WOJCIECH MUCHA: Takie życie

Sytuacja na Białorusi powoli znika z ekranów telewizorów i monitorów, znika z czołówek gazet. Wydaje się, że reżim Łukaszenki wygrywa. Wygrywa zmęczeniem, wygrywa także tym, że bezsilne protesty nie będą trwać w nieskończoność. Ileż można krzyczeć i maszerować, gdy nikt nie słucha, gdy nikt się nie przyłącza?

 

Mimo to białoruscy dziennikarze wciąż rzucają prawdę w oczy światu. Światu, który nie chce ich słuchać i na nich patrzeć. Robią to z tej niezrozumiałej dla ludzi spoza zawodu wewnętrznej niezgody. Niezgody, która nie pozwala milczeć i często nadludzką siłą pcha snopy świateł reflektorów w miejsca, od których inni odwracają wzrok.

 

Pamiętam dokładnie, jak wyglądała praca dziennikarza na Kijowskim Majdanie. Sceny pacyfikacji, bicia i wtrącania do więzień, takie do jakich w przypadku Białorusi świat zdołał się już niestety przyzwyczaić, były aż do masakry z 18 i 20 lutego 2014 stosunkowo rzadkim widokiem. Było to poza wszystkimi różnicami politycznymi także efektem tego, że na Ukrainę patrzył cały świat. Dzięki tej świadomości naród naciskał, aż władza zepchnięta pod ścianę, przez którą czuła już rosyjski bagnet miała już tylko jedno wyjście – otworzyć ogień i doprowadzić do masakry. I w końcu przegrać. To jednak inna dyskusja.

 

Aleksandr Łukaszenka tego problemu nie ma. Raczej na pewno nie będzie ustawiał gniazd karabinów maszynowych by masakrować protestujących. W zamian za to będzie ustawicznie nękał i prześladował wszystkich swoich przeciwników, aż do zmęczenia i rezygnacji. Robi to, dlatego że może gnębić swój naród w zasadzie bezkarnie.

 

Prawda jest bowiem taka, że Białoruś zdaje się nie interesować nikogo oprócz samych Białorusinów. Od samego początku powyborczych protestów widać, ze presja międzynarodowa na Mińsk jest nieporównywalna z tym, co miało miejsce siedem lat temu podczas Rewolucji Godności na kijowskim Majdanie. Nie trzeba być specjalistą, by zrozumieć, dlaczego tak się dzieje – szczelność reżimu Łukaszenki sprawia, że przez lata nie było tam ani zachodnich instytucji, ani think-tanków, ani politycznych relacji na poziomie takim, jaki flirtując z Brukselą miał z Unią Europejską Kijów. Nie ma narzędzi, ale nie ma też powodu. Mniejsza, biedniejsza, niezasobna Białoruś ma dziś jedynie nadzieję, a to za mało w międzynarodowych targach. Łukaszenka wie o tym doskonale.

 

Warto o tym pamiętać, tym bardziej gdy tuż za nasza granicą nasi koledzy po fachu są każdego dnia stają w obliczu niebezpieczeństwa i wyborów, jakich my na szczęście nie musimy podejmować od kilkudziesięciu lat – by przekazać światu prawdę ryzykują zdrowie i życie. I to oni są najbardziej zagrożeni. Jeśli reżim w Mińsku kogoś się boi to właśnie ich.

 

Bo to białoruscy dziennikarze są dziś głosem bitych i poniżanych. I dlatego sami doświadczają represji – są bici, zatrzymywani, aresztowani. Strony internetowe są blokowane, maszyny drukarskie plombowane. Znamy dramatyczne relacje reporterek Biełsatu, które bestie z OMON-u zatrzymały w mieszkaniu, z którego nadawały relację, czy historię dziennikarki gazety „Nasza Niwa”, do której strzelano pomimo tego (a właściwie dlatego), że miała na sobie kamizelkę prasową i znajdowała się wiele metrów od centrum zamieszek, ale wciąż w zasięgu kul. Doszło nawet do sytuacji, że dziennikarze przestali podobne kamizelki nosić, bo zamiast chronić i wyróżniać ich z tłumu jako postronnych obserwatorów, działały one na oprychów z OMONU jak płachta na byka. Nic dziwnego – każda tyrania boi się prawdy.

 

Chciałbym się mylić, ale spodziewam się, że gdy kurz opadnie i na Białoruś wróci „beznadziejny pokój” władze w Mińsku na pewno wezmą się za tych, którzy wykrzykują prawdę w oczy świata – za dziennikarzy. Patrzymy na to ze smutkiem, ale zrobić za wiele nie sposób. Można apelować, przekonywać, pisać teksty jak ten. Trzeba słać pomoc i wyraz wsparcia. Pisać do wszystkich świętych i przeklinać reżim. Tyle możemy.

 

Ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że istotą pracy dziennikarza jest być blisko ludzi i wydarzeń. – Takie życie sobie wybraliśmy – powiedział do mnie kiedyś mój przyjaciel Wojtek Pokora, gdy dopadł nas problem nieporównywalny z tym, co przeżywają dziennikarze na Białorusi. I to „takie życie”, właśnie mówi „sprawdzam” białoruskim dziennikarzom, a oni w chwili próby nie zawodzą. Patrzę na nich i nie jest mi żal. Odczuwam dumę.

 

Wojciech Mucha