Bezdomność z wyboru – rozmowa z laureatami I Nagrody im. Stefana Żeromskiego

Agnieszka Szwajgier i Adam Bogoryja-Zakrzewski otrzymali I Nagrodę im. Stefana Żeromskiego przyznawaną za publikacje o tematyce społecznej. Jury doceniło ich reportaż radiowy „Bilet powrotny proszę”. O jego bohaterach oraz kulisach realizacji opowiadają w rozmowie z Błażejem Torańskim.

 

W Polsce jest 30 tys. bezdomnych. Jak Polacy zostają bezdomnymi w Berlinie?

 

Adam Bogoryja–Zakrzewski: Najpierw szukają pracy. Potem zostają okradzeni z dokumentów: dowodu osobistego, paszportu. I z pieniędzy.  Tak przynajmniej twierdzi większość bohaterów naszego reportażu, ale kto wie, czy dokumentów nie sprzedali. Na dowody można bowiem brać pożyczki w bankach. Lądują na ulicy, gdzie żebrzą. Niemcy są bardzo hojni i szczodrzy, a bezdomni Polacy chętnie z tego korzystają wystawiając puszki.

 

Jeden z nich przyznaje: „Budzisz się, a tam pięćdziesiąt euro leży. Wystarczy kubek postawić”. 

 

A.B-Z: (śmiech) No tak, ale takich opowieści trzeba słuchać z przymrużeniem ucha. Ale faktycznie drobne się trafiają. Nie ma jednak co ukrywać: oni najczęściej okradają sklepy z alkoholu i rzeczy, które łatwo sprzedać. Z tego żyją.  Ponadto z pomocy społecznej dostają ciuchy, buty. A jak im jest już bardzo zimno i bardzo źle, mogą przenocować w noclegowni.

 

A.Sz.: Pierwsze powiedzenie, które tam usłyszałam, brzmiało: „Jak ci Polak nie zaszkodzi, to już ci pomógł”. Nasi bohaterowie często opowiadali, że wylądowali na ulicy po tym, jak inny Polak miał załatwić im pracę lub mieszkanie, a potem ich oszukiwał. Wielu miało obiecaną pracę na budowie, a po kilku miesiącach nie dostawali wynagrodzeń. Nie wiemy, jak to jest z tymi dowodami. Czy im je kradną, czy bezdomni sami sprzedają je Cyganom. Tak podejrzewają ludzie z Fundacji Pomocy Wzajemnej „Barka”, która pomaga bezdomnym w Berlinie i zachęca ich, aby wrócili do Polski.

 

Ale bezdomność w Berlinie to także biznes. W waszym reportażu „Bilet powrotny proszę” mówi o tym Arkadiusz Kraska ze Stowarzyszenia „W nas siła”: Wypuszczają ludzi na ulicę, aby żebrali. Niech każdy z dziesięciu osób przyniesie codziennie po sto euro. Mają swój rewir. Żyją bezpiecznie. Mają dostęp do narkotyków, papierosów. Biją się o rewiry.  Nie można sobie ot tak być bezdomnym. To są plemiona.

 

A.B-Z.: Arkadiusz Kraska został w Polsce niesłusznie skazany. 21 lat siedział za nic. Po wyjściu zza krat założył stowarzyszenie pomagające takim ludziom, jak bezdomni w Berlinie. Opowiadał nam, że Cyganie pobierają od bezdomnych haracz z sum, które wyżebrali albo ukradli. W zamian oferują im noclegi w pustostanach.

 

A.Sz.: Rzeczywiście to nie jest tak, że rozkładasz sobie na chodniku karimatę, śpiwór i jest ci tam dobrze. Nie możesz tak łatwo zostać bezdomnym. Jeden z bohaterów opowiadał, że musiał się wkupić do grupy. Odnalazł opuszczone mieszanie, otworzył drzwi kombinerkami, łomem i śrubokrętem, i udostępnił je innym bezdomnym. Ludzie, których spotykaliśmy na berlińskich ulicach, byli z nami bardzo szczerzy. Może to nasza otwartość i chęć zrozumienia ich sytuacji sprawiły, że nam zaufali? Choć zdarzyły się też momenty niepokoju. Jeden z nich, widziałam to na własne oczy, próbował ukraść Adamowi portfel z torby. Potem tłumaczył, że tylko żartował.

 

W pewnej chwili pytasz, Agnieszko: „Nic nam nie zrobią?”. Baliście się?

 

A.Sz.: Strach to za dużo powiedziane, ale na pewno byłam w tak zwanym trybie czuwania. Nie bałam się tych chłopaków, z którymi rozmawialiśmy. Może czułam niepokój z powodu atmosfery w tunelach pod ulicami Berlina, gdzie chodziliśmy. Pamiętam wyjątkowo agresywnego Szweda, który chodził od kąta do kąta i wydzierał się w niebogłosy. Inni też wydawali dziwne dźwięki. Wtedy zadałam to pytanie.

 

A.B-Z.: Nie. Ja nie. Swojskie chłopaki. Biały dzień. Nieraz realizowałem reportaże w środowiskach wyjątkowych, trudnych i nigdy nie spotkało mnie niebezpieczeństwo. Groźnie może być nocą. Pamiętam, jak kręciliśmy materiał w korytarzach podziemnych na Dworcu Zachodnim w Warszawie. Tam rzeczywiście czuliśmy strach.

 

Bezdomność w Berlinie jest wyborem czy przymusem?

 

A.B-Z: Berlin jest najłatwiejszym celem dla ludzi z województw zachodniej Polski. Często muszą oni – lub chcą – opuścić dom. Albo się nie układa z żoną, albo mają zatargi z prawem i uciekają przed wyrokiem, alimentami. Albo uciekają w rejony bardziej przyjazne dla bezdomnych, bo w Polsce, na dworcach czy w parkach, nie wolno im przebywać, policja ich goni. A w Berlinie możesz rozłożyć materac nawet zasikany przed sklepem spożywczym.

 

Z reportażu wynika, że koczują nawet w pobliżu komendy policji. „Tu jest wolność, a w Polsce nie ma wolności”, mówi jeden z nich. Czy to jest poza? 

 

A.B.Z: Myślę, że takiego dokonują wyboru. W Berlinie jest im łatwiej aniżeli w Polsce. Dostają większą pomoc.

 

A.Sz.: Tam wszystko mają na tacy. Markowe ubrania z Prady czy Calvina Kleina, nie tylko z sieciówek. Codziennie dostają jedzenie. Kiedy pytaliśmy Niemców o osoby w kryzysie bezdomności mówili, że tak im się życie ułożyło. Że nie chcą ich marginalizować, bo to są ludzie wolni. Raz tylko dyrektor szpitala w Guben wpadł w zakłopotanie, kiedy Adam zapytał go, co zrobiłby, gdyby bezdomny rozłożył się przed wejściem do szpitala. Generalnie są jednak w pełni zrozumienia dla smutnych historii tych ludzi. Uważają, że trzeba im pomóc. I tak się zdarza, że w kubku ląduje pięćdziesiąt lub sto euro. Inna sprawa, że bezdomni mają z kolei opracowane metody okradania. Staliśmy chyba z godzinę pod sklepem i z dumą opowiadali nam, jak to potrafią sprytnie ulotnić się z danym towarem.

 

„Ze sklepu wynoszę torby jedzenia. Nigdy nic nie kupiłem. Wiem, jak wyjść ze sklepu z plecakiem perfum. Nie zadziała żaden alarm” – mówi jeden z nich. Inny opisuje, że wpuszczają kolegę, który zachowuje się podejrzanie. Na nim koncentrują się ochroniarze. W tym samym czasie „dwóch jego kolesi bierze po zgrzewce piwa i wychodzą”. 

 

A.B-Z.: Warto dodać, że w Berlinie wśród bezdomnych najwięcej jest Polaków.

 

Podajecie w reportażu, że w Berlinie bezdomnych jest od 3 do 6 tysięcy. Ponad połowa z nich to Polacy. Ale dlaczego nie chcą wracać? Argumentują: „Wstyd wrócić do Polski”. „Co mam tam robić?”.

 

A.B-Z.: Rzeczywiście trzeba ogromnego samozaparcia, aby ponownie znaleźć się w Polsce. Jeśli nawet mają uregulowane kwestie prawne i więzienie ich nie wzywa, musieliby w Polsce podjąć pracę. A często są to ludzie uzależnieni od alkoholu i narkotyków, dlatego trudno się im poukładać.

 

A.Sz.: Nie chcą wracać, ale w pewnym sensie także nie mogą, bo na wielu z nich nikt w Polsce nie czeka.  Jeden z naszych bohaterów mówi, że jak wyjeżdżał z Polski, miał zęby. Teraz ich nie ma. Wyjeżdżając miał dokumenty, plecak, smartfon, wyglądał inaczej. Teraz nie ma nic i honor nie pozwala mu się do tego przyznać. Jak Dariuszowi, któremu z berlińskiej bezdomności pomogła wyjść Fundacja„Barka”. Dali mu pracę i spanie w gospodarstwie ekologicznym „Barki” w Chudobczycach. Ale długo nie chciał zadzwonić do mamy, bo co miał jej powiedzieć? Że jest w jakimś ośrodku? Że jest z innymi byłym bezdomnymi? Że niewiele zarabia i ma długi? Wielu z tych ludzi żyje w strachu, jak rodzina ich przyjmie.

 

Znaleźliście osobę, która zdecydowała się na powrót. Chciała kupić bilet powrotny i …

 

A.B-Z.: … trzydziestoletni mężczyzna dzwoni do mamy, rozmawia z nią ciepło i pyta: „Mamo, mam wracać?”. „Nie, nie. Zostań tam. Tu nie ma po co wracać” – słyszy w odpowiedzi. Bezdomny ma łzy w oczach. Na pożegnanie mówi tylko: „Kocham Cię”.

 

Jakie mieliście największe kłopoty przy realizacji tego reportażu?

 

A.B-Z.: Chcieliśmy się dowiedzieć, jak problem bezdomnych Polaków w Berlinie widzą niemieckie służby socjalne. Nie sposób było umówić się z nimi z dnia na dzień, a nie mieliśmy więcej czasu na realizację. U nich to zawsze trwa.

 

A.Sz.: Nagrywaliśmy materiał na wielu ulicach w Berlinie. Przy montażu okazało się, że każda brzmi inaczej i trudno to było złożyć w jedną sensowną całość tak, aby słuchacze się nie pogubili.

 

Trudne były też rozmowy z bezdomnymi, którzy wzajemnie wchodzili sobie w słowo. Przekrzykiwali się. Jazgotali. Co chwilę koncentrowali się na czymś innym. Poradziliśmy sobie z tym tak, że jedno z nas nagrywało, a drugie zajmowało się odciąganiem przeszkadzających. Doszło do tego, że nawet im śpiewałam, aby Adam mógł spokojnie porozmawiać. Do tego sam fakt nagrywania na ulicy, gdzie stale jeździły samochody, autobusy, pociągi, metro, a my przecież dotykaliśmy kwestii delikatnych, osobistych, czasami intymnych, wymagających wyciszenia i nie mogliśmy tego zrobić z przysłowiowego buta. Musieliśmy te relacje najpierw zbudować.

 

A.B-Z.: Trudnością było też przekazanie słuchaczom zapachów bezdomnych.

 

Ano właśnie. Rozmawialiście wśród kartonów, cuchnących materacy, butelek, niedojedzonych konserw, zepsutych bananów. Jak w radiu przekazać zapach?

 

A.B-Z: To był bardzo ciekawy eksperyment. To, czego nie mogliśmy przekazać w dźwięku włożyliśmy w słowa lektorowi. Niektóre przekazy podbijał autentyczny głos, jak ten Niemca, który użył wulgarnego „Scheiße”. Wydobywaliśmy także dźwięki stada much, turlanych butelek, kopanych puszek. Łączyliśmy je z przetworzoną muzyką, która budowała klimat grozy i brudu.

 

Wasz reportaż „Bilet powrotny proszę” zrealizowany został w cyklu „Życie na granicy”, który opowiada, jak układają się relacje polsko–niemieckie. Za ten materiał zgarnęliście już wiele nagród. Czy można teraz liczyć na Prix Italia, radiowego Oskara?

 

A.Sz.:  Może ten reportaż miałby takie szanse, gdyby został na ten konkurs wysłany. Ale z informacji, które do mnie dotarły wynika, że władze Polskiego Radia nie zamierzają go prezentować na zagranicznych konkursach. Powodem jest moje przejście ze Studia Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia do Radia 357. Jeśli pytasz mnie o to, co na ten temat myślę, to mogę powiedzieć, że Polskie Radio samo strzela sobie w stopę. Tworząc ten reportaż pracowałam w Studiu Reportażu i radio ma pełne prawo wykorzystać wszystkie nagrane podczas wyjazdu materiały i reportaże. Tym bardziej, że samo finansowało te dwa tygodnie nagrywania i życia przy granicy polsko-niemieckiej. Powstały dobre reportaże, dotykające ważnych tematów i relacji polsko-niemieckich. Polskie Radio ma pełne prawo się nimi chwalić, nie tylko w Polsce ale i zagranicą. Dlaczego tego nie robi?

 


 

Agnieszka Szwajgier

Ukończyła studia psychologiczne (KUL), dokumentalne (UW) i muzyczne (Akademia Muzyczna w Łodzi). Debiutowała w Polskim Radiu Lublin w 2013 roku – zajmowała się audycjami kulturalnymi do programów takich jak „Studnia Akademicka” i „Halo Kultura”. Cztery lata później rozpoczęła pracę w Programie 3 Polskiego Radia. W ramach trójkowej akcji „Jesteśmy Połączeni” przygotowywała relacje z Kanady, Stanów Zjednoczonych, Japonii, Norwegii, Estonii i Afryki, a także z wyprawy Daru Młodzieży. Współpracowała z Teatrem Polskiego Radia, gdzie zajmowała się oprawą muzyczną słuchowisk. Pracowała także w Studiu Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia. Stworzyła własną Pracownię Podcastów Sounds and Stories. Obecnie jest dziennikarką Radia 357.

 

Adam Bogoryja-Zakrzewski

Absolwent ekonomii na Politechnice Szczecińskiej i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Karierę rozpoczynał w Akademickim Radiu Pomorze, potem trafił do rozgłośni Polskiego Radia w Szczecinie. Pracował w Telewizji Polskiej w redakcjach „Wiadomości” i „Panoramy”. Był dziennikarzem programu „Interwencja” w Telewizji Polsat. Współpracował z Redakcją Filmów Dokumentalnych TVP1 oraz Redakcją Reportażu TVP2. Jest pracownikiem Studio Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia. W ubiegłym roku został laureatem Konkursu Reportażystów Melchiory 2020.