Czy cnota boi się krytyk? – ŁUKASZ WARZECHA o koncesji dla TVN24

Gdy kilkakrotnie zabierałem na portalu SDP głos w sprawie koncepcji repolonizacji (nazywanej też dla niepoznaki „dekoncentracją”) – i był to głos zdecydowanie krytyczny – wspominałem także, że wbrew politycznym pohukiwaniom jedynymi mediami, do których można by zastosować przepisy dopuszczalne w Unii Europejskiej, a ograniczające obce udziały w mediach, są stacje czy czasopisma będące współwłasnością podmiotów spoza UE. Tak się zaś składa, że w polskich warunkach w grę wchodziła jedynie telewizja TVN, będąca własnością amerykańską. Pisałem to w innych jeszcze okolicznościach, a więc gdy prezydentem USA był Donald Trump, a jego plenipotentką na Polskę niezrównana pani ambasador Georgette Mosbacher. Jako że poprzednia administracja amerykańska była przez polski rząd uznawana za bardzo przyjazną, a na przeświadczeniu o tej przyjaźni opierała się znaczna część polskiej polityki zagranicznej, zwłaszcza w aspekcie bezpieczeństwa – było jasne, że choć TVN jest dla obecnej władzy zadrą, żaden wrogi gest wykonany nie zostanie.

 

Dzisiaj postawiłbym tezę, że gdyby Trump wygrał był drugą kadencję, nie mielibyśmy coraz wyraźniej przebijającej się debaty o przedłużeniu koncesji dla TVN24. Sprawa ma dwa, może nawet trzy łączące się wymiary: polityczny międzynarodowy przechodzący w krajowy, krajowy właśnie oraz ściśle prawny. Bardzo szybko okazało się, że z administracją Joego Bidena relacje rządu Zjednoczonej Prawicy będą o niebo trudniejsze niż były z Trumpem. Nowa władza w Waszyngtonie może mieć tendencję, aby uderzać w Polskę jako przykład swojej bezwzględnej walki o postępowe wartości – nawet w przypadku nominalnie przecież ważnych wciąż sojuszników. Gra na swoje wewnętrzne podwórko – doskonale to znamy. Sprawa wolności mediów, w tym koncesji dla TVN24, może tu być idealnym przypadkiem pokazowym dla rodzimej publiczności.

 

To zarazem powoduje, że w obozie władzy mogą narastać dążenia, aby właśnie w ten sposób w administrację Bidena uderzyć – odmawiając koncesji stacji niezmiennie krytycznej wobec rządzących (pominę miłosiernym milczeniem prognozy niektórych, czynione w momencie przejmowania TVN przez Scripps Network w 2015 r., gdy wieszczyli, że nadchodzi radykalna zmiana linii i za moment TVN stanie się telewizją „prawicową” – rozumianą jako „wspierającą PiS”). Nie wiem co prawda, jaką korzyść miałoby nam to przynieść, ale niektórzy politycy nie analizują sytuacji w takich kategoriach. W każdym razie czynnik kładzenia uszu po sobie, aby nie urazić „wielkiego przyjaciela Polski” Donalda Trumpa – zniknął.

 

Jednocześnie nie sposób nie dostrzec, że w wypowiedziach wielu radykalnych działaczy partii rządzącej, dotyczących tej sprawy – takich jak cytowany niedawno przez Wirtualne Media Jan Mosiński – gra głęboka, emocjonalna niechęć do TVN24. Z drugiej jednak strony istnieje faktyczny, realny problem, polegający na strukturze własnościowej koncernu, będącego właścicielem TVN24 – czyli połączonych niedawno Discovery i Warner – i zawierający się w pytaniu, czy w obecnej postaci TVN24 nie łamie prawa, ograniczającego udział w mediach elektronicznych podmiotów spoza Europejskiego Obszaru Gospodarczego (nieco szerszego niż UE – należy do niego np. Norwegia, ale już nie Szwajcaria). Ponieważ amerykańskie podmioty działają z kolei za pośrednictwem podmiotu zarejestrowanego w EOG, odpowiedź nie jest rzeczywiście łatwa. Jeżeli zaś byłaby odmowna, to mimo że TVN24 sygnalizuje, iż jest gotowa na różne warianty, mielibyśmy do czynienia z decyzją postrzeganą jako ściśle polityczna, bo nie opartą na prostym zero-jedynkowym kryterium, lecz na twórczej interpretacji przepisów.

 

To wszystko prowadzi do oczywistego pytania: czy naprawdę to Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji powinna wydawać koncesje? KRRiT jest z zasady organem upolitycznionym, bo jej pięcioro członków wybierają Sejm (dwoje), Senat (jeden) i prezydent (dwoje). W obecnym układzie w uproszczeniu można powiedzieć, że większość w KRRiT reprezentuje poglądy obozu władzy lub mu raczej bliskie. Tymczasem koncesja powinna być wydawana tak jak wydaje się prawo jazdy (lub w niektórych kategoriach pozwolenie na broń): jeżeli spełnia się jasne i jednoznaczne kryteria, koncesję się dostaje i koniec. Trzeba pamiętać, że chociaż KRRiT jest opisana w konstytucji (art. 213-215), to nasza ustawa zasadnicza nie mówi o jej szczegółowej roli, a więc odebranie Radzie uprawnienia koncesyjnego nie wymagałoby żadnych zmian na poziomie konstytucyjnym.

 

Może warto o tym pomyśleć? Piszę to oczywiście z pełną świadomością, że w tej chwili i w tym politycznym układzie to postulat całkowicie nie do zrealizowania, ale przecież to nie zwalnia nas od myślenia o poprawieniu działania polskiego państwa.

 

Kto w takim razie miałby koncesje przyznawać? Tu odpowiedź wydaje się oczywista: sąd. Mógłby to być np. Naczelny Sąd Administracyjny. Sędziowie, mimo kontrowersji wokół ich nominacji, są wciąż w oczywisty sposób ustawieniu dużo bardziej poza polityką niż członkowie KRRiT. Sędziowie NSA są najlepiej wykwalifikowani do podejmowania decyzji administracyjnych, a taką jest również dzisiaj wydanie koncesji dla podmiotu radiowego czy telewizyjnego. Mają największe doświadczenie w obiektywnym ocenianiu przesłanek oraz interpretowaniu prawa tam, gdzie nie jest ono jednoznaczne.

 

Gdy zaś idzie o TVN24, w interesie rządzących jest, aby tę sprawę załatwić jak najprędzej (już teraz wniosek leży w KRRiT ponad rok) i możliwie korzystnie dla stacji. W końcu – jak powiedział Ignacy Krasicki – prawdziwa cnota krytyk się nie boi.

 

Łukasz Warzecha