Już od dawna znamy niebezpieczne związki między dziennikarzami, skandalami i wygranymi lub przegranymi wyborami. Kilka dni temu wybuchła w Polsce afera „Neumann-gate”, zawartość nagranych w Tczewie taśm wylała się z mediów i już dziś wiadomo, że nie pomoże PO-KO wygrać wyborów. Oczywiście, jest to jeden z wielu faktorów, bo równie ważny, jeśli nie ważniejszy jest brak pakietu wartości, zero programu i fatalny the Civic Platform’s politicians performance, czyli brak dorobku i fatalne zachowania polityków PO w ciągu ostatnich czterech lat. „Rzygam tym Tczewem, słowo honoru daję”, „dopóki jesteś k… członkiem PO, będę cię bronił jak niepodległości, jeżeli nie – masz problem”, „sądy, ja ci gwarantuję, że przez rok nie przeciągną żadnej takiej sprawy” i „ w dupie mam, k…, kto jest waszym kandydatem, może być Jan Kowalski, bo tak czy inaczej musi to być nasz człowiek”. Jaki obraz PO wyłonił się z wyemitowanych przez TVP Info taśm? Oto po raz któryś partia pokazuje swoje złe oblicze – nie to oficjalne, odświętne, prezentowane w mediach czy na konwencjach, ale prywatne, które ujawnia się jedynie w rozmowach kuluarowych. Cyniczny stosunek do państwa i wyborców, żadnego zaplecza ideologicznego, motorem działania jest wyłącznie dobro partii, a złą formą – zakulisowe machinacje. Co, jak wiadomo, nigdy nie kończy się dobrze dla obywateli. Styl działania Cosa Nostry czy Camorry , a reakcja na ujawnienie typowa dla środowisk przestępczych czyli „idziemy w zaparte”. Oto kulisy „pracy politycznej” Platformy Obywatelskiej, największego ugrupowania opozycji totalnej.
„Taśmy Neumanna” ujawnili – jak to zwykle w Europie bywa – dziennikarze. W pierwszym przypadku TVP Info, a informacje, związane z „wydziałem nienawiści” w ratuszu w Inowrocławiu, gdzie rządzi klan Brejzów, program TVP „Alarm”. Wprawdzie opozycja zrobiła wszystko, żeby zminimalizować impakt skandalu Neumanna – „odgrzewane kotlety” Schetyny, „nie będę się tym zajmować, bo to stare sprawy” Kidawy Błońskiej – ale konserwatywne Prawo i Sprawiedliwość i obywatele wiedzą swoje. Czyli, że media, obok informowania, właśnie po to są, aby wykrywać wpadki rządu i żelazną miotłą wymiatać z przestrzeni publicznej skompromitowanych polityków, także tych z najwyższej półki. I że to one bywają zwykle pierwsze w ujawnianiu afer korupcyjnych czy obyczajowych, czego skutkiem bywa zmiana rządu – patrz: rezygnacja ministra spraw zagranicznych Johna Profumo czy nagła i tajemnicza rezygnacja premiera Wilsona. Do dziś wcale głośno się mówi o jego nielegalnych kontaktach z radzieckimi służbami specjalnymi.
To przecież renomowany dziennik „The Times”, a właściwie jego niedzielne wydanie „Sunday Times” 7 czerwca 1992 roku opublikował pierwszy odcinek sensacyjnej książki Andrew Mortona „Diana: prawdziwa historia”, która zatrzęsła posadami brytyjskiej monarchii i zmieniła jej formułę. Albo afera wokół premiera Tony Blaira. Trzy razy z kolei wygrał dla Labour Party wybory , a potem, kiedy Wielka Brytania, u boku Stanów Zjednoczonych, przystąpiła do wojny w Iraku, jeden wywiad w BBC przyczynił się do jego upadku. Była to rozmowa dziennikarza BBC Andrew Gillighana z doradcą Blaira, Davidem Kelly, podczas której zostało ujawnione, że Saddam Hussein nie dysponował bronią chemiczną i że rządowy raport kłamie. Najpierw prof. Kelly popełnił samobójstwo, a potem Labour Party spowodowała rezygnację swojego szefa i zarazem premiera, Tony Blaira. Ale zaczęło się od rozmowy dziennikarza lewicowej dodajmy BBC – przypominając równocześnie, że Partia Pracy bynajmniej nie jest konserwatywna! Chodziło zatem o pryncypia. Z kolei konserwatywny „The Daily Telegraph”, eksponując w grudniu 2009 roku wielką aferą korupcyjną w Izbie Gmin, uderzył nie tylko w posłów laburzystów i liberalnych demokratów, ale i w swoich, w konserwatystów. Jak to się skończyło? Ano w pół roku później, w maju 2010 roku, do wyborów parlamentarnych nie stanęło 39 znanych nazwisk z trzech głównych ugrupowań. Teraz, w epoce Brexitu, w Wielkiej Brytanii nastąpiło wyraźne tąpniecie procedur demokratycznych, ale jeszcze niedawno, kiedy pojawiał się skandal, interweniowały wszystkie media, bez względu na światopogląd. I zgodnie twierdziły, że – jeśli dochodzi do nagannych zachowań polityków, łamania prawa i psucia demokracji – należy głośno protestować. Wespół – zespół. Bowiem rząd i parlament, sądy i media publiczne mają służyć nie dobru swojej partii, lecz państwa i obywateli.
A teraz, jak zareagowali podczas tej wielkiej afery z 2009 roku David Cameron, Nick Clegg i Ed Miliband? Otóż wszyscy trzej zapowiedzieli skompromitowanym posłom – odchodzisz z partii dziś, albo nie stajesz do elekcji za pół roku. To dlatego, na mocy dżentelmeńskiej umowy, w wyborach powszechnych w maju 2010 zabrakło tyle znanych twarzy! Sławomir Neumann, prawdopodobnie na skutek decyzji Schetyny, zrezygnował z przywództwa klubu parlamentarnego Platformy. Ale Brytyjczycy mówią w takich okolicznościach „too little, too late”. Bo wedle cywilizowanych standardów, po takiej kompromitacji, powinien natychmiast zrezygnować z członkostwa partii i z kandydowania w wyborach za tydzień. Jego koledzy nadal bagatelizują sprawę, a sam Neumann powtarza, że „wyborcy sami zadecydują”. Jeśli jednak po tym, co poseł PO powiedział o swoim elektoracie w Tczewie i gdzie indziej ludzie zdecydują się na niego głosować, to może istotnie „g…. wiedzą”? Nie znają swoich praw i zindoktrynowani przez „neumannów”, mimo wszystko zagłosują na swoje ugrupowanie? I im bardziej skompromitowane, tym więcej otrzyma głosów? To już jako „ ofiarą politycznych manipulacji PiS”?. Pozostaje pytanie – co to za rzeczywistość partyjna, która stawia polityka i jego elektorat w tak dziwacznej sytuacji? I jak się to ma do zasad demokracji, w centrum której stoi nie polityk, ale jego wyborca?
I kolejna sprawa. Jeśli Grzegorz Schetyna, Sławomir Neumann i Ska. wciąż narzekają, że media publiczne „polują na nich” i że „są ofiarami zmasowanego ataku PiS”, to znaczy, że wciąż nie rozumieją zasad polityki, ani demokratycznego państwa prawa. A więc daleko jeszcze do chwili, kiedy – jak premier Cameron w 2009 roku – powiedzą do swoich deputowanych: „Ludzie są zirytowani naszym nagannym postępowaniem. I musimy zrobić wszystko, żeby odzyskać ich zaufanie”. Z drugiej strony rzeczywiście jest prawdopodobne, że elektorat PO i komercyjne media o swoich prawach i obowiązkach „g… wiedzą”. Czy inaczej, działając na własną szkodę, by się ich nie domagali?
Elżbieta Królikowska-Avis