Inteligentne roboty bez twarzy – MIROSŁAW USIDUS o tym, jak maszyny zastępują dziennikarzy

Charyzmatycznego prawnika, jak ci z filmów, który potrafi pięknie i przekonująco wystąpić w mowie końcowej, maszyna nie zastąpi. Ale jego pomocników, researcherów i szperaczy, których też znamy z filmów, i owszem. Podobnie jest w dziennikarstwie. Roboty w fachu prawniczym to, przynajmniej za oceanem, rzecz już powszechna. Redakcje też zaczynają się zapełniać najnowszą technologią.

 

Według niedawno opublikowanej w „The New York Times” analizy robotyzacji w newsroomach, już mniej więcej jedna trzecia treści publikowanych przez Bloomberg News wykorzystuje jakąś formę automatyzacji. System wykorzystywany przez firmę, nazywany Cyborg, w pełnym wymiarze godzin wspiera dziennikarzy agencji w przygotowywaniu tysięcy raportów giełdowych i opracowań kwartalnych sprawozdań finansowych spółek.

 

Program analizuje raporty finansowe firm natychmiast po ich publikacji i w ekspresowym tempie generuje materiały informacyjne podające najistotniejsze fakty i dane liczbowe. Człowiekowi, nawet doświadczonemu reporterowi finansowemu, zajmuje to znacznie więcej czasu, nie mówiąc już o tym, że to robota dla ludzi zwykle niezwykle nudna, żmudna i podejmowana z niewielkim entuzjazmem.

 

Cyborg dzielnie wspomaga Bloomberga w ostrej, konkurencyjnej walce z Reutersem, głównym rywalem w branży dziennikarstwa giełdowego i finansowego, który ma swojego robota dziennikarskiego – Lynxa. Obie renomowane agencje muszą mierzyć się z nowymi graczami na rynku informacji gospodarczej, funduszami hedgingowymi, które na pełni gwizdek wykorzystują algorytmy sztucznej inteligencji, służąc swoim klientom najświeższymi danymi finansowymi.

 

Zrobotyzowana reporterka finansowa, połączona z publikacją we wszelkich dostępnych kanałach społecznościowych, to w wielu amerykańskich firmach medialnych właściwie już rutyna. Druga dziedzina, w której robo-dziennikarze od lat wykazują się szybkością i dokładnością to wyniki przeróżnych rozgrywek sportowych, oferowane już od 2014 roku przez Associated Press i „The Washington Post”.  „The Los Angeles Times” z kolei zatrudnił automat do produkcji doniesień o trzęsieniach ziemi.

 

„Washington Post” też ma własnego robota-reportera o nazwie Heliograf. Wykazał swoją przydatność w relacjonowaniu letnich igrzysk olimpijskich w 2016 roku i wyborów prezydenckich w 2016 roku. W zeszłym roku, gazeta i jej maszynowy dziennikarz zostali wyróżnieni dorocznym konkursie Global Biggies Awards, w kategorii Excellence in Use of Bots, w której nagradza się osiągnięcia w wykorzystaniu big data i sztucznej inteligencji. Nieco ironiczny, a może dla niektórych złowieszczy, wydźwięk ma fakt, że wręczenie tych nagród odbyło się w auli Uniwersytetu Columbia o nazwie Pulitzer Hall.

 

Wąchanie w poszukiwaniu tematu i podsuwanie szkiców

 

O ekspansji robotów w mediach już kiedyś na portalu SDP pisałem. Jednak wciąż pojawiają się kolejne, coraz dalej idące, pomysły na wykorzystanie maszyn w redakcjach, zatem aktualizacja w tej dziedzinie nie zaszkodzi.

 

Wspomniane AP, ale także „Washington Post” i Bloomberg stosują na przykład od niedawna wewnątrzredakcyjne systemy alarmowe sygnalizujące anomalie pojawiające się w danych. Reporterzy (wciąż ludzie), gdy widzą alarm, podejmują na podstawie tych sygnałów decyzje, czy anomalia w danych to potencjalny „temat”, czyli szansa na ciekawy materiał dziennikarski. W praktyce taki alarm może wyglądać choćby tak jak ustawiony przez „The Washington Post” podczas igrzysk olimpijskich mechanizm odnotowywania wyników o 10 proc. wyższych lub niższych od rekordów w danych konkurencjach.

 

„The Wall Street Journal” i Dow Jones eksperymentują z kolei z technologią, która ma pomóc w realizacji przeróżnych zadań redakcyjnych, np. transkrypcji wywiadów z dźwięku na tekst a nawet do pomocy w identyfikacji tzw. „deep fakes”, czyli sfabrykowanych obrazów i filmów przedstawiających postacie wygenerowane przez zaawansowane algorytmy AI.

 

Szacowny „Forbes” poinformował kilkanaście miesięcy temu, że testuje zintegrowane z systemem internetowej publikacji CMS, narzędzie o nazwie Bertie (od imienia założyciela magazynu z 1917 r.), którego celem ma być dostarczanie dziennikarzom szkiców i szablonów artykułów. Jak to działa w praktyce? Na przykład, dziennikarz „Forbesa” specjalizujący się w pisaniu o przemyśle samochodowym może od systemu otrzymać propozycję treści potencjalnego artykułu na temat, dajmy na to, Tesli. Towarzyszą jej linki do innych ważnych artykułów opublikowanych na ten temat zarówno w „Forbesie”, jak również na innych stronach internetowych, związanych z tematem. Narzędzie dostarcza również sugestii obrazów, które mogłyby ilustrować artykuł.

 

Jak zapewniał w wypowiedziach w mediach Salah Zalatimo, dyrektor ds. cyfrowych w Forbes Media, w chwili obecnej Bertie nie generuje treści, które są gotowymi i w pełni zadowalającymi materiałami do publikacji. Służy raczej jako „punkt wyjścia do dalszej pracy”. Według danych wydawnictwa, od czasu wprowadzenia nowego systemu CMS w lipcu 2018 r. portal podwoił miesięczną liczbę regularnych odwiedzających.

 

Opis robota „Forbesa” przywodzi na myśl raczej użytecznego asystenta, researchera współpracującego z autorem, niż zrobotyzowaną alternatywę dla dziennikarzy. Nie zapominajmy jednak, że firma nieomal jednocześnie z premierą Bertiego zaczęła mówić o „narzędziu AI do pisania artykułów”. Niezbyt jeszcze dokładnie określony produkt, z nieznaną jeszcze datą wprowadzenia na rynek, może pisać szkice artykułów, które trzeba po prostu trochę wypolerować i tylko w niewielkim stopniu udoskonalić przed publikacją. Nie zapominajmy, że systemu uczenia maszynowego uczą się sukcesywnie. Zdobywają nowe umiejętności także wtedy gdy doświadczony redaktor „poleruje i doskonali” zaproponowane przez nie teksty. Trudno nie zakładać, bo twórcy z pewnością o tym myślą, że z czasem same będą robić wszystko, od napisania tekstu po adiustację i korektę. Robotyzacja postępuje drogą małych kroków, ale postępuje nieubłaganie.

 

Zresztą roboty samodzielnie piszące całe artykuły już są znane na świecie. Na początku 2017 r. swój pierwszy artykuł w gazecie „Southern Metropolis Daily” opublikował inteligentny algorytm o nazwie Xiao Nan.  Na napisanie całkiem złożonego materiału o objętości około trzystu znaków pisarskich, poświęconego masowym podróżom obywateli Państwa Środka przed zbliżającym się wówczas chińskim nowym rokiem, algorytm potrzebował jednej sekundy. Komentujący osiągnięcie maszyny w chińskich mediach, profesor Xiaojun Wan z Uniwersytetu Pekińskiego, ocenił, że robot dobrze sobie radzi z zarówno drobnymi, jak i dużymi formami dziennikarskimi, analizując i porównując przy tym znacznie więcej danych niż ludzie. Redakcje korzystają z tych kompetencji z każdym kolejnym miesiącem częściej a odbiorcy treści rzadko sobie zdają sprawę, jak zrobotyzowane są już media, które codziennie konsumują.

 

Wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy, ale sporo wiadomości, które regularnie czytają, jest pisane przez sztuczną inteligencję,” mówił już we wrześniu 2018 r. cytowany przez „Forbesa” futurysta Stephen Ibaraki, założyciel/przewodniczący ONZ-etowskiej organizacji ITU AI For Good Global Summit we współpracy z Fundacją XPRIZE. „Wielu z nas spędza godziny na naszych telefonach komórkowych czytając aktualizacje newsów i powiadomienia o wydarzeniach, nie mając pojęcia że materiały te generuje dla nich AI”.

 

Każda organizacja, która zajmuje się tworzeniem treści, jest dziś pod przemożną presją, by generować je coraz szybciej i coraz bardziej redukować koszty,” mówił w serwisie Digiday rok temu Ron Schmelzer, główny analityk w Cognilytica, firmie badawczej zajmującej się sztuczną inteligencją. „Na rynku będzie coraz więcej takich narzędzi [zautomatyzowanych i zrobotyzowanych – red.], coraz efektywniej i wydajniej produkujących coraz większe ilości treści”.

 

Wypowiadając się w wywiadach prasowych czy w oficjalnych komunikatach kadra kierownicza środków masowego przekazu twierdzi zwyczajowo, że wprowadzanie opartych na algorytmach narzędzi nie stanowi żadnego zagrożenia dla dziennikarzy. „Chodzi raczej o to, aby dziennikarze mogli poświęcać więcej czasu na pracę merytoryczną, koncepcyjną i twórczą,” słyszymy. „Praca dziennikarza to kreatywność, ciekawość, opowiadanie historii, rozliczanie przedstawicieli władzy, krytyczne myślenie i formułowanie osądów – chcemy aby nasi dziennikarze na tym skupiali swoją energię,” mówi we wspominanym artykule w „NYT” Lisa Gibbs, jeden z dyrektorów w Associated Press.

 

Czy rzeczywiście kluczowa rola „czynnika ludzkiego” przetrwa w znajdujących się pod potężna presją mediach przekonamy się być może najszybciej w organizacjach takich jak AP. Agencja ta bowiem była prekursorką rozwiązań robotyzujących reporterkę. Od momentu gdy w 2014 r. zawarła umowę z Automated Insights, firmą IT specjalizującą się w oprogramowaniu do generowania tekstu, produkuje wielką masę maszynowych artykułów rocznie, głównie o tematyce sportowej i finansowej. Przez te wszystkie lata liczba generowanych przez automaty materiałów AP wzrosła z 300 do 3700 kwartalnie.

Skoro jest to firma prekursorska i chyba najbardziej zaawansowana we wprowadzaniu robo-dziennikarstwa, to zapewne właśnie tam zobaczymy, do czego to prowadzi.

 

Warto dodać, iż automatyzacja zawodów medialnych wychodzi poza otwarte na to Stany Zjednoczone. Kilka tygodni temu w edycji australijskiej „The Guardian” opublikowano pierwszy artykuł „wspomagany maszynowo”. Był to materiał opisujący regularne darowizny na rzecz partii politycznych w tym kraju.

 

Nie lękajcie się

 

Niestety (dla dziennikarzy) badania prowadzone w obszarach technologii i automatycznego pisania tekstów należących do różnych gatunków dziennikarskich trwają już w wielu miejscach na świecie. Wspominałem już na portalu SDP o pracach nad narzędziami takimi jak Quill, które uczą się konwertować różnorodne zbiory danych na spójne teksty, których jakość z iteracji na iterację rośnie. A czymże w końcu jest praca dziennikarska jeśli nie zbieraniem, kompilowaniem, syntezą danych w celu przygotowania treści. Quill, produkt firmy Narrative Science robi właśnie coś takiego.

 

Artykuły przygotowane przez ten system były publikowane na stronach internetowych uznanych wydawców, takich jak np. „Forbes”, „Guardian” czy „The Washington Post”, o czym piszę powyżej, a także w wielu mediach internetowych, które jednak niekoniecznie się tym chwalą. Sporo twórczości wzmiankowanego Quilla to tzw. custom publishing, czyli materiały zamawiane przez firmy do swoich wydawnictw, gazetek firmowych, marketingowych i podobnych. Nie jest to więc dziennikarstwo w sensie ścisłym, ale dziedzina pokrewna. Była to jednak często chałtura, na której dziennikarze nieoficjalnie mogli sobie dorobić. Jeśli przejmą to automaty, to będzie kolejny cios.

 

Kristian Hammond, twórca Narrative Science powtarzał wiele razy w wywiadach prasowych, że zautomatyzowane newsy w ciągu kilkunastu lat stanowić będą 90 proc. wszystkich wiadomości publikowanych w mediach, nie tylko internetowych. Co ciekawe, w jego ocenie, nie oznacza to wcale dramatu, bezrobocia i końca zawodu dziennikarskiego.

 

Uważa on, że dziennikarze nadal będą zajmować się swoją robotą, może poza prostymi informacjami, które i tak przecież nie były nigdy polem jakiejś szczególnie satysfakcjonującej zawodowej samorealizacji. Nadal będą pisać, komentować, analizować, rozmawiać. Na dobrą reporterkę, publicystykę, wywiady, zdaniem Hammonda, wciąż będzie miejsce i zapotrzebowanie. Nawet jeśli powstaną maszyny zdolne do tworzenia udanych ambitnych form dziennikarskich, to trudno się spodziewać, że ludzie będą chętni to czytać. Może inne maszyny, ale nie ludzie. Ludzie będą chcieli czytać, o tym co myślą i co wiedzą inni ludzie, mający w ich oczach autorytet lub sympatię, albo jedno i drugie.

 

Tak uważa szef Narrative Science i patrzy na sprawę nieco inaczej niż zwykle jest to postrzegane. Jego zdaniem, maszynowy, zautomatyzowany „newswriting”, poszerzy rynek informacji, Ma tak być, ponieważ komputery wydobywają i przetwarzają ogromne ilości danych w celu uzyskania bardzo dokładnych, wielostronnych raportów, do których z powodu zwykłych ludzkich ograniczeń nie byłby zdolny żaden dziennikarz. Pojawią się informacje, których wcześniej nie było, możliwości personalizowania, fragmentaryzacji, specjalizacji treści, które były dotychczas zupełnie poza zasięgiem mediów, nie tylko ogólno tematycznych, ale także tych branżowych i specjalistycznych.

 

Twój robot przeczyta ci twój dziennik

 

Google zapowiedział w ostatnim czasie, że jego znany wielu ze smartfonów cyfrowy asystent będzie stanie się „gospodarzem wiadomości” serwowanych z podłączonych urządzeń od różnych partnerów medialnych. Prowadzącego serwis wiadomości robota wywoływać będzie dostępna od kilku tygodni funkcja nazwana „Your News Update” po której uruchomieniu trzeba poprosić Asystenta Google o przeczytanie wiadomości. Automat jest nawet w pewnym sensie lepszy niż czytane serwisy radiowe i dzienniki telewizyjne, bo przedstawia serwis spersonalizowany, dostosowany do indywidualnych ustawień i historii, inaczej niż to jest w zwykłych mediach. Jest to więc nie tylko dziennikarz-robot, ale w dodatku par excellence – twój robot.

 

Funkcja ta na razie jest dostępna jedynie w języku angielskim w Stanach Zjednoczonych, jednak w przyszłym roku zostanie rozszerzona na inne kraje, dla osób posiadających kompatybilne smartfony i podłączone głośniki. Podobną usługę o nazwie „flash briefing” od pewnego czasu oferuje również Amazon – w swoich urządzeniach ze sztuczną inteligencja konwersacyjną Alexa. Jeśli więc dziennikarze radiowi i telewizyjni myśleli, że bój z maszynami o stanowiska pracy dotyczy jedynie redaktorów piszących, to na pewno są w błędzie.

 

Robotom tym brakuje jeszcze zwykle twarzy, choć niekiedy można natrafić na pierwsze próby nadania maszynowym pracownikom mediów wizerunku, takiego np. jak mają wygenerowani cyfrowo prezenterzy TV zademonstrowani niedawno przez chińską agencję Xinhua, w których pisałem rok temu. Jak podkreśla Xinhua, prezenter-awatar może pracować 24 godziny na dobę, bez snu, urlopu, żądań podwyżki i zapisywania się do związków zawodowych.

 

Kto zna syntezatory mowy, takie jak nasza rodzima Ivona, ten wie, że gdy ma się gotowy spisany tekst, to wypowiedzenie go przez maszynę już nie stanowi wielkiego problemu. Wspomniany Asystent Google też czyta napisane teksty, czy to jest treść SMS-a, czy artykuł informacyjny. Tekst może napisać człowiek, ale, jak widać z wcześniejszych przykładów robotów pracujących już w redakcjach prasowych, proste teksty, informacje, depesze newsowe, piszą automaty. Zatem co maszyna napisała – maszyna może przeczytać, a wygenerowany cyfrowo awatar opatrzy to nawet uśmiechem i życzeniami miłego dnia.

 

Gdy się nad tym głębiej zastanowić, to nasuwa się wniosek, że w miarę postępów zrobotyzowanej reporterki, rosnąć będzie również automatyzacja i algorytmizacja po stronie odbiorcy. Spójrzmy na to, jak działa robot takiego typu jak Google Asystent. Jeśli postawi mu się za zadanie przygotowywanie serwisów o tematyce gospodarczej na podstawie oceanu informacji, w coraz większym stopniu, jak wiemy, generowanych przez maszyny, to robot stanie się w istocie odbiorcą (czytelnikiem!) materiałów generowanych przez inne roboty, a w konsekwencji niejako pośrednikiem filtrującym, przygotowującym i odkrywającym sens w nasilającej się, masowej lawinie danych.

 

Zatem nawet ostatnia rubież dziennikarstwa i publicystyki, rola gatekeepera, komentatora, interpretatora i przywódcy opinii, może w efekcie zostać zagrożona przez wszechogarniającą robotyzację. Pozostaje mieć nadzieję, że dla ludzi, oprócz szybkości i dokładności informacji, emocjonalnie ważny pozostanie „czynnik ludzki” w mass mediach. Wydaje się jednak, że pierwszy maszynowy publicysta, który trafniej np. przewidzi wynik wyborów niż cała rzesza komentatorów z krwi i kości, może „zniszczyć system” i tę kruchą ludzką nadzieję pogrzebać.

 

Mirosław Usidus