Dziennikarze poprzez przekazywanie informacji o ważnych wydarzeniach społecznych pobudzają ludzi do wychwytywania wspólnych, ważnych spraw i do realizacji razem określonych zamierzeń. Cechami ich informowania była wiarygodność i umiejętność przekazania jej w sposób, który przekona odbiorców, że przesłanki zawarte w tekstach są istotne i przekazane czytelnikom bez zuchwałości, ale i bez lęku (łac. nec temere, nec timide). Spełnić ten ostatni warunek może osoba, która ma znaczącą wiedzę o tym, o czym wypowiada się w formie pisemnej, tak by mogli zapoznać się i odnieść do prezentowanych informacji inni eksperci i zainteresowani.
Teraz trwają dyskusje, czy dziennikarze mogą być uznani za „osoby zaufania publicznego”, co zwłaszcza prawnicy chętnie opiniują. Czyżby była to forma mimowolnego rewanżu za to, co dziennikarze wyciągnęli na światło dzienne o środowisku jurystów…? Ale mniejsza z tym. Dziennikarze powinni dociekać prawdy – i to jest istotą ich pracy w każdej redakcji, w której reporter czy publicysta pisze zgodnie z ich sumieniem i etyką dziennikarską.
Nie tak dawno, nieco ponad sto lat wcześniej warszawski kronikarz Bolesław Prus nakreślił osobę dziennikarza, obecnego przy otwarciu sklepu Wokulskiego jako niezależnego augura, którego wypowiedzi były znaczące dla dobrego handlu, czyli uczciwych kupców, oferujących towar zgodnie z potrzebami czy upodobaniami klienta i możliwościami ich kieszeni. Z pewnością ówczesny redaktor zdawał sobie sprawę, że przekazanie jego informacji jest obopólnie ważne: i dla polskiego biznesu, i dla dobrego imienia redakcji czasopisma, którą reprezentował. Chapeau bas! A jeśli już cofnęłam się do czasów zaborów – kiedy walka o utrzymanie polskiej kultury i naszego języka była codziennym obowiązkiem wszystkich Polaków – warto pochylić się nad wnikliwym i stanowczym protestem patriotycznym chociażby „Gazety Warszawskiej”, założonej w 1793 r., paradoksalnie przez targowiczanina Tadeusza Włodka i wznowionej przez Anotniego Lesznowskiego (ojca), który zapewniał o celach, jakie mu przyświecały: „Szczęśliwa jest redakcja, że pisać ją będzie w czasach powstającej Ojczyzny, w czasie, w którym wolno jej jest uderzać śmiałym czołem na bałwan przesądów i kreślić prawdziwe patriotyzmu wzory lub dzieła rycerskie wybijających się Polaków z haniebnego jarzma, obcej przemocy”. Tym samym walka o informację była ważna dla patriotów, chcących utrzymać pojęcia ważne dla kultury polskiej. Wojnę informacyjną pomiędzy gazetami na europejskim forum wydawnicznym i ówcześnie stosowanymi formami przekazu infomacyjnego jak spotkania salonowe, wydawca i redaktor naczelny „Gazety Warszawskiej” Antoni Lesznowski (syn) przypłacił swoim zdrowiem, a długotrwały stres doprowadził do tego, że zmarł na zawał serca (1859). Dla polskiego środowiska dziennikarskiego wprowadził znaczące zmiany, zapewniające im stałe dochody poprzez umowy, w których były podane honoraria współpracowników. Wojna polskiej redakcji zaczęła się od wskazania przez dziennikarzy faktu pomijania, a tym samym zamierzonego lekceważenia przez niektóre media, ważnych wydarzeń kulturalnych, co oznaczało wybiórczość w informowaniu. „Wojna żydowska” została bezpośrednio wywołana ostrą wypowiedzią Józefa Keniga w sprawie dotyczącej koncertu dwóch skrzypaczek z Moraw – Marii i Wilhelminy Neruda, wydrukowanej w „Gazecie Warszawskiej” w nrze 4. z 1859: „Panna Neruda, jak widać, nie posiada łask w pewnej licznej koterii uchodzącej i uchodzić pragnącej za muzykalną. Brak jej orlego nosa, cery śniadej, czarnych włosów (…) nazwisko jej nie kończy się na –berg, -blat, -kranc, -stern lub podobnie, brak jej więc tytułów do poparcia ze strony tego tajemniczego związku, który nasiadł całą Europę, a zwłaszcza nas, i trzymając się ściśle, popycha każdego ze swoich, czy to on bankierem, czy tenorem, czy spekulantem, czy skrzypkiem. A związek ten popychać umie wszystkim, reklamą, oklaskiem, wrzaskiem, pieniędzmi nawet. Tej to potęgi – w naszym mieście potęga to prawdziwa – nie umiała sobie zjednać panna Neruda…”. Lesznowski miał zamiar poprzeć opinie zawarte w recenzji Keniga, jednak postanowienia cenzorów spowodowały, że redakcja nie mogła skomentować zaistniałej sytuacji. Wspomniany list ten został rozprowadzony po warszawskich salonach. Władze carskie postanowiły zaognić ten konflikt publikując artykuł o prześladowaniu Żydów w brukselskim „Observateur Belge”, które było wspieranym finansowo przez cara. Lesznowski odczuł skutki działań ówczesnych lobbystów, których działania zwięźle przedstawiła w odpowiedzi na jego list redakcja krakowskiego „Czasu” i wyczerpująco uzasadniła, dlaczego nie może opowiedzieć się oficjalnie po stronie redaktorów gazety broniącej polskich wartości, czyli uczciwości dla drugiej strony, jasnej i nieokrojonej informacji, honoru i prawdy: „Wyzwalibyśmy do walki całe dziennikarstwo niemieckie, szczególnie wiedeńskie, będące wyłącznie w rękach Żydów. Bo jeśli Żydzi są tak silni w Warszawie, iż swym wpływem na cenzurę wzbronili wam odezwać się, to daleko większą przewagę mają w Wiedniu” (K. Bartoszewski, Wojna żydowska w roku 1959. (Początki asymilacji i antysemityzmu). Warszawa-Kraków 1913). Lesznowski wniósł tę sprawę na wokandę sądową, ponieważ poczuł się w tej sytuacji nie tylko znieważony, ale i bezradny i w związku z nasilającymi się pogróżkami zwrócił się do policji o wsparcie w zapewnieniu osobistego bezpieczeństwa. 28 kwietnia 1859 r. sąd skazał Lesznowskiego za obrazę, zwrot kosztów procesu i 3 miesiące domu poprawczego. Jednak gdy cenzura nie pozwoliła na ogłoszenie tego wyroku, Lesznowski wystąpił, podobnie jak oskarżeni Żydzi, z apelacją. Ponowne rozpatrywanie sprawy nie odbyło się, gdyż Lesznowski 13 października 1859 r. zmarł na atak serca, a za ostateczne zaś zakończenie tej wojny można uznać broszurę Joachima Lelewela pt. Sprawa żydowska w r. 1859 w liście do Ludwika Merzbacha rozważana. Szkic historyczny daje wyraźnie odczuć, jak ważnym instrumentem ówczesnych monarchów i polityków była prasa do prowadzenia ich działań politycznych oraz oddziaływania na poddanych i opinię publiczną w innych krajach europejskich.
Można uznać, że obecne reguły dziennikarskie są prostsze, czyli zawsze przedstawiona informacja powinna być obiektywnym stanem rzeczy, dopiero po tym możemy zamieścić swoją opinię w formie publicystycznej czy komenatrza. Rozterki pojawiają się, gdy zacznamy zastanawiać się, gdzie kończy się informowanie, a zaczyna przedstawienie swojej opinii. Od tego momentu rozpoczynają się naukowe rozważania redaktorów, czy i do jakiego stopnia informacja chroniona przez prawo do tajemnicy dziennikarskiej, może być zastosowana do celów pijarowskich czy wręcz propagandowych. Cóż, duo cum faciunt idem, nono est idem lub jak ujął to poetycko Cyprian K. Norwid: „Różnić się pięknie i mocno”. Każdy ma prawo do wolności słowa oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji, co przekłada się na dotarcie do źródeł i badanie prawdy. W czasie lektury pozostaje nam ocenić, czy autor pisząc artykuł opierał się na autocenzurze czy na sumieniu. Trudno utemperować emocje, gdy piszemy o sprawach, na których najlepiej się znamy, a więc często dotykających nas bezpośrednio. Publicyści starają się przekonująco uzasadniać swoje stanowiska, by oddziaływać skutecznie na odbiorcę, tak jak ich wcześniejsi protoplaści m.in.: Jan Ostroróg, Stanisław Orzechowski, Andrzej Frycz Modrzewski w traktatach politycznych, ks. Piotr Skarga w „Kazaniach sejmowych” i później w warunkach kształtującego się rynku prasowego np. bp. Ignacy Krasicki, współpracujący z „Monitorem” (1765 – 1785) oraz Adam Naruszewicz w „Zabawach Przyjemnych i Pożytecznych” (1770-1777).
Dzisiejsi publicyści także posługują się argumentacją, by jak najbardziej skutecznie przekonać do ich racji, zaś czytelnicy mogą dobrać gazety i periodyki stosowne do ich poglądów. Odbiorców mogą zastanawiać cele i jakość informowania oraz kryteria etyki dzienniarskiej stosowanej wówczas i obecnie w mediach: czy mówimy o publicystyce czy już o medialnym lobbowaniu polityki, jaką popierają wydawcy czy ich współpracownicy i chcą jej wprowadzenia w dziedzinie gospodarczej? Mój komentarz kończący te krótkie rozważania – biorąc pod uwagę istotę tematu – sprowadza się do tego, że w sprawach mających przełożenie na dobro codzienne dla nas i naszych bliskich wolimy wybierać multum, non multa, czyli najlepszej jakości, choć w skromnej ilości, aniżeli być mamionymi obietnicami lub zwodzonymi przez informacje w sposób błędny sformułowane lub niewłaściwy realizowane.