„Budka suflera” – DONAT BRYKCZYŃSKI o fotoreporterach w czasie zamieszek

Wielu z nas zapewne pamięta czasy, kiedy przedmiot o nazwie „legitymacja prasowa” kurzył się w portfelu, a często w szufladzie biurka. Bo w zasadzie był zbędny. Fotoreporter był fotoreporterem, bo miał aparat, tak mówił i robił zdjęcia. Podobnie operator telewizyjny czy radiowiec. Legitymację czasami zastępowała wizytówka, którą wręczało się rozmówcy.

 

Na demonstracjach, nawet tych najostrzejszych, fotoreporter uwięziony pomiędzy tłumem a policją mógł liczyć na to, że będzie, jak „budka suflera”. Wszyscy będą udawać, że go nie ma na scenie. Demonstranci nie dadzą mu po ryju, a policjanci nie potraktują go gazem i pałą. Oczywiście zdarzały się incydenty, nawet bardzo poważne. Jeden z naszych kolegów stracił oko od kuli gumowej wystrzelonej przez policję. Ale było to tak bulwersujące, że fotoreporterzy, pospolitym ruszeniem zaprotestowali nawet w Sejmie RP, zakładając – wszyscy, jak jeden mąż – koszulki z napisem „mamy na was oko”. Zrobili sobie nawet pamiątkowe zdjęcie na schodach w wejściu głównym. Nikt wtedy nie zastanawiał się nad tym, czy takie zachowanie jest zgodne z jakimś „kodeksem etyki dziennikarskiej”. Straż marszałkowska nie wyrzuciła ich z Sejmu, a policja nie „zapuszkowała” na Wilczej.

 

Co się zmieniło od tych niezbyt odległych czasów? Zapewne ostra polaryzacja sceny … prasowej.

 

Kiedyś wszyscy opowiadaliśmy sobie anegdotę o tym, jak krewki demonstrant zapytał naszego kolegę: „Z jakiej gazety jesteś?”. „ Ja sem Czech” – odpowiedział fotoreporter.

 

My, fotoreporterzy, nie jesteśmy gośćmi od analizowania zmian zachowań społecznych. Nie specjalnie przejmowaliśmy się zatem pytaniem: „skąd jesteś ?”, które pojawiało się coraz częściej. Dziś już nikt nie pyta. Chyba, że pytanie „po co tu fotografujesz” jest dodatkiem do wyciągniętej piąchy. Szczęśliwie nie jest to jeszcze normą, ale powoli relacjonowanie zadym zamienia się w ruletkę. Postawisz na czarne, wypadnie czerwone i bęc. Takie bęc przeżył nasz kolega 11 listopada 2013 roku, gdy kilku krewkich kiboli postanowiło sprawdzić czy uda im się zrobić z jego twarzy befsztyk tatarski. Dobrze że praktykowali w kiepskiej kuchni. Skończyło się „tylko” na połamanym nosie i siniakach.

 

No dobrze, niech to ryzyko będzie wpisane obecnie w nasz zawód. Pewni ludzie nie lubią pewnych mediów, albo mediów w ogóle, więc koleżanko fotoreporterko i kolego fotoreporterze uważajcie, bo zanim zdążycie się zidentyfikować, możecie dostać po głowie. Taki bonus od rodaka. Idziesz do roboty uzbrojony w aparat, uważaj na odłamki frustracji społecznej. Oby Cię nie poraniły. Taki czas, takie miejsce, nie narzekaj.

 

W tym teatrze zmagań o bezpieczeństwo dziennikarzy, w realizowaniu prawa odbiorców mediów do otrzymania informacji, ważnym graczem jest też Policja. Policja, która jeszcze nie dawno, pomimo braku opasek, kamizelek, widocznych identyfikatorów czy czapeczek z antenką, nie gazowała, nie pałowała i nie wrzucała dziennikarzy do „suki” jak zbójców. Wręcz przeciwnie. Policja podejmowała próby integracji międzyśrodowiskowej. Jak chociażby podczas meczu Ekstraklasy w 2017 roku. Gdy funkcjonariusze Policji przebrani w kamizelki z napisem „FOTO”, zakuwali w kajdanki, na środku murawy, w świetle kamer i reflektorów, niesfornego kibica. Po cichutku liczyliśmy na więcej. Wspólne szkolenia, sympozja, wyjazdy integracyjne. Nic z tego. Dziś co najwyżej możemy liczyć na przyjacielskie poklepywanie pałą po plecach.

 

Niektórzy koledzy próbują to nawet tłumaczyć:  „mają zaparowane przyłbice i nie widzą do kogo strzelają albo pałują”. Bo jak inaczej zrozumieć „odrzuconą miłość”? Tylko obrazki uwiecznione na matrycach aparatów i kamer świadczą o czym innym. To nie „zaparowane przyłbice”, to raczej niezrozumiałe przyzwolenie na tego typu zachowania. Bo jak wytłumaczyć sens polewania gazem samotnie stojącego fotoreportera z ogromnym aparatem na szyi? Obrazek podobny do zdjęcia nieżyjącego już Maćka Macierzyńskiego, który samotny na placu boju polewany był z armatki na wozie milicyjnym. Tylko ten obrazek to świadectwo czasów dawno minionych. To skąd to podobieństwo?

 

Ewidentnie widać, że rozpędzone życie niesie zmiany. Te zmiany to również masowe uczestnictwo w „zadymach” miłośników fotografii, którzy zamiast fotografować kwiatki i sarenki, postanowili zostać „fotografami wojennymi”. Tu pojawiają się nawet próby podrabiania legitymacji prasowych, czy produkowania własnych. Bądź sytuacje, gdy do Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich trafiają listy w rodzaju takiego: „ Zajmuję się fotografią uliczną a w szczególności fotografuje wszelkiego rodzaju marsze, protesty (…) Chciałbym robić to bez problemu o utratę sprzętu oraz na zasadach dziennikarza mimo, że nie pracuje w zawodzie i sam publikuje swoją prace na serwisie instagram. Czy jest możliwość dołączenia do SDP i tym samym dostania legitymacji dziennikarskiej ? „ (pisownia oryginalna). Powiedzmy jasno i dobitnie: Nie! Nie ma takiej możliwości! Przyjacielu, fotografuj w każdej godzinie swojego życia, bo to piękne i szlachetne zajęcie. Ale dlaczego planujesz łamać prawo podszywając się pod dziennikarza ?

 

Potrzeba nam zmian. Dziś legitymacja prasowa nie może porastać kurzem zamknięta w portfelu. Potrzeba nam rozwiązań, które poprawią bezpieczeństwo dziennikarzy. Potrzeba jednak woli i chęci nie tylko po stronie organizacji dziennikarskich. Bo jak widać na przykładzie Agaty Grzybowskiej, dla niektórych legitymacja prasowa nic nie znaczy. Ponadto znajdują się ludzie, którzy przeprowadzają wiwisekcję zdarzenia. Wchodzą w rolę sędziego i kata, oceniając, w którym momencie, w chwili zatrzymania, rzeczona Agata legitymację wyciągnęła.

 

Podobnie w przypadku Tomasza Gutrego, spece od analiz filmowych, oceniają prędkość i kierunek w którym przemieszczał się fotoreporter zanim został trafiony gumową kulą prosto w twarz. Zarzucają fotoreporterom wchodzenie pod nogi pododdziałom policji i mieszanie się z tłumem. Drodzy „eksperci”, fotoreporterzy zawsze wchodzili pod nogi policji i zawsze mieszali się z tłumem. Bo jak można się z nim nie mieszać robiąc zdjęcia w tłumie? Co więcej, zauważają „eksperci”, fotoreporterzy mieszali się i to jeszcze nieoznaczeni. Po prostu zgroza ! Może nie chcieli zakładać kamizelek (zaznaczmy, nie muszą ich posiadać), żeby nie pomylono ich z policjantami, którzy, jak najnowsza historia pokazuje, potrafią tak się przebierać. Zakładam, że operacyjnie. Ale nie wiem , nie znam się na tym.

 

Byłem kiedyś świadkiem „pobicia” starszej kobiety przed Pałacem Prezydenckim. Czynu dokonał młody mężczyzna z torbą sportową w jednej i telefonem w drugiej ręce. Chciał zrobić tym telefonem zdjęcie krzyża i osób tam zgromadzonych. Podszedł za blisko. Członek służby porządkowej odepchną go, a on, łapiąc równowagę, uderzył ręką z telefonem starsza kobietę. Efekt: tumult i oskarżenie o napaść i pobicie. Policjanci stojący opodal pochwycili „sprawcę”. Chłopak był przerażony, „poszkodowana” i kilku „świadków” żądało aresztowania, ktoś pokazał nagranie z „pobicia”. Podałem „sprawcy” wizytówkę z informacją, że widziałem przebieg zdarzenia i w razie czego niech mnie powoła na świadka. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wyparowali, świadkowie i „poszkodowana”, notabene uderzona ręką w rękę. Na placu boju pozostał chłopak, który został wypuszczony przez policjantów, z braku powodów do zatrzymania. To tak tytułem przestrogi, dla wszystkich „ekspertów”, z naszego środowiska, od analizowania filmów. Tego typu oceny zostawmy niezawisłym sądom.

 

Tak więc czas na zmiany. Tylko niech będą one głęboko przemyślane. Bo pomysły w stylu „przeszkolmy się u Policji”, trącą mi trochę historią opowiedzianą przez fotoreportera Czarka Sokołowskiego. Otóż w czasach słusznie minionej epoki miał wysłać zdjęcie premiera Piotra Jaroszewicza do rodzimej agencji (AP), czyli na zachód. Potrzebował zgody cenzora. Cenzor zobaczył zdjęcie i mówi: „Panie Czarku, macha, ale po co macha, premier macha ręką, ale do kogo? No nie Panie Czarku tego nie możemy puścić”.

 

Powtórzę: czas na zmiany, albo precyzyjniej, czas na zdecydowaną reakcję na zmiany. Wprowadźmy (stowarzyszenia i redakcje) jednolity wzór legitymacji prasowej. Anglikom się udało, to i nam się uda. Warto też doprowadzić do końca pomysł znacznika, charakterystycznego etui na legitymację, zaproponowanego przez Press Club Polska, rozpoznawalnego nawet w gęstym tłumie. I nie pozwalajmy na nieuzasadnioną agresje wobec dziennikarzy, obojętnie przez kogo kierowaną.

 

 

Donat Brykczyński, prezes Klubu Fotografii Prasowej SDP