Czy żołnierze mieli jakiekolwiek prawo i podstawy zatrzymywać, przeszukiwać, zakuwać w kajdanki fotoreporterów, poza strefą stanu wyjątkowego? Dlaczego nie zaprzestali ordynarnej i brutalnej interwencji w momencie gdy potwierdzili tożsamość zatrzymanych i przez godzinę trzymali ich skutych?
Podobno kolor zielony uspokaja. Spacer po parku czy lesie łagodzi stres, stajemy się lepsi. Emocje stygną. Okazuje się że nie wszędzie. W Wiejkach na Podlasiu pojawił się, nie zaobserwowany przez IMGW, prąd atmosferyczny, opar, mgła błądząca, która tą idyllę zaburzyła. Zjawisko miało miejsce całkiem niedawno, 16 listopada. Skutkiem tegoż kury przestały się nieść, a żołnierze Wojska Polskiego przemówili językami zrozumiałymi najlepiej na warszawskiej Pradze. Ten popis krasomówczy skierowali do trzech fotoreporterów, którzy patiomkinowskie lufy swoich obiektywów skierowali w ich stronę.
Wprawdzie fotoreporterzy wcześniej przedstawili się grzecznie wartownikowi, powiedzieli że prasa itd. Wyrazili nawet szacunek dla pracy żołnierzy. Ale to było za mało, o wiele za mało, o czym szybko się przekonali. Wycelowano w nich broń, taką prawdziwą. I usłyszeli kilka zdań, gęsto okraszonych słowami na k… i inne niewinne litery. Forma i ekspresja wypowiedzi nawiązała bezpośrednio do tzw. „brania na huki”, metody zastraszania znanej z ciemnych bram i zaułków. Przeszukano ich, pozbawiono wierzchniej odzieży, kazano podnosić ręce do góry, następnie zakuto w kajdanki.
A mgła błądziła nad Wiejkami
Następnie w dość frywolnej atmosferze (uwagi o zniszczeniu sprzętu i aparacie dla żony) żołnierze, dbając o to aby nie zostawić odcisków palców przejrzeli prywatne telefony i karty pamięci fotografów. Szczęśliwie, po godzinie, z opresji fotoreporterów wybawiła Policja.
A wszystko się nagrało
Nikogo dziś nie dziwi rejestrator video w samochodzie. Nie powinno więc też dziwić nagrywanie wszystkich rozmów przez fotoreporterów. Takie czasy. Trzeba się zabezpieczać. Bo słuchając wyjaśnienia służb, po mniej lub bardziej udanych interwencjach, z udziałem dziennikarzy, można odnieść wrażenie że ludzie mediów to delikatnie mówiąc istoty lekko opóźnione. Nie potrafiące wyartykułować kim są, mówiące w sposób niezrozumiały, a wyjęcie kartonika nazywanego „legitymacją prasową” to operacja całkowicie poza zasięgiem ich motoryki.
Pomimo to, że wszystko się nagrało, znajdują się komentatorzy usprawiedliwiający taką formę wojskowej interwencji. W myśl tej wersji żołnierze w sposób kulturalny, kierowani troską o bezpieczeństwo kraju, wylegitymowali podejrzanych typów.
Fotoreporterom zarzucono skradanie się, nieoznakowanie, strój maskujący (kaptury, czapki), zamaskowanie, zarost na twarzy i o zgrozo posiadanie sprzętu optycznego. O niewyraźnej mowie nie wspominając. Toż to zgroza. Powinni, podlaskie knieje przemierzać w widocznym z wielu kilometrów regulaminowym pląsie, powiewając szarfami i flagami. Sygnalizując różnorakimi dźwiękami swoje przybycie. Wszystko zgodnie z obyczajem ujętym w opasłych kodeksach i w zgodzie z prawem przyjętym przez 82 kraje w międzynarodowym porozumieniu podpisanym na Łysej Górze.
Piszę idiotyzmy ? No pewnie, że tak. Bo zarzuty są idiotyczne. Fotoreporterzy mieli maski, bo mamy pandemię. Kaptury, bo jest listopad, zarost bo taka jest moda, a aparaty i obiektywy, bo są fotografami. Kierując się takimi przesłankami, służby powinny walić na glebę każdego biegacza który w butach sportowych i kapturze, często ubrany w ciemny stój, biegnie parkiem w jesienny dzień. Przecież każdy z nas widział w kinie że tak ubierają się włamywacze. I pewnie ten teraz biegnie ze zrabowanym łupem. Na glebę go!
W medialnym szumie który powstał po tym wydarzeniu, brakuje mi odpowiedzi na dwa elementarne pytania, dla mnie retoryczne:
Czy żołnierze mieli jakiekolwiek prawo i podstawy zatrzymywać, przeszukiwać, zakuwać w kajdanki fotoreporterów, poza strefą stanu wyjątkowego?
Dlaczego żołnierze nie zaprzestali ordynarnej i brutalnej interwencji w momencie gdy potwierdzili tożsamość zatrzymanych i przez godzinę trzymali ich skutych? Sami w tym czasie dokonywali przeszukania rzeczy zatrzymanych.
Mamy wśród nas, fotoreporterów, kolegów i koleżanki którzy relacjonowali wydarzenia ze stref wojny, w Iraku, Afganistanie, Syrii, na Krymie,w Strefie Gazy czy Donbasie. Mieli różne przygody, często groźne. Bo nawet niewinne oznaczenie na aparacie, GPS, było mocno podejrzane dla ukraińskiego separatysty, a żołnierze Specnazu podczas inwazji na Krymie potrafili wyczyścić im karty pamięci. Ale takie wypadki to raczej incydenty z którymi nie wiązało się ubliżanie, szarpanie czy zakuwanie w kajdanki. A już opowieści kolegów, którzy spędzali miesiące w polskiej bazie w Afganistanie, to relacja o stosunkach koleżeńskich, wręcz przyjacielskich z naszymi żołnierzami.
Mamy też kolegę Grzegorza, fotoreportera, byłego chorążego WP. Zanim został fotoreporterem, jako żołnierz odsłużył trzy misje zagraniczne w latach 2005-2010. Był dwa razy w Iraku i raz w Afganistanie. Dziś opowiada o strachu, poczuciu obowiązku, odporności psychicznej i świadomości, że mógł wrócić w czarnym worku do domu. Pamięta też kilka dat, 10 września 2007, gdy mina pułapka wybuchła pod jego samochodem. 27 października 2007, ponownie eksplozja miny pułapki. Udało się przeżył. Pamięta też 2 listopada, wspólne śniadanie przed patrolem. Przy jednym stole żartuje z dwoma kolegami. Dla jednego z nich było to ostatnie śniadanie w życiu, drugi jest ciężko ranny.
W Iraku był dowódcą drużyny w grupie bojowej która wykonywała patrole, konwoje oraz tzw ruchome check pointy. Swoich żołnierzy instruował, że mają traktować miejscową ludność zgodnie z Regulaminem Ogólnym Sił Zbrojnych RP. Którego pkt. 29 stanowi: „Żołnierze w stosunku do innych żołnierzy i do osób cywilnych są zobowiązani przestrzegać zasad etycznych, norm współżycia społecznego oraz zachowywać się z godnością, uprzejmie i taktownie” , a pkt 31 mówi: „Żołnierza obowiązuje poszanowanie języka ojczystego, kultura słowa, powstrzymanie się od używania słów oraz gestów wulgarnych i nieprzyzwoitych„.
Grzegorz wyjaśnia dalej, że na ruchomych check pointach sprawdzali czy w pojazdach nie podróżują osoby poszukiwane lub czy nie są przewożone materiały niebezpieczne typu broń, amunicja lub – co gorsza – miny pułapki. Było to więc zadanie ze wszech miar stresogenne.
– Dla mnie, jeżeli słyszę że żołnierz przeklina w takich sytuacjach, wiem, że jest słaby psychicznie i należy na niego uważać aby nie popełnił jakiegoś głupstwa za które trzeba będzie się grubo tłumaczyć przed prokuraturą wojskową – dodaje. – A tego co się stało w Wiejkach nie rozumiem, kontynuuje Grzesiek. I te pokrętne tłumaczenia. W jakim wojsku oni teraz służą, bo na pewno nie w takim, którym służyłem ja – kwituje.
Donat Brykczyński