Czy już tylko pamięć o Grzesiu Przemyku nas łączy? – pyta ADAM SOCHA

Jerzy Urban, dobiegający 90. lat przeżył w tym roku kolejny swój renesans, tym razem w mediach papierowych. Najpierw skandal wywołał Tomasz Lis dając na okładkę „Newsweeka” twarz Urbana i wywiad z nim. Wkrótce w jego ślady poszła „Wyborcza” publikując z nim wywiad-rzekę, oczywiście dając też jego twarz na okładkę Magazynu.

 

Jeśli na okładkę „Newsweeka” z Urbanem tradycyjnie oburzyli się dziennikarze i media z prawej strony medialnej wojny, to – ku nie tylko chyba memu zaskoczeniu – wywiad w „Wyborczej” wywołał protest ikon tej gazety Dawida WarszawskiegoPawła Smoleńskiego.

 

Najpierw odezwał się Warszawski pisząc: „Nic (…) nie uzasadnia wywiadu-monstrum, opublikowanego w minioną sobotę, prócz ewentualnej chęci dania trybuny rzecznikowi stanu wojennego (…). Gdyby jeszcze przy okazji ujawnił jakieś nieznane historyczne fakty lub materiały – (…) warto byłoby może to drukować. Używanie jednak łamów „Wyborczej” na to, by Urban mógł raz jeszcze powiedzieć, że miał rację, jest nadużyciem zaufania i wobec czytelników „Wyborczej”, i ludzi, którzy ją współtworzyli, i publikujących w niej autorów. Należąc do wszystkich trzech grup, chcę powiedzieć, że redakcja zrobiła nam świństwo”.

 

W obronę „Wyborczą” wzięła prof. Monika Płatek, która wyraziła wdzięczność redakcji za ten wywiad: „Jestem niezwykle wdzięczna redakcji za opublikowanie świetnego wywiadu Grzegorza Wysockiego z redaktorem Jerzym Urbanem „Niczego nie żałuję”, majstersztyku dziennikarskiej roboty. Ten wywiad jest dowodem na to, że „Wyborcza” ma nie tylko nadal świetny zespół, nie tylko ambicje, by trafiać do szerszego grona odbiorców, ale też że swoimi tekstami czyni to możliwe, także dlatego, że publikuje to, co kontrowersyjne”.

 

Prof. Płatek przypomina, że „Nie ma wolnych mediów bez tekstów krytycznych, także pod własnym adresem. Nie ma dostępu do zrozumienia rzeczywistości, jeśli tkwimy zaledwie w bańce i tekstach, które przekonują nas, że jesteśmy świetni, za nic odpowiedzialni; winni są zawsze inni, a my mamy tylko rację”.

 

Przypomnę, że ta opinia prof. Płatek ukazał się przed zdjęciem przez „Wyborczą” tekstu Piotra Głuchowskiego, który zdemaskował manipulację aktywisty LGBT Barta Staszewskiego ze „strefami wolnymi od LGBT”. Tekst Głuchowskiego dokładnie zrobił to, o co apelowała prof. Płatek, przebijał „groźną, plemienną bańkę”. I dokładnie za to został zdjęty, co świetnie wykazał sąsiad z portalu sdp.pl Łukasz Warzecha („Cenzura na Czerskiej: od Buciaka do Głuchowskiego”).

 

Prof. Płatek nazywa wywiad Grzegorza Wysockiego „majstersztykiem dziennikarskiej roboty” i jest przekonana, że będzie on wykładany na studiach dziennikarskich. Nie podzielam zachwytu prof. Płatek nad warsztatem Wysockiego. Teresa Torańska z „Onych” to nie jest. Pytania są tak sformułowane, żeby stworzyć redakcji alibi, a nie by rzeczywiście coś nowego, istotnego na temat Urbana czy historii PRL ujawnić.

 

Odbieram ten wywiad w „Wyborczej” nie jako jakiś wybryk, wynaturzenie, pomyłkę redakcyjną, chwilowe zaćmienie umysłów redaktorów z Czerskiej, ale jako konsekwencję polityki obranej przez twórcę gazety Adama Michnika, polityki rehabilitacji PRL („odpieprzcie się od generała!”)

 

Od zawsze było mu bliżej do „czerwonych”, do środowiska, w którym wyrastał na Alei Przyjaciół. Sojusz z „czerwonymi” był czymś naturalnym dla człowieka, który za największe, śmiertelne zagrożenie uważał możliwość odrodzenia się w Polsce nacjonalizmu i antysemityzmu.

 

Stąd do rangi symbolu urosła scena, gdy po audycji w radiowej „Trójce” na temat 10. rocznicy stanu wojennego biorący w niej udział Jerzy Urban zabiera po drodze do swojego auta Adama Michnika i Monikę Olejnik. Scenę tę uwiecznili reporterzy TVP Jacek Kurski i Piotr Semka.

 

Zresztą, jako pierwszy na salony medialne III wprowadził Urbana prezes TVP Wiesław Walendziak, który zaprosił go do swojego programu „Bez znieczulenia” i poległ.

 

Skoro w wyniku zgniłego kompromisu przy okrągłym stole, miało nie być polskiej Norymbergi dla zbrodniarzy komunistycznych i dekomunizacji, to Jerzy Urban mógł bezkarnie w wolnej Polsce  zbijać kasę na panświnizmie (wszyscy politycy to „świnie”, bez względu na barwę polityczną, ale komunistyczne i postkomunistyczne „świnie” przynajmniej nie zgrywają świętoszków).

 

Toteż za każdym razem, gdy w tzw. „normalnych” mediach pokażą Urbana, druga strona politycznej wojny rytualnie oburza się i rwie szaty. Ot, taki teatr. Nowością w tym teatrze jest dla mnie oburzenie z samego jądra „Wyborczej”. Po Warszawskim i prof. Płatek, głos zabrał Paweł Smoleński. „W mojej gazecie ukazał się wywiad z Urbanem, dziś papućnym (dla niektórych) staruszkiem, w którym dwukrotnie pojawia się nazwisko Przemyka. Ale dlaczego się pojawia – ani słowa, ani słowa też o roli Urbana” – napisał Smoleński. –„Tu nie idzie o masturbacyjne nurzanie się Urbana w sformułowaniu „Goebbels stanu wojennego”. Ani o ekspiację, której nie doczekamy. Nie idzie nawet o jego winę, gdyż sprawa morderstwa przedawniła się w 2005 r. O nic nie idzie, tylko o zatłuczonego przez milicję chłopca, o pamięć o nim i o bardzo konkretną zbrodnię. Co Urban krył i przeinaczał, ale o tym już się nie dowiedzieliście”.

 

Przed tekstem Warszawskiego i Smoleńskiego wydawało mi się, że już prawie nic nie łączy obie strony polityczno-ideologicznej wojny w Polsce, poza systemem kanalizacyjnym (który na dodatek ostatnio w Warszawie szwankuje). Każda ze stron ma swój system wartości, swój język (co dla jednych jest zdradą, dla drugich jest bohaterstwem i vice versa) swój panteon bohaterów Sierpnia (Wałęsa, Borusewicz, Krzywonos vs. Wyszkowski, Gwiazdowe, Walentynowicz).

 

Po tekście Warszawskiego, który poczuł wstyd i żenadę i Smoleńskiego, który przypomniał kim naprawdę jest Urban, przywołując pamięć zakatowanego Grzesia, nagle odkryłem, że jest jeszcze coś, co mnie z nimi łączy, co mogę z nimi umieścić we wspólnym mianowniku pamięci i wartości.

 

Zarazem zadaję sobie pytanie, dlaczego Paweł Smoleński ani słowem nie wspomniał o innej ofierze Urbana, o ks. Jerzym Popiełuszko? Tym bardziej, że przypadku tej zbrodni Urban do niej podżegał, a w przypadku Grzesia jedynie post factum mataczył i instruował generałów, jak służby mają zacierać ślady i odwrócić uwagę opinii publicznej od ofiary maturzysty

.

Zastanawia mnie też schizofrenia koleżanek i kolegów WarszawskiegoSmoleńskiego ze środowiska „Wyborczej”. Nagrodzili znakomitą książkę reporterską Cezarego Łazarewicza „Żeby nie było śladów” o historii warszawskiego licealisty zakatowanego na śmierć po maturach 1983 roku i o tym, jak stojący na czele PRL generałowie uruchomili wszelkie dostępne środki, by włos z głowy nie spadł oprawcom, która w mojej ocenie jest jednym z najmocniejszych oskarżeń stanu wojennego i jego twórców, a jednocześnie robią „misia” i przybiją „piątkę” z Urbanem?