”

 

 

Autorem plakatu jest członek Białoruskiego Związku Artystów Władimir Cesler, który sam przedstawia się jako Żyd i antyfaszysta. Kiedy duchowny został aresztowany, malarz wydał oświadczenie, że jego dzieło ma charakter antyfaszystowski, a dopatrywanie się w nim wydźwięku faszystowskiego to absurd.

 

Cesler napisał: „Fakt, że upublicznienie mojej antyfaszystowskiej pracy na stronie internetowej ks. Wiaczesława Baroka zostało uznane za demonstrację symboliki nazistowskiej, budzi niedowierzanie i jest sprzeczne z zamysłem artystycznym przyświecającym mi przy pracy nad dziełem. Dla każdego, kto ma oczy, rozum i serce, jest czymś oczywistym antyfaszystowskie stanowisko kościoła.”

 

Nie okazało się to jednak oczywiste dla sędziów, którzy skazali ks. Baroka na karę pozbawienia wolności. W sumie to nic nowego na tamtych ziemiach – w czasach sowieckich księża byli tam przecież skazywani za rzekomą współpracę z faszystami.

 

Pikanterii sprawie dodaje fakt, że we wrześniu wspomniany kapłan, zachęcając ludzi do demonstracji przeciw fałszowaniu wyborów, powiedział: „W końcu faszystów trzeba gonić”.

 

Grzegorz Górny

 

JADWIGA CHMIELOWSKA: Białoruski świt wolności

Od ogłoszenia niepodległości przez Białoruś, kiedy to nad krajem załopotał biało-czerwono-biały sztandar, mija 30 lat. Marzenia Białorusinów tworzących przed 100 laty Białoruską Republikę Ludową, zniszczoną przemocą przez bolszewicką Rosję, spełniły się wraz z rozpadem Związku Sowieckiego. Najmłodsze pokolenie nie pamięta sowieckich czasów. Wprawdzie pod rządami Łukaszenki nie było to całkiem demokratyczne, wolne państwo, i w dodatku tworzące ZBiR (Związek Białorusi i Rosji), ale zawsze niepodległość przynajmniej nominalnie była.

 

Przez te trzydzieści lat wyrosło nowe pokolenie, posługujące się nowymi technikami teleinformatycznymi. Wiedzą, jak się powodzi ich rówieśnikom w wolnym świecie. Pragną podobnie żyć, mieć perspektywy i, jak to młodzi, zmieniać wszystko, co przeszkadza wolności. Chcą móc decydować o swoim kraju. Wspiera ich pokolenie, które w swojej młodości na przełomie lat 80. i 90. wybiło się na niepodległość. Białoruski Front Narodowy zorganizował się błyskawicznie. Jego lider Zenon Paźniak nagłośnił odkrycie Kuropat, gdzie w dołach zagrzebano kilkadziesiąt tysięcy ofiar NKWD, zamordowanych na rozkaz władz Rosji Sowieckiej. Taki białoruski Katyń, tylko znacznie większy. Początek lat 90. XX w. był czasem nadziei. Niestety prezydentem został w 1994 r. Aleksander Łukaszenka – dyrektor sowchozu, mający za sobą karierę w sowieckim wojsku i formacjach ochrony granic. Warto sprawdzić, jak to się stało, że został powołany na ten urząd. Może to być przestroga dla wszystkich narodów, aby bardziej uważać, komu powierza się władzę.

 

Stracono 30 lat, nie odbudowano powszechnej znajomości języka białoruskiego. Od czasu upadku I Rzeczypospolitej zaborcy prowadzili aktywną politykę wynaradawiania. Niemcy germanizowali, a Rosjanie rusyfikowali zarówno Białorusinów, jak i Polaków. Zmieniała się także mentalność. W Polsce do dziś widać granice zaborów. Tak samo na ziemiach ukraińskich i białoruskich łatwo zauważyć granice kolejnych terenów, które dostały się pod rosyjskie panowanie. Białoruś, niestety, nie poszła drogą Ukrainy i nie wprowadziła języka białoruskiego jako języka urzędowego, państwowego.

 

Łukaszenka i jego rosyjski mocodawca Putin byli przekonani, że naród został wystarczająco spacyfikowany i zatomizowany. Wielu geopolityków też nie wierzyło w to, że Białoruś się może przebudzić. Nie jest teraz ważne, czy to, co się stało po wyborach, było rosyjską prowokacją, mającą na celu zdyscyplinować Łukaszenkę albo podmienić go na kogoś bardziej wygodnego dla Moskwy. Zdobyczą Białorusinów jest przebudzenie i konsolidacja narodu. Polska i inne zniewolone narody właśnie dzięki powstaniom, buntom, strajkom umacniały swoją tożsamość i konsolidowały się w walce o wolność. Nie wolno pouczać Białorusinów, jak mają postępować, to zawsze się źle kończy. Każdy naród musi sam o sobie decydować. Jedyne, co można radzić, to aby wyciągali wnioski z własnej historii, a korzystali z doświadczeń i uczyli się na błędach innych narodów.

 

Wolny świat może i powinien wspierać Białorusinów w ich walce o wolność. Dla nas, Polaków, w latach komunistycznego zniewolenia bezcenne były audycje Radia Wolna Europa czy Głosu Ameryki. Bardzo pomocne było wspieranie druku niezależnych wydawnictw. Tak więc powinniśmy spłacić swój dług wdzięczności, pomagając Białorusinom. Od wielu lat działa TV Bielsat. A teraz Radio WNET nadaje programy w języku białoruskim. Programu „Świt wolności” można słuchać codziennie od godz. 7:00 czasu białoruskiego rano, a od 23:00 czasu polskiego – programu „Białoruskie noce”.

 

Współczesna wojna to przede wszystkim walka o rząd dusz. Społeczeństwa, aby podejmować rozsądne i odpowiedzialne decyzje, muszą mieć szeroką wiedzę o historii i kulturze własnego narodu i informacje bieżące. Wszystkie totalitaryzmy bazują na głupocie i cenzurze. Uwaga! Bardzo niebezpieczna jest „polityczna poprawność” – nowoczesna skuteczna forma cenzury, bo bazuje również na autocenzurze. Dziennikarze są więc na pierwszej linii frontu współczesnych wojen. Ich zadaniem jest nie tylko dostarczanie bieżących informacji, ale powinni też sprzyjać edukacji narodu. Poszukiwać prawdy. Popularyzować prawdziwą historię. W Polsce w czasie 16 miesięcy czasów Solidarności powstały tysiące bibliotek i czytelni, w których można było kupić wydawane nielegalnie bądź sprowadzane z emigracji książki. Drukowano niezależną prasę. Polacy poznawali swoją najnowszą historię i kulturę. To sprawiło, że nawet stan wojenny nie spacyfikował narodu i po 10 latach komuniści przegrali wybory stosunkiem 20% do 80%. Teraz na Białorusi nastał czas podobny do lat Solidarności 1980–1981 i ukraińskiego Majdanu – rewolucji godności. To duży krok na drodze do budowy wolnego, demokratycznego państwa.

 

W grudniu mija 50 rocznica pacyfikacji protestów robotniczych na Wybrzeżu, kiedy władza ludowa strzelała do robotników, i 39 rocznica wprowadzenia „stanu wojennego” i pacyfikacji śląskich kopalń. Ofiary życia nie poszły na marne – przybliżyły nas do wolności. Tak samo „Niebiańska Sotnia” dała Ukrainie możliwość decydowania o własnym losie.

 

Aby walczyć, trzeba mieć wiarę w zwycięstwo i świadomość, że suwerenem w każdym państwie musi być naród, a wybrane władze mają jedynie mu służyć i przysparzać korzyści.

 

Teraz na całym świecie toczy się nowoczesna wojna. Nowa odmiana komunizmu, głosząc hasła genderyzmu i klimatyzmu, chce zapanować nad światem.

 

Wiele wskazuje na to, że wypuszczony z Chin wirus i pandemia to broń biologiczna mająca na celu nie tylko zrujnowanie gospodarek na całym niemal świecie, ale i wywołana panika – terror strachu – ma doprowadzić do zgody obywateli na coraz skuteczniejszą ich kontrolę i podporządkowanie.

 

Jadwiga Chmielowska

 

Zdjęcie: archiwum SDP, Donat Brykczyński

 

ANDRZEJ KLIMCZAK: Wolność muszą wywalczyć sobie sami

W miarę pojawiania się medialnych informacji o sytuacji na Białorusi nabieram przekonania, że dalekie od realiów są oczekiwania wielu autorów klasycznej publicystyki, jak i analityków zmagających się z próbami przewidywania przyszłości tego kraju. W tekstach nie brakuje nadziei, iż sytuacja na Białorusi rozstrzygnie się niebawem na korzyść społeczeństwa a Łukaszenka zniknie z politycznej sceny. Na dodatek ma się to stać dzięki międzynarodowemu wsparciu, jakiego protestującym Białorusinom nie będzie szczędził Zachód.

 

Osobiście wątpię, aby Zachód w tej chwili podjął zdecydowane działania wspierające efektywnie protestujących. Mało skuteczne zabiegi dyplomatyczne było wyraźnie widać w sprawie ukraińskiej a dzisiaj niemal bliźniaczo ten sam wariant powtarza się w kwestii Białorusi. Może sytuacja wyglądałaby inaczej gdyby Łukaszenki nie wspierała Rosja i gdyby protestujący Białorusini stworzyli struktury gwarantujące nie tylko przejęcie władzy, ale przewidywalne, skuteczne i bezpieczne jej funkcjonowanie w przyszłości.

 

Co jakiś czas pojawiają się opinie, że manifestujący Białorusini powinni zmienić taktykę rezygnując z pokojowych form protestu na rzecz radykalnych działań. To głosy mogące narazić Białorusinów na jeszcze bardziej brutalne represje, bowiem Łukaszenka nadal dysponuje wiernymi resortami siłowymi, które mogą być, albo już są, wspomagane nieoficjalnie przez „zielonych ludzików” ze Wschodu.

 

Próby bardziej radykalnych rozwiązań były już podejmowane przez Swiatłanę Cichanouską, która w październiku ogłosiła ultimatum wobec Łukaszenki, domagając się jego ustąpienia. W przypadku, gdyby prezydent Białorusi nie zrezygnował ze stanowiska, miał nastąpić powszechny, ogólnokrajowy strajk. Brak liderów opozycji i stojących za nimi struktur był przyczyną fiaska protestów robotników i studentów, którzy odpowiedzieli na apel kontrkandydatki Łukaszenki. Władza zrewanżowała się wzmożonymi represjami.

 

Białoruski rząd postawił na zmęczenie opozycji i zniechęcenie społeczeństwa do jej wspierania. Można podejrzewać, że jest przygotowany również na wprowadzenie stanu wyjątkowego, gdyby sytuacja zaczęła się wymykać spod kontroli. Wydaje się jednak, że takie ostateczne rozwiązanie przyspieszyłoby tylko  upadek władzy Łukaszenki dając pretekst Rosji na wymianę politycznej elity Białorusi. Najprawdopodobniej nowy prezydent i jego otoczenie zostałoby sprytnie wkomponowane w barwy i oczekiwania dzisiejszej opozycji.

 

Sytuacja Białorusinów jest naprawdę trudna, ale nie beznadziejna. Jednak wolność będą sobie musieli wywalczyć sami. To proces rozłożony w czasie i wymagający konsolidacji społeczeństwa według zasady: nec herkules contra plures, lub mówiąc inaczej: i Herkules nie pomoże, kiedy ludzi całe morze. W procesie konsolidacji społecznej opozycję wyręcza niechcący sam Łukaszenka. Im więcej represji, tym większy solidaryzm społeczny.

 

Odwołując się do doświadczeń Polaków, którzy przez dziesięciolecia budowali struktury oporu wobec komunistycznej władzy, zarówno w kraju jak i za granicą, należy białoruskiej opozycji doradzać właśnie taką pokojową drogę wiodącą do sukcesu. Rozwiązaniem jest tworzenie przez działaczy opozycji organizacji działających na rzecz demokratyzacji życia, konsolidacji oraz oświaty społecznej. Jasnym jest, że w kraju kontrolowanym przez reżimowe władze te struktury nie będą miały jawnego charakteru. Ważnym jest zatem tymczasowe tworzenie struktur poza granicami Białorusi. Mowa tutaj nie tylko o strukturach politycznych, ale również tych, które będą rozwijać i promować niezależną kulturę białoruską dając szansę na aktywność intelektualistów przebywających na emigracji. Od nich bowiem będzie w przyszłości zależał kształt państwa, które musieli opuścić.

 

O skuteczności oporu wobec władzy decydować będzie przede wszystkim sprawna dystrybucja informacji. Współczesna technologia sprawia, że przekaz jest natychmiastowy a systemowa cenzura nieskuteczna.  Informacja o sytuacji na Białorusi, docierająca szybko do mediów i wpływowych środowisk demokratycznego świata, będzie decydowała o poczynaniach zachodnich rządów wobec władzy Łukaszenki.

 

O końcowym sukcesie białoruskiej opozycji zadecyduje jednak to, czy będzie potrafiła zbudować środowisko mogące skutecznie przejąć władzę i zaproponować zmiany oczekiwane przez społeczeństwo.

 

Andrzej Klimczak

WOJCIECH MUCHA: Takie życie

Sytuacja na Białorusi powoli znika z ekranów telewizorów i monitorów, znika z czołówek gazet. Wydaje się, że reżim Łukaszenki wygrywa. Wygrywa zmęczeniem, wygrywa także tym, że bezsilne protesty nie będą trwać w nieskończoność. Ileż można krzyczeć i maszerować, gdy nikt nie słucha, gdy nikt się nie przyłącza?

 

Mimo to białoruscy dziennikarze wciąż rzucają prawdę w oczy światu. Światu, który nie chce ich słuchać i na nich patrzeć. Robią to z tej niezrozumiałej dla ludzi spoza zawodu wewnętrznej niezgody. Niezgody, która nie pozwala milczeć i często nadludzką siłą pcha snopy świateł reflektorów w miejsca, od których inni odwracają wzrok.

 

Pamiętam dokładnie, jak wyglądała praca dziennikarza na Kijowskim Majdanie. Sceny pacyfikacji, bicia i wtrącania do więzień, takie do jakich w przypadku Białorusi świat zdołał się już niestety przyzwyczaić, były aż do masakry z 18 i 20 lutego 2014 stosunkowo rzadkim widokiem. Było to poza wszystkimi różnicami politycznymi także efektem tego, że na Ukrainę patrzył cały świat. Dzięki tej świadomości naród naciskał, aż władza zepchnięta pod ścianę, przez którą czuła już rosyjski bagnet miała już tylko jedno wyjście – otworzyć ogień i doprowadzić do masakry. I w końcu przegrać. To jednak inna dyskusja.

 

Aleksandr Łukaszenka tego problemu nie ma. Raczej na pewno nie będzie ustawiał gniazd karabinów maszynowych by masakrować protestujących. W zamian za to będzie ustawicznie nękał i prześladował wszystkich swoich przeciwników, aż do zmęczenia i rezygnacji. Robi to, dlatego że może gnębić swój naród w zasadzie bezkarnie.

 

Prawda jest bowiem taka, że Białoruś zdaje się nie interesować nikogo oprócz samych Białorusinów. Od samego początku powyborczych protestów widać, ze presja międzynarodowa na Mińsk jest nieporównywalna z tym, co miało miejsce siedem lat temu podczas Rewolucji Godności na kijowskim Majdanie. Nie trzeba być specjalistą, by zrozumieć, dlaczego tak się dzieje – szczelność reżimu Łukaszenki sprawia, że przez lata nie było tam ani zachodnich instytucji, ani think-tanków, ani politycznych relacji na poziomie takim, jaki flirtując z Brukselą miał z Unią Europejską Kijów. Nie ma narzędzi, ale nie ma też powodu. Mniejsza, biedniejsza, niezasobna Białoruś ma dziś jedynie nadzieję, a to za mało w międzynarodowych targach. Łukaszenka wie o tym doskonale.

 

Warto o tym pamiętać, tym bardziej gdy tuż za nasza granicą nasi koledzy po fachu są każdego dnia stają w obliczu niebezpieczeństwa i wyborów, jakich my na szczęście nie musimy podejmować od kilkudziesięciu lat – by przekazać światu prawdę ryzykują zdrowie i życie. I to oni są najbardziej zagrożeni. Jeśli reżim w Mińsku kogoś się boi to właśnie ich.

 

Bo to białoruscy dziennikarze są dziś głosem bitych i poniżanych. I dlatego sami doświadczają represji – są bici, zatrzymywani, aresztowani. Strony internetowe są blokowane, maszyny drukarskie plombowane. Znamy dramatyczne relacje reporterek Biełsatu, które bestie z OMON-u zatrzymały w mieszkaniu, z którego nadawały relację, czy historię dziennikarki gazety „Nasza Niwa”, do której strzelano pomimo tego (a właściwie dlatego), że miała na sobie kamizelkę prasową i znajdowała się wiele metrów od centrum zamieszek, ale wciąż w zasięgu kul. Doszło nawet do sytuacji, że dziennikarze przestali podobne kamizelki nosić, bo zamiast chronić i wyróżniać ich z tłumu jako postronnych obserwatorów, działały one na oprychów z OMONU jak płachta na byka. Nic dziwnego – każda tyrania boi się prawdy.

 

Chciałbym się mylić, ale spodziewam się, że gdy kurz opadnie i na Białoruś wróci „beznadziejny pokój” władze w Mińsku na pewno wezmą się za tych, którzy wykrzykują prawdę w oczy świata – za dziennikarzy. Patrzymy na to ze smutkiem, ale zrobić za wiele nie sposób. Można apelować, przekonywać, pisać teksty jak ten. Trzeba słać pomoc i wyraz wsparcia. Pisać do wszystkich świętych i przeklinać reżim. Tyle możemy.

 

Ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że istotą pracy dziennikarza jest być blisko ludzi i wydarzeń. – Takie życie sobie wybraliśmy – powiedział do mnie kiedyś mój przyjaciel Wojtek Pokora, gdy dopadł nas problem nieporównywalny z tym, co przeżywają dziennikarze na Białorusi. I to „takie życie”, właśnie mówi „sprawdzam” białoruskim dziennikarzom, a oni w chwili próby nie zawodzą. Patrzę na nich i nie jest mi żal. Odczuwam dumę.

 

Wojciech Mucha

TOMASZ KLESZCZEWSKI: Białoruś z bliska

Popatrzmy na to, co się dzieje na Białorusi z bliska. Jak gospodarz, który przez wysoki płot i szczelnie zamkniętą bramę próbuje dojrzeć, co też wyprawia się u tego dziwnego sąsiada. I jak każdy gospodarz analizuje: po pierwsze, jak i na ile może się wtrącać w panujące za płotem zamieszanie oraz po drugie, co z tego wyniknie dla niego samego.

 

Cynizm, kunktatorstwo? Tylko z pozoru i tylko z punktu widzenia miejsca dużo bardziej odległego od polsko-białoruskiej granicy niż na przykład Białystok, i w ogóle Białostocczyzna – z Białorusią bezpośrednio granicząca. Z mego miasta do przejścia granicznego w Kuźnicy jest 60 kilometrów, do Grodna – 85. To dużo bliżej niż do Warszawy, że o Brukseli nie wspomnę. Sytuacja polityczna, historia, związki kulturalne, wreszcie łączność z mieszkającymi tam Polakami jest równie ważna, co sytuacja sklepów, bazarów, firm zatrudniających Białorusinów. I wcale nie chodzi tu o los straganów na największym w tej części Europy bazarze przy Kawaleryjskiej w Białymstoku, ale o przyszłość wielu firm profesjonalnie współpracujących z biznesem po drugiej stronie granicy. Wiele podlaskich podmiotów gospodarczych, zwłaszcza z dziedziny handlu, gastronomii, hotelarstwa i usług funkcjonowało dzięki przybyszom ze wschodu, głównie obywatelom Białorusi. Teraz część z nich, przygniecionych dodatkowo pandemią i związanym z nią kryzysem, stoi na granicy bankructwa albo już nie istnieje. Dla nich najważniejsza jest stabilność i przewidywalność, bo tylko wtedy można robić interesy. Stąd też pojawiająca się irytacja, spowodowana niepewną sytuacją za naszą wschodnią granicą, którą można zauważyć wśród wielu znanych podlaskich przedsiębiorców. Przez lata wydeptali sobie ścieżki do ważnych białoruskich urzędników, a wiadomo, że tam najbardziej liczą się wejścia od samej góry. Teraz ścieżki, również na skutek kolejnych decyzji administracyjnych Łukaszenki faktycznie zamykających granicę, powoli znikają.

 

Pewnie podobnie skonfundowani są ci podlascy posłowie, którzy tworzyli dziwne „zespoły do spraw współpracy” z białoruskim reżimem i pewnie dlatego nie pojawiają się na marszach i organizowanych co pewien czas pikietach przed białoruskim konsulatem w Białymstoku. Dziś skutkuje to niemal całkowitym oddaniem sprawy białoruskiej w ręce opozycji – przynajmniej jeśli chodzi o mój region. Opozycji, która – to też trzeba przyznać – ogranicza się raczej do autopromocji.

 

Co ciekawe, a pewnie dla obserwatorów mało interesujących się sytuacją mniejszości białoruskiej w Polsce nawet zaskakujące, jej przedstawiciele są w sprawie Białorusi mocno podzieleni. Zresztą zawsze byli, bo Łukaszenka ma zarówno zwolenników – zwłaszcza wśród starszych działaczy, jak i zadeklarowanych wrogów – zwłaszcza wśród średniego i młodszego pokolenia. Ostrożność białoruskich środowisk uwidoczniła się zwłaszcza na początku protestów – padały sugestie o inspirowaniu manifestacji przez Putina i niejasnej roli liderów, a raczej liderek, opozycji. Z czasem, również pod wrażeniem ogromnej determinacji białoruskiego społeczeństwa, część z tych wątpliwości zniknęła.

 

Nie znaczy to jednak, że całkowicie. Radio, w którym pracuję, wydarzeniom na Białorusi poświęca bardzo wiele miejsca – również w paśmie kierowanym do białoruskiej mniejszości narodowej – ale do dzisiaj zdarzają się słuchacze krytykujący nas za zbytnie angażowanie się w „politykę”, miast mówić o problemach białoruskiej mniejszości na Białostocczyźnie.

 

Że ten obraz nie do końca pasuje do wspierania tego absolutnie wyjątkowego zrywu białoruskiego społeczeństwa? No niestety często się tak zdarza, że konieczność zapewnienia bytu z jednej strony, a partykularne interesy z drugiej stają w sprzeczności z nawet najbardziej wzniosłymi ideami. Muszę jednak od razu dodać, że wspomniany przeze mnie wątek materialny to tylko część tego, co dzieje się po polskiej stronie granicy. Wyrazy solidarności, wsparcia, chęć pomocy i zainteresowanie tym, co za „kordonem” są niewspółmierne do wcześniejszych. Dotyczy to zwłaszcza pomocy dla prześladowanych przez reżim Łukaszenki, którzy z różnych względów znaleźli się w Białymstoku. Akcja poszukiwania mieszkania dla matki z synem ciężko pobitym przez milicję trwała niecały dzień. Gdy takie sytuacje zaczęły się powtarzać, środowisko Białorusinów tu mieszkających postanowiło tę formę pomocy faktycznym uciekinierom z Białorusi zorganizować. Stąd otwarty 8 grudnia przez nowo powstałą w Białymstoku fundację Białoruś 2020 dom, w którym schronienie znajdzie 17 głównie studentów relegowanych z białoruskich uczelni. Trzeba jednak dodać, że fundusze na tę działalność pochodzą wyłącznie z kręgów imigracji białoruskiej – głównie USA, Kanady i Wielkiej Brytanii. Podobnie działa też fundacja „Okno na Wschód” – korzystająca z projektów rządowych.

 

Czego ci, którzy walczą o wolność na Białorusi oczekują od Polski, Polaków? Na poziomie międzynarodowym aktywnych działań dyplomatycznych – przypomnienia Europie i światu o Białorusi, ale przede wszystkim nałożenia faktycznych sankcji gospodarczych na rząd Łukaszenki, uderzających bezpośrednio w jego najbliższe otoczenie i osłabiających finanse reżimu. Na poziomie krajowym rzeczy przyziemnych i praktycznych. Na przykład otwarcia dla imigrantów Wydziału Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców w Podlaskim Urzędzie Wojewódzkim, bo ten z powodów pandemicznych jest właściwie niedostępny. Dla uzmysłowienia biurokratycznego paraliżu polskich urzędów dodam tylko, że białoruscy imigranci, żeby zdobyć wizę humanitarną, muszą jeździć z Białegostoku do… Wilna. A to tylko jeden z wielu przykładów.

 

I najważniejsze: nie zapominać o nich, nie odkładać sprawy białoruskiej na później, bo pewnego dnia może się okazać, że przespaliśmy ważny moment historii.

 

 

 

KAROLINA BACA-POGORZELSKA: Bo nie chodzi o to, by i tu oglądali więzienia

– Jest jeszcze coś, co możemy dla was zrobić? – pytam Dimę, białoruskiego aktywistę z Białegostoku. – Tam już nie, zrobiliście i tak wiele. Ale tu jeszcze się da – przekonuje.

 

Pamiętam moją pierwszą wizytę w Mińsku. Dokładnie trzy lata temu. Uderzył mnie porządek (zobaczyłam go znów na manifestacjach po sfałszowanych wyborach, gdy protestujący wchodząc np. na ławki zdejmowali buty) i ta niezwykła uprzejmość zwykłych ludzi na ulicy (bo oczywiście z urzędnikami, jak łatwo się domyśleć, tak miło nie zawsze było). Zastanawiałam się, jak żyjąc w reżimowym kraju od lat rządzonym przez tego samego dyktatora Aleksandra Łukaszenkę ci ludzie są wciąż tak pogodni. Ale swój hart ducha tak naprawdę pokazali nam i chyba całemu światu teraz, a konkretnie pokazują go od sierpnia podtrzymując swój sprzeciw wobec wyniku sfałszowanych wyborów prezydenckich. I to, że protestują dziś głównie w weekendy też o nich wiele mówi – na co dzień wykonują swoje obowiązki.

 

– Duch w narodzie nie ginie, ani tam, ani tu – mówi mi Dima, Białorusin od czterech lat mieszkający w Polsce, wspierający i współorganizujący od sierpnia protesty w Białymstoku, gdy pytam ile jeszcze mają siły po czterech miesiącach nierównej bądź co bądź i brutalnej walki. – Gdyby nie pandemia i związane z nią obostrzenia, to naprawdę wyglądałoby inaczej. W Białymstoku, gdy organizowaliśmy w sierpniu marsz „Solidarni z Białorusią”, przyszło ponad dwa tysiące ludzi. Pod konsulatem stale były pikiety, i zresztą nadal są. Tylko inne. Jednoosobowe, ale po kilka godzin. Po prostu co 20 minut uczestnicy się zmieniają – tłumaczy. Jak się organizują? – W Internecie. Założyliśmy we wrześniu fundację Białoruś 2020 i na jej stronie zarówno uchodźcy mogą zgłaszać swoje potrzeby, jak i chętni do pomocy to, co mogą zaoferować – tłumaczy Dima. I dodaje, że wierzy w zwycięstwo wiosną. – Zobaczcie, jaki Łukaszenka jest wk…y po decyzji Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, który go zawiesił. Jego holuje już tylko Putin. Skoro nawet Chińczycy uciekają z Białorusi z inwestycjami, to pokazuje jego słabość – dodaje. I uważa, że najnowsza decyzja o zamknięciu granic lądowych przez białoruskie władze nie ma nic wspólnego z pandemią koronawirusa, ale jest po prostu kolejnym naciskiem na mieszkańców tego kraju. Zamknąć, zgasić, zdławić. Tylko że oni już nie są cisi i przestali się bać. A tego zdaje się Łukaszenka nie przewidział.

 

Dima mówi, że nawet jeśli polskie władze kompletnie uprościłyby wjazd Białorusinów do Polski, to i tak na dziś nic nie da, bo Łukaszenka ludzi z kraju po prostu nie wypuści, co właśnie zresztą swoimi decyzjami potwierdził.

 

Właśnie to Dima miał na myśli mówiąc, że tam nie możemy zdziałać więcej niż zdziałaliśmy. Ale po chwili namysłu pyta, czy może mi coś powiedzieć o Polsce. Bo nie wie, czy o tym napiszę. – Oczywiście jedzenie i ubrania to wielka pomoc, pieniądze to sprawa wtórna, sam wiem, że i wy nie macie łatwo. Ale jest jeszcze jedna sprawa. Może udałoby się przygotować jakieś domy tymczasowe dla uchodźców, zwłaszcza tych z dziećmi? Bo z tymi ośrodkami dla uchodźców… Dobra, powiem. Byliśmy w Czerwonym Borze, gdzie trafiają rodziny z dziećmi. Z tego ośrodka wychodzi się prosto na więzienie. Ci ludzie, a zwłaszcza te dzieciaki mają już naprawdę ślady na psychice. Może nie musiałyby oglądać tych krat i drutów kolczastych. Bo nie chodzi o to, by i tu oglądali więzienia – mówi mi Dima. I wie, że „Solidarni z Białorusią” to nie tylko slogan. Piotr Czaban z białostockiego oddziału TVN24 dzień przed wyborami na Białorusi zainicjował i zorganizował koncert „Mury runą – Żywie Biełaruś”. Jak mało kto wiedział, co znaczy solidarność, w każdej postaci. Razem prowadziliśmy zakończoną sukcesem akcję #UwolnićOmara (para syryjskich dziennikarzy z dwójką dzieci dzięki pomocy m.in. ambasadora RP w Turcji Jakuba Kumocha i polskiego MSZ otrzymała w Polsce azyl polityczny) i dobrze wiedział, co się dzieje, gdy zostaje się samemu.

 

– Moi polscy sąsiedzi na przykład od początku przygotowywali posiłki dla protestujących. My nie jesteśmy sami, przynajmniej ja nie mam takiego poczucia – mówi Dima.

 

Karolina Baca-Pogorzelska

 

RUSŁAN SZOSZYN: Brukselskie baśnie o solidarności

Wygląda na to, że w Unii Europejskiej na wolnej Białorusi najbardziej zależy Polakom.

 

Wielu europejskich polityków, urzędników i szefów dyplomacji zrobiło sobie zdjęcie ze Swiatłaną Cichanouską, by z dumą zademonstrować swoim wyborcom jak dzielnie wspierają walczących z dyktaturą Białorusinów, którzy w sierpniu wywalczyli sobie miejsca na czołówkach światowych mediów. Stojąc przy uroczej, zarazem niezwykle skromnej i dzielnej kobiecie, wychodzą na mównice recytując farmazony o wartościach europejskich, przy okazji „stanowczo potępiając” autorytaryzm i deklarując „pełne poparcie” jego przeciwnikom. Wracają do prezentów i świątecznych kominków, a następnego dnia będą się już musieli nauczyć na pamięć innych deklaracji, które zarecytują w obecności już kogoś innego, z innej części świata. Cichanouska jedzie dalej i nie wie kiedy jej mąż wyjdzie z białoruskiego więzienia, nie wie kiedy wraz z dziećmi będzie mogła go zobaczyć i wrócić do swojej ojczyzny. Zastanawia się jak może pomóc tym tysiącom represjonowanych, wyrzuconych z pracy, więzionym rodakom, dla których stała się symbolem nadziei.

 

W ubiegłym tygodniu liderka białoruskiej opozycji demokratycznej odwiedziła Brukselę. Komisarz do spraw sąsiedztwa i rozszerzenia Olivér Várhelyi uroczyście ogłosił, że Unia Europejska przeznaczy na wsparcie niezależnych białoruskich mediów i osób represjonowanych 3,7 mln euro. Kolejne 30 mln euro mają trafić do szeroko rozumianego społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi. Białoruska opozycja demokratyczna potraktowała to jako sukces, gdyż początkowo Bruksela miała przyznać 50 mln euro na walkę z koronawirusem w ich kraju, ale po fali negatywnych komentarzy zdanie zmieniono i część pieniędzy (30 mln) przekierowano. Mają zasilić białoruskie inicjatywy społeczne po drodze zasilając rzeszę pracowników unijnych instytucji i fundacji. Pacyfikowane zaś przez reżim media, aresztowani aktywiści i dziennikarze oraz zwalniani z pracy strajkujący robotnicy mogą liczyć na pomoc z Brukseli w wysokości 3,7 mln euro (równowartość 16,5 mln złotych). Cichanouska grzecznie podziękowała i wróciła na Litwę, którą przygarnęła ją po tym jak białoruska bezpieka wyrzuciła ją z kraju.

 

Tylko w tym roku budżet nadającej z Polski jedynej białoruskojęzycznej niezależnej telewizji Biełsat (nadaje od 2007 roku) wyniósł niemal 40 mln złotych, z czego większość pochodzi z MSZ. Polscy podatnicy finansują też niemal w całości lub w dużej mierze takie niezależne białoruskie media jak Radio Racja, Europejskie Radio dla Białorusi (Euroradio) czy wyrzucony z kraju niezależny portal Karta97 (charter97.org). Do tego dochodzi rządowy Program im. Kalinowskiego, dzięki któremu setki represjonowanych Białorusinów zdobyły wykształcenie wyższe w najlepszych polskich uczelniach. Biorąc pod uwagę liczbę fundacji i instytucji, działających w Polsce na rzecz walczących o wolność Białorusinów, rocznie państwo polskie wydaje na ten cel dziesiątki (a może i ponad sto) milionów złotych. A ile milionów euro przyznali na wolną Białoruś Niemcy, Francuzi, Austriacy, Włosi czy Hiszpanie?

 

To dzięki solidarności Białorusinów, którzy skrzyknęli się w kraju i za granicą, represjonowani, zwalniani z pracy i prześladowani mogą liczyć dzisiaj na jakiekolwiek wsparcie materialne i pomoc prawną. Inicjatywa BY_help dotychczas zebrała na to w sieci ponad 3,8 ml dolarów i mniej więcej tyle samo udało się zebrać inicjatywie bysol.org. W sieci zebrano więc dwa razy więcej na wsparcie represjonowanych, niż przyznała Unia Europejska, której budżet na najbliższe lata wyniesie ponad 1,8 biliona euro.

 

Na pocieszenie komisarz Várhelyi zapewnił białoruskich gości, że Unia Europejska obecnie pracuje nad „kompleksowym planem wsparcia gospodarczego nowej demokratycznej Białorusi”. To zresztą też była inicjatywa Polski, Warszawa po wybuchu protestów w kraju Aleksandra Łukaszenki nalegała, by EU przedstawiła w końcu konkretną ofertę dla wolnej Białorusi. Na razie konkretów brak, oferty też. Czyli niech Białorusini własnymi siłami najpierw obalą dyktaturę, a później Unia Europejska coś im zaproponuje, albo nie. Ale na jedno Cichanouska będzie mogła liczyć z pewnością, europejscy politycy i urzędnicy z Brukseli przylecą do stolicy już wolnej Białorusi by zrobić z nią zdjęcie. Jeżeli ich zaprosi.

 

 

Rusłan Szoszyn