CEZARY KRYSZTOPA: Morda mordzie nierówna

Kim trzeba być żeby pod domem brata tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego zorganizować w tzw. „halloween” happening, którego uczestnicy przebrali się za…brzozy? Z wykształcenia jestem wprawdzie inżynierem, ale „w słowie” robię już trochę lat i muszę przyznać, że brakuje mi słów żeby opisać to zezwierzęcenie.

Zdawać by się mogło, że mimo ostrego politycznego sporu, istnieją pewne ludzkie granice, których nie przekraczamy. Na przykład granicy szyderstwa z czyjejś śmierci. Ja wiem, że po doświadczeniach „zimnego Lecha” i dziczy „strajku Kobiet” na ulicach ta nadzieja może się wydawać naiwna, ale choć i mnie to wściekało, to przecież chciałbym wierzyć, że choć czasem może nas dotknąć jakieś szaleństwo, to jednak w ostatecznym rozrachunku, wszyscy jesteśmy ludźmi.

Jeszcze gorzej

A tymczasem jest jeszcze gorzej. Otóż „happening” zyskał spory poklask nie tylko zwykłej ludożerki piszącej – „Dobrze mu tak!”, ale również „autorytetów”. „Przypomnienie brzozy w tym miejscu i tego dnia akurat bardzo tu pasuje. Hallowynowy błysk prawdy w oczy” – uznał z błędem Waldemar Kuczyński, były minister w rządzie Mazowieckiego i niestety były dziennikarz „Tygodnika Solidarność” z okresu „karnawału Solidarności”. Mało? „Kaczyński drwi ze śmierci własnego brata i stu innych osób, bredząc o zamachu i zabójstwie, drwiąc tym samym z faktów i z pracy specjalistów, dlatego każda okazja jest dobra, żeby mu przypomnieć, że nie wolno mu tak drwić, happening uliczny jest jak najbardziej na miejscu” – pisze znany jezuita o. Krzysztof Mądel.

Abstrahując od rzeczywistych przyczyn katastrofy, wyobraźcie sobie, że ktoś drwi ze śmierci bliskiej Wam osoby. Może zrobi sobie kwiatek z serc, które doznały zawału, przebierze się za okno, z którego ktoś wyskoczył, albo zacznie żonglować kolorowymi nożami pod domem zadźganego. Czy normalnego człowieka to bawi czy brzydzi?

„Odpada kawałek serca”

Zupełnie gdzie indziej znowuż istnieje empatia posunięta do granic histerii. Oto Jerzy Owsiak, który jakimś przedziwnym zrządzeniem losu przegrał przed obliczem polskiego wymiaru sprawiedliwości proces z twórcą „Plastusiów” Barbara Pielą, na której temat wygadywał jakieś nieprawdopodobne głupoty, uderzył w dramatyczne tony pisząc, że jego „serce powoli umiera. Kolejny kawałek odpada i już nic go nie podniesie”. Spotkało się to może z drwiną z teatralnej egzaltacji? No może trochę. Ale głównie ze zrozumieniem i współczuciem. No bo jak można wygrać proces z Jerzym Owsiakiem!

Trudno nie odnieść wrażenia, że żyjemy w coraz większym stopniu w społeczeństwie kastowym. Rośnie grupa ludzi, wobec której dopuszcza się dowolne obrzydlistwa. Nie tylko dopuszcza, ale wpiera się i racjonalizuje językami „autorytetów”. Grupa ludzi poddawanych od lat dehumanizacji. A z drugiej strony grupa ludzi, która nie tylko podlega odpowiednio ludzkiemu traktowaniu, ale wręcz jakiegoś rodzaju hiperbolizacji w ramach której każda, zasłużona czy nie, przykrość która może ich spotkać, natychmiast staje się przedmiotem społecznego współczucia, a dowolna przewina rozgrzeszenia.

Dać w mordę

Inaczej rzec ujmując, nie chodzi już o to, żeby nie dawać komuś w mordę. Nie chodzi nawet o to za co ktoś komuś może, lub nie może dać w mordę. Istotne jest tylko to kto komu dał w mordę. I w zależności od tego jest to albo „antysemityzmem”, „faszyzmem”, czy „homofobią”, albo jest zupełnie „zrozumiałe”.

I jeśli ktoś by mnie pytał, odpowiedziałbym, że to się nie ma prawa dobrze skończyć.