Dziennikarze i wybory – komentarz ELŻBIETY KRÓLIKOWSKIEJ-AVIS

Już od dawna znamy niebezpieczne związki między dziennikarzami, skandalami i wygranymi lub przegranymi wyborami.  Kilka dni temu wybuchła w Polsce afera „Neumann-gate”, zawartość nagranych w Tczewie taśm wylała się z mediów i już dziś wiadomo, że nie pomoże  PO-KO wygrać wyborów. Oczywiście, jest to jeden z wielu faktorów, bo równie ważny, jeśli nie ważniejszy jest brak pakietu wartości, zero programu  i fatalny the Civic Platform’s  politicians performance, czyli brak dorobku i fatalne zachowania polityków PO  w ciągu  ostatnich czterech lat.  „Rzygam tym Tczewem, słowo honoru daję”,  „dopóki jesteś  k…  członkiem PO, będę cię bronił jak niepodległości, jeżeli nie – masz problem”,  „sądy, ja ci gwarantuję, że przez rok nie  przeciągną  żadnej takiej sprawy” i „ w dupie mam, k…, kto jest waszym kandydatem, może być Jan Kowalski, bo tak czy inaczej musi to być  nasz człowiek”. Jaki obraz PO wyłonił się z  wyemitowanych przez TVP Info taśm?   Oto po raz któryś  partia pokazuje swoje złe oblicze –  nie to oficjalne, odświętne, prezentowane w mediach czy na konwencjach, ale prywatne,  które ujawnia się jedynie w rozmowach kuluarowych. Cyniczny stosunek do państwa i wyborców, żadnego zaplecza ideologicznego, motorem działania  jest wyłącznie dobro partii, a złą formą  – zakulisowe machinacje. Co, jak wiadomo, nigdy nie kończy się dobrze dla obywateli. Styl działania Cosa Nostry czy Camorry , a reakcja  na ujawnienie  typowa dla środowisk przestępczych czyli  „idziemy w zaparte”.  Oto kulisy „pracy politycznej” Platformy Obywatelskiej,  największego ugrupowania opozycji totalnej.

 

„Taśmy Neumanna” ujawnili – jak to zwykle w Europie bywa – dziennikarze. W pierwszym przypadku TVP Info, a informacje,  związane z „wydziałem nienawiści” w ratuszu w Inowrocławiu, gdzie rządzi klan Brejzów,  program TVP „Alarm”.  Wprawdzie opozycja zrobiła wszystko, żeby zminimalizować impakt   skandalu  Neumanna – „odgrzewane kotlety” Schetyny, „nie będę się tym zajmować, bo to stare sprawy”  Kidawy Błońskiej – ale  konserwatywne Prawo i Sprawiedliwość i obywatele wiedzą swoje. Czyli, że media, obok informowania, właśnie po to są,  aby wykrywać wpadki rządu i żelazną miotłą wymiatać z przestrzeni publicznej skompromitowanych polityków, także tych z najwyższej półki. I że to one bywają zwykle pierwsze w ujawnianiu afer korupcyjnych czy obyczajowych, czego skutkiem bywa zmiana rządu – patrz: rezygnacja ministra  spraw zagranicznych Johna Profumo czy nagła i tajemnicza  rezygnacja  premiera Wilsona. Do dziś wcale głośno się mówi  o jego nielegalnych kontaktach z radzieckimi służbami specjalnymi.

 

To przecież renomowany dziennik „The Times”, a właściwie jego niedzielne wydanie „Sunday Times” 7 czerwca 1992 roku opublikował pierwszy odcinek sensacyjnej książki Andrew Mortona „Diana: prawdziwa historia”, która zatrzęsła posadami brytyjskiej monarchii i zmieniła jej formułę.  Albo afera wokół premiera Tony Blaira.  Trzy razy z kolei wygrał dla Labour Party wybory , a potem, kiedy Wielka Brytania, u boku Stanów Zjednoczonych, przystąpiła do wojny w Iraku,  jeden wywiad w BBC przyczynił się do jego upadku. Była to rozmowa dziennikarza BBC Andrew Gillighana z doradcą Blaira, Davidem Kelly, podczas której zostało ujawnione, że Saddam Hussein nie dysponował bronią chemiczną i że rządowy raport kłamie. Najpierw prof. Kelly popełnił samobójstwo, a potem Labour Party spowodowała rezygnację swojego szefa  i zarazem premiera, Tony Blaira.  Ale zaczęło się od rozmowy dziennikarza lewicowej dodajmy  BBC – przypominając równocześnie, że Partia Pracy  bynajmniej nie jest konserwatywna!  Chodziło zatem o pryncypia.  Z kolei konserwatywny „The Daily Telegraph”, eksponując w grudniu 2009 roku wielką aferą korupcyjną w Izbie Gmin, uderzył nie tylko w posłów laburzystów i liberalnych demokratów, ale i w swoich, w konserwatystów. Jak to się skończyło? Ano w pół roku później, w maju 2010 roku, do wyborów parlamentarnych nie stanęło 39 znanych nazwisk z trzech głównych ugrupowań.  Teraz, w epoce Brexitu, w Wielkiej Brytanii nastąpiło wyraźne tąpniecie procedur demokratycznych, ale jeszcze niedawno, kiedy pojawiał się skandal,  interweniowały wszystkie media, bez względu na światopogląd. I zgodnie twierdziły, że – jeśli dochodzi do nagannych zachowań polityków, łamania prawa i psucia demokracji  – należy  głośno protestować. Wespół – zespół. Bowiem rząd i parlament, sądy i media publiczne mają służyć nie dobru swojej partii, lecz  państwa i obywateli.

 

A teraz, jak zareagowali podczas tej wielkiej afery z 2009 roku David Cameron, Nick CleggEd Miliband? Otóż wszyscy trzej zapowiedzieli skompromitowanym posłom –  odchodzisz z partii dziś, albo nie stajesz do elekcji za pół roku. To dlatego, na mocy dżentelmeńskiej umowy, w wyborach powszechnych w maju 2010 zabrakło tyle znanych twarzy! Sławomir Neumann, prawdopodobnie na skutek decyzji Schetyny,  zrezygnował z przywództwa  klubu parlamentarnego Platformy.  Ale Brytyjczycy  mówią w takich okolicznościach „too little, too late”.  Bo  wedle cywilizowanych standardów, po takiej kompromitacji, powinien natychmiast zrezygnować z członkostwa  partii  i  z kandydowania w wyborach za tydzień. Jego koledzy nadal bagatelizują sprawę, a sam Neumann powtarza, że „wyborcy sami zadecydują”. Jeśli jednak po tym, co poseł PO powiedział o swoim elektoracie w Tczewie i gdzie indziej ludzie zdecydują się  na niego głosować, to może istotnie „g…. wiedzą”?  Nie znają swoich praw i zindoktrynowani przez  „neumannów”, mimo wszystko zagłosują na swoje ugrupowanie? I im bardziej skompromitowane, tym więcej otrzyma głosów? To już  jako „ ofiarą politycznych manipulacji PiS”?. Pozostaje  pytanie – co to za rzeczywistość partyjna, która stawia polityka i jego elektorat w tak  dziwacznej sytuacji? I jak się to ma do zasad demokracji, w centrum której  stoi nie polityk, ale jego wyborca?

 

I kolejna sprawa. Jeśli Grzegorz Schetyna, Sławomir Neumann i Ska. wciąż narzekają, że  media publiczne „polują na nich” i że  „są ofiarami zmasowanego ataku PiS”, to znaczy, że wciąż  nie rozumieją zasad polityki, ani demokratycznego państwa prawa.  A więc daleko jeszcze do chwili, kiedy – jak premier Cameron  w 2009 roku – powiedzą do swoich deputowanych: „Ludzie są zirytowani naszym nagannym postępowaniem. I musimy zrobić wszystko, żeby odzyskać ich zaufanie”.  Z drugiej strony rzeczywiście jest prawdopodobne, że elektorat  PO i komercyjne media o swoich prawach i obowiązkach „g… wiedzą”.  Czy  inaczej, działając na własną szkodę, by się ich nie domagali?

 

Elżbieta Królikowska-Avis