Dziennikarz nie powinien cenzurować – rozmowa z posłem JANEM K. ARDANOWSKIM

Beata Adamczyk: Poprosiłam Pana o opinię, gdyż zastanowił mnie Pana komentarz na profilu Facebooka, w którym zarzucił Pan dziennikarzom opublikowanie niepełnej wypowiedzi. Facebook jest dostępny dla każdego, a  to o czym Pan napisał, jest z pewnością sprzeczne z etyką dziennikarską i dlatego zwróciłam się do Pana, by się odniósł i przedstawił swoje stanowisko.

 

Jan K. Ardanowski: Nie zabiegałem szczególnie u dziennikarzy o rozmowy ze mną, raczej wielu z nich o to zabiegało, bo odwoływanie ministra jest medialnie atrakcyjne. Są media, z którymi się nie kontaktuję, np. TVN, czy „Gazeta Wyborcza”, gdyż dla człowieka, o skrystalizowanych prawicowych poglądach jak ja, współpraca z mediami, które ingerują w polską politykę i nienawidzą obecnego  rządu jest nie do przyjęcia. Zgodziłem się jednak udzielić wywiadu, skoro zwrócił się do mnie dziennikarz z prawicowej redakcji, takiej jak portal Niezalezna.pl. Uprzedziłem, że nie chcę stawiać go w trudnej sytuacji ze względu na moje odrębne od Nowogrodzkiej poglądy na zw. piątkę dla zwierząt, ale zapewnił, że wypowiedź zostanie opublikowana w pełnej formie, tak jak chcę. Chociaż mam zaufanie do prawicowych mediów i nie żądam autoryzacji, to tu, ze względu na drażliwość tematu i konieczność ważenia każdego słowa, uznaliśmy wspólnie, że doprecyzuję moją wypowiedź po przesłaniu mi tekstu spisanego z rozmowy telefonicznej. Po przysłaniu tego tekstu zauważyłem, że dziennikarz wybrał tylko fragmenty wypowiedzi i to nie najistotniejsze z mojego punktu widzenia. Uzupełniłem tekst, który nie był już kwestionowany. Pan redaktor poinformował mnie sms-em, że moja wypowiedź bez uwag i poprawek ukaże się rano. Jednak okazało się, że zostały opublikowane tylko wyjęte fragmenty z tekstu, jeszcze okraszone złośliwymi uwagami ze strony posła Suskiego, który z pewnością musiał wcześniej zapoznać się z tym tekstem.

 

W czasie, gdy przekazywał Pan obowiązki ministra swojemu następcy, Pana opinie były publikowane przez wiele redakcji. Czy są wśród nich takie, które ocenił Pan jako wiarygodne?

 

Różnie dziennikarze podchodzą do wywiadów. Często chcą, by powiedzieć dokładnie to, co chcieliby słyszeć.   Z rozgłośni, z którymi współpracuję, choć nie jedyną, która nie manipulowała rozmową ze mną było Radio Wnet. Są trudne pytania, ale nigdy nie było przekręcania [red. – wypowiedziami], w tym znaczeniu, że ja biorę odpowiedzialność za swoje słowa, ale dziennikarz nie wyrzuca części, nie ma przekłamania.  Ani Skowroński, ani żadna z dziennikarek. Ja brałem odpowiedzialność za swoje słowa, a dziennikarz nie cenzuruje. W polityce nie ma łatwych pytań i czasami trudno na niektóre odpowiedzieć. Bardzo mnie zmartwiło, że Niezależna.pl chciała udowodnić tezę wcześniej przyjętą, że moja determinacja w walce z absurdalnie głupią i szkodliwą dla rolnictwa ustawą wynika z pretensji, że zostałem zdymisjonowany. To miało osłabić wiarygodność mojej osoby. Dla mnie przede wszystkim względy merytoryczne są istotne, a konsekwencje polityczne mojej decyzji znałem wcześniej. Wieś jest rozczarowana tą ustawą i bardzo negatywnie odnosi się teraz do PiS. Co teraz należałoby zrobić? Trzeba wykorzystywać stworzony przeze mnie system konsultacji ze środowiskami rolniczymi. W Klubie Parlamentarnym PiS należy powołać frakcję rolną, która będzie przedstawiała interesy wsi. Byłoby to sito, stworzone z parlamentarzystów znających złożoność sytuacji ekonomicznej, społecznej i politycznej na wsi znacznie lepiej, niż kierownictwo partii, lub „młodzieżówka” PiS. Taka ustawa [red. o ochronie zwierząt] powinna  być propozycją rządową, a nie grupy bliżej nieokreślonych, jak w tym przypadku, posłów. Należy wykorzystać prace, które zostały wykonane w ministerstwie. Wiele do powiedzenia powinien mieć powołany przez mnie pełnomocnik ds. ochrony zwierząt, który szuka dobrych rozwiązań dla dobrostanu zwierząt. W tym wywiadzie zależało mi na precyzyjnym przedstawieniu moich poglądów, z którymi można się nie zgadzać, a nie podsumować je jakimś obraźliwym banałem, że „pewnie Ardanowski się obraził i dlatego krytykuje ustawę”.

 

Z pewnością ta konfliktogenna ustawa obrazuje różnice w pojmowaniu realiów wsi przez utrzymujących się z gospodarstw rolników i inteligencję, która zna wieś z poezji lub teoretycznych opracowań naukowych. Nawet innowacyjne przedsięwzięcie PAN wzorowane na brytyjskich, prestiżowych uczelniach Cambridge i Oksford, a zgodnie z jego założeniami polscy naukowcy mieli służyć wiedzą do rozwiązywania praktycznych problemów przedsiębiorców w Polsce, mówiąc wprost – zbankrutowało. A jak Pan przewiduje dalsze posunięcia odnośnie tzw. piątki Kaczyńskiego?

 

Wyjdzie pewnie na moje, ponieważ PiS zaczyna się rakiem wycofywać z tej ustawy. Zapowiedziano, że nie będzie dalej procedowania, ale zostanie napisana nowa. Znowu przez posłów, a nie przez rząd. Ale wydaje mi się, że tam walczą ze sobą jakieś dwa poglądy. Z jednej strony: iść twardo w zaparte, że zwierzęta najważniejsze i my się z niczego nie wycofamy. Nawet to nie zwierzęta są najważniejsze: nie można się wycofać z niczego, co prezes namaścił i pobłogosławił. A po drugie: już chyba nawet do tego przekonał się. obecny minister, który powiedział, że trzeba napisać na nowo tę ustawę, bo zapisy w niej wzajemnie sobie zaprzeczają. A ja właśnie tego chciałem, czyli tę odrzucić i zacząć pracować nad ustawą, która faktycznie ureguluje status zwierząt, określi warunki dobrostanu, a także warunki ingerecji np. podmiotów społecznych. Moim zdaniem, te ostatnie – to absurd. To państwo może interweniować, a nie działacze społeczni. To nie może być propozycja poselska, ani żadna „wrzuta” z Nowogrodzkiej, ale uczciwie przygotowana i procedowana ustawa rządowa, uwzględniająca oczekiwania polskich rolników. Już poniosłem konsekwencje polityczne, ale politycy PiS będą starali się dowieść, że to nie moje wypowiedzi ich zmobilizowały, ale, że  sami doszli do wniosków, które były podstawą mojego sprzeciwu.

 

W ostatnich latach Pan zajmował się na tyle skutecznie sprawami rolników, by pozyskać ich zaufanie. Co Pana zdaniem należy zrobić, by ponownie przekonać rolników?

 

Ma pani rację, te ponad dwa lata mojej pracy także z Prezydentem RP Andrzejem Dudą spowodowały, że rolnicy się otworzyli na PiS. Zaszła rewolucja godności na wsi, ludzie nie czują się kimś gorszym, od tych którzy poszli do miasta. Nie tylko ze względu na  zasługi historyczne poprzednich pokoleń chłopów, walczących o wolność i niepodległość, czy przeciwstawiających się komunistycznemu reżimowi, ale też ze względu na ich ważną rolę obecnie w społeczeństwie, ponieważ zapewniają bezpieczeństwo żywnościowe, dbają o tereny wiejskie, rozwój społeczny i ekonomiczny mniejszych miejscowości. Czują się pełnoprawnymi członkami społeczeństwa, pomimo że społeczeństwo nie zawsze ich rozumie, czy wręcz lekceważy, co przekłada się na zaprzeszłe spory ideologiczne jeszcze z XIX wieku, podział na inteligencję z miast, która przenosiła cechy pozytywne i pazerne, ciemne chłopstwo. I to nadal pokutuje. Nie ma obiektywnej narracji na temat wsi – albo się bierze prymitywne, wyolbrzymione przypadki patologii wiejskiej, albo pokazuje się ludzi bogatych, ale prymitywnych i chamskich, rozbijających się w swoich luksusowych samochodach. Generalnie nie ma obiektywnej, analitycznej oceny. A odnośnie mediów, też jest wyraźny podział na te, które albo się „specjalizują” w krytyce wsi, albo typowo rolnicze. Ze swojej strony występując wielokrotnie w mediach starałem się przedstawić, że wieś jest pełnokrwistą częścią narodu i społeczeństwa oraz że [red. – jej mieszkańcy] mają swoje poglądy, zainteresowania. Nie są zaprogramowani tylko i wyłącznie na produkcję rolniczą. Są pełnoprawnymi członkami społeczeństwa i ich prawa powinny być rozumiane. Trzeba im pozwolić się wypowiedzieć, chociaż czasami robią to siermiężnie, bo nie mają biegłości wypowiedzi. To zaczęło pozytywnie ujawniać się na wsi, ludzie mówią: „no tak, zaczynają o nas mówić. Nie tylko w programach typu: „Rolnik szuka żony”, ale także że jesteśmy ważni, nie jesteśmy gorsi, mamy swoje sprawy i interesy. PiS zaczyna bronić naszych interesów, czyli warto na niego postawić. Chociaż my do końca żadnej partii nie ufamy, ale tutaj jeden z nas, rolników został ministrem i w naszym imieniu twardo występuje. A z drugiej strony – wymaga od nas. Niejednokrotnie „twardo” [red. – do nas] mówi. Prezydent go słucha, premier lata z nim po polach, stodołach i liczy się z jego zdaniem, czyli ma wpływ na politykę PiS, także w tak ważnych sprawach, jak pomoc krajowa, np. dotycząca klęski suszy i różne inne, twardo walczy w Brukseli. Podsumowując: warto stawiać na PiS”. I przychodzi ustawa, jedna głupia ustawa, która rozsypała w proch całe to zaufanie dla PiS. Konsekwencje tego i swoje pretensje rolnicy kierują bezpośrednio do mnie: „zaufaliśmy Ci, byłeś jakimś żyrantem PiS-u wobec rolników i wsi. Ciebie wyrzucili, a nam chcą zaszkodzić”. To będzie podsycane przez Konfederację czy PSL, który szampany otwiera i z pewnością wykorzysta okazję przejęcia elektoratu, który jest wręcz przekazywany do ich rąk.

 

Konsekwencją ustawy ochrony zwierząt było, że spora grupa posłów wyłamała się z dyscypliny partyjnej i zagłosowała przeciwko piątce Kaczyńskiego. Czy jest to sygnałem wyłaniającej się frakcji rolniczej?

 

Zastanawiam się nad tym. Frakcji może tak, ale nowej partii chłopskiej nie. W Europie się to nie sprawdziło, nie ma liczących się partii chłopskich. To było i minęło. W tej chwili żeby w sposób nowoczesny i mądry zadbać o interesy wsi, to trzeba być wbudowanym w ogólnonarodowe partie. I dlatego zdecydowałem się na PiS. Inna sprawa, że ja od prawie dwudziestu lat jestem w tej partii, ciężko pracując na jej wizerunek. To nie tak,  że mnie to coś dało. Jeżeli chodzi o stanowisko ministra, to mnie poproszono o to, bym ratował dramatycznie pogarszający się wizerunek PiS i spadające poparcie na wsi. Ja nikogo nie „wygryzłem”.

 

Życie nie lubi próżni, a elektorat wiejski jest łakomym kąskiem do zagospodarowania?

 

Jednym z wariantów, który, niestety, staje się coraz bardziej realny to powtórzenie fenomenu Samoobrony i Leppera. Wieś, która nie ufa władzy, staje się albo radykalna w swoich, czasami nierealnych żądaniach, albo, co jeszcze gorsze, staje się bierna i pasywna w poprawianiu swojego losu. Zrewoltowany ruch chłopski, walczący radykalizmem i destrukcją o popularność jego liderzy, stają się „łakomym kąskiem” dla wrogów Polski. Ci, którzy występują przeciwko wszystkim, nierozumiejący pewnych konieczności historycznych, społecznych i ekonomicznych, np. wynikających z naszego członkostwa w UE, z pieniędzy, z braku możliwości, itd., może i uzyskują chwilową popularność, ale w pewnym procesie dziejowym wsi szkodzą, a nie pomagają. Zbudowałem system konsultowania wszystkich spraw dotyczących wsi i rolnictwa z bezpośrednio zainteresowanymi, czyli organizacjami rolniczymi, powołując tzw. Porozumienie Rolnicze. Prawie wszystkie spotykają się by rozmawiać o pojawiających się problemach, jak COVID, Zielony Ład, globalizacja itd., oraz przedstawiać propozycje rozwiązań, które ja, jako minister, starałem się realizować. Czasami jestem pytany o nowe organizacje, takie jak np. Agrounia, która  obrażając rolników z innych organizacji, takich jak Izby Rolnicze,  czy związki zawodowe lub branżowe, uważa, że protestami rozwiąże się chłopskie problemy i nie chce brać udziału w dyskusji. Cóż, każdy w demokracji może działać, jak chce. Jednak jak chce się zostać mężem stanu, przywódcą, to trzeba mieć ogromne rozeznanie w skomplikowanych zależnościach zachodzących w światowym rolnictwie, znać skutki swoich działań i brać za nie odpowiedzialność. Kiedy przed tą nieszczęsną „Piątką dla zwierząt” niektórzy chcieli robić protesty, to często słyszeli: „chłopie, my mamy ministra, który walczy o nasze interesy. Widocznie nic nie da rady więcej zrobić, my mamy do niego zaufanie. Nawet jak nie zawsze się z nim zgadzamy, ale widocznie nic więcej nie da rady”. Niektórym, „pompowanym” przez TVN i inne zaangażowane politycznie media, marzy się, by zostać współczesnym Lepperem. Otóż miałem okazję znać i pracować z przywódcą Samoobrony.  Lepper protesty traktował jak środek walki o jakieś cele, a nie sposób na uzyskiwanie popularności. Mimo wszystko pewien zdrowy rozsądek jednak miał. Byłem przez jakiś czas wiceministrem z PiS-u, który zastępował Leppera w MRiRW, więc miałem z nim do czynienia. Owszem, też grał, niewiadomo kto nim manipulował, nie wchodzę w dyskusję, czy Sumliński ma rację, czy nie. W każdym razie – jak przychodziło do jakiś zdroworozsądkowych decyzji, to Lepper potrafił powiedzieć, że mam rację i był w stanie ustępować. Podsumowując: jeśli wieś nie dostanie oferty, pokazującej, że się z nią liczymy i szanujemy, jednocześnie uczciwej rozmowy, co jest realne, co nie jest realne w sferze gospodarczej – to wieś się zrewoltuje. Z drugiej strony: popadnie w kompletną apatię i będzie pasywna politycznie, albo polityczni gracze typu Kołodziejczaka to zagospodarują.