Jak COVID-19 wyskakiwał z lodówki – MAGDALENA KAWALEC-SEGOND o mediach w czasie pandemii

W Polsce nie kopano masowych grobów, a zwłoki nie były odwożone na lodowiska przez wózki widłowe. Tak więc temat koronawirusa trzeba była grzać, grzać, aby wrzał. Szumu informacyjnego, który kosztował wielu ludzi wiele zdrowia psychicznego, było za dużo.

 

My dziennikarze informujemy o tym, co ludzi interesuje. Mniej więcej tak samo, jak marketingowcy promują towary, które przecież wszyscy i tak chcemy kupować. Potrafimy sobie wyobrazić wprowadzenie na rynek nowego towaru bez działań marketingowych i jego sukces (towaru, nie rynku)? Wiemy, co dzieje się z mózgiem klienta podczas zmasowanych działań marketingowych? Panika, przesyt, wyparcie. Mamy swój udział w tym psychologicznym ciągu społecznych zdarzeń, tragicznym w swych skutkach w czasach kryzysów.

 

Nie, to jeszcze nie koniec tej pandemii, To jedynie koniec pierwszego aktu i nie wiadomo, czy show sprzeda się tak dobrze, aby trwać kilka sezonów. Natomiast w owym pierwszym akcie wszyscy utonęliśmy w powodzi słów. Od naukowców dosłownie zalanych publikacjami jak najściślej naukowymi (przynajmniej z nazwy) na temat wirusa SARS-CoV-2, po dziennikarzy. Którzy w tej sprawie przecież nie ssali ze swych pobrudzonych atramentem palców wskazujących i środkowych, tylko od owych fachowców na ogół, czyż nie?

 

Że już nie wspomnę o tych biednych ludziach, którzy mieli coś z tego zrozumieć, zalanych dodatkowo potokami AUTENTYCZNEJ dezinformacji (kremlowskiej i dowolnej), oraz efektów niestrudzonej pracy różnej szurii spod znaku strukturyzowanej wody, wieloskrętnych witamin, płaskiej ziemi i walki z 5G.

 

Naukowcy, źródło pierwsze, mieli mega kłopot. Jak opisywałam to w jednym ze swoich tekstów dla „Tygodnika TVP”, nie tylko WHO, EU, władza i ludność, ale nawet nauka zawaliła (https://tygodnik.tvp.pl/47487274/epidemia-bezsilnosci-w-jaki-sposob-koronawirus-tak-latwo-zdobyl-swiat). Bo przewidziała tę epidemię, ale … np. mysz transgeniczna, która mogłaby natychmiast służyć jako zwierzę modelowe do badań nad lekami przeciw COVID-19 czy szczepionką (bo ma ludzki gen ACE2, kodujący receptor wirusów SARS) ostatnie 15 lat przeleżała jako zamrożona w -80 st. C sperma, a nie żywe zwierzę, płodne i rozrodzone, biegające sobie po licznych klatkach i gotowe do wykorzystania. Takich przykładów „niefrasobliwości w świetle naukowych przewidywań”, np. zarzucenia pracy nad szczepionką przeciw SARS etc. było wiele. SARS się skończył kilkanaście lat temu i zwinęliśmy sklepik, a MERS nie rozprzestrzeniał się między ludźmi. Były zatem w nauce ważniejsze tematy.

 

Stanęliśmy nadzy w pokrzywach z kilkoma dosłownie laboratoriami na świecie REALNIE pracującymi nad koronawirusami tak zwierzęcymi, jak ludzkimi. Reszta tych 2 tys. powstałych na kolanie w pierwszych 4 miesiącach epidemii prac naukowych to była radosna twórczość częstokroć, tej reszty, która pobiegła za nowym tematem, gdzie jest szansa na granty, na zaistnienie… Klasyka. A skoro na tych łamach już pisałam, jaką biedą z nędzą są dzisiaj „działy naukowe” we wszelakich mediach, to tylko powiem: „the same here”. Nie sprawdziliśmy, które to laby, kto się naprawdę zna na tym, na czym mówi etc. A że specjaliści byli limitowani, a nie mogliśmy przecież limitować „pokrycia”, które zresztą, podobnie jak czasopisma naukowe, w kwestii COVID-19, dawaliśmy ludności na ogół „za darmo”, no to zaczął się wyścig, kto więcej newsów typu „ujawniamy!” wrzuci na te „darmowe strony”.

 

I szło wszystko. Mnie utkwiły chyba najbardziej ze trzy rzeczy, bo sama zajęłam się odszukaniem źródeł tych wywalanych na czołówki informacji. Pierwszy temat to kwestia ibuprofenu z połowy marca. Francuski Minister Zdrowia coś powiedział. WHO za nim powtórzyło, ale po jednym dniu się wycofało. NIKT nie przeczytał, czy w źródłowej pracy wymieniającej ten niesterydowy lek przeciwzapalny jako wpływający na działanie i występowanie białka ACE2, jest w ogóle do tej ibuprofenowej kwestii jakakolwiek referencja. Czyli odnośnik w literaturze przedmiotu, skąd wzięto tę informację. A że praca była w „Lancet”, a minister zdrowia we Francji to szyszka, poszło!

 

Czy dziennikarze, którzy nie zajrzeli do źródłowej publikacji, tylko ogłosili światu, że ibuprofen może być związany z ciężkim przebiegiem COVID-19 (bez żadnych klinicznych ani eksperymentalnych danych na ten temat, na podstawie niepopartego referencją przekonania autorów pracy) choć wiedzą, w jakich chronicznych schorzeniach bierze się spore dawki tego leku przeciwzapalnego codziennie i jaki horror zafundowano licznym chorym na te schorzenia? Ja wiem, że my to bierzemy, jak główka pobolewa z przepracowania i trosk lub przeziębienia. Dla wielu ludzi jednak to jest ważny dla ich zdrowia lek, a nie supl bez recepty z Żabki. Odpowiedzialność za słowo poszła się czesać. Owczy pęd i minister na początku łańcuszka zdarzeń.

 

Druga akcja to był prof. Montagnier i „fragment wirusa HIV w koronawirusie, który świadczy, że wirusa zrobiono w laboratorium”. Żeby wiedzieć, jak jest, wystarczyło: 1) sprawdzić źródłową publikacje, o którą opiera się w swych wypowiedziach ten przedziwny Noblista, 2) choćby z anglojęzycznej Wikipedii, jak już nie mamy czasu w tym pustym newsroomie na nic, sprawdzić, kto to w ogóle jest ten gość i spod jakiego lodu wylazł po 10 latach, by znowu zabłysnąć w świetle jupiterów. Nie będę rozwijać tematu, kto ciekawy, niech zajrzy do mojego tekstu w Tygodniku TVP  https://tygodnik.tvp.pl/47694520/w-naturze-czy-w-laboratorium-gdzie-sie-urodzil-covid19. Klasyka fachu, czyli sprawdzanie źródła, poszło się czesać w wielu redakcjach.

 

I wreszcie trzecia historia, kuriozalna już doprawdy. Czyli „palenie papierosów zabezpiecza przed COVID-19”. Ja już w zasadzie, po doświadczeniach ostatnich 4 miesięcy, przestałam wymagać od kogokolwiek, żeby pojmował ten prosty fakt, iż korelacja nie oznacza związku przyczynowo-skutkowego. Ja wiem, że to jest trudne, że w ogóle nauka jest trudna i bez sensu, skoro większość osób jej nie rozumie. Aczkolwiek, aby nie dać wiary pewnemu profesorowi interny ze szpitala La Pitie Salpetriere w Paryżu, wystarczyło pod koniec kwietnia zobaczyć, jakież to przezacne i cieszące siew wieloletnią nieposzlakowaną opinią czasopismo naukowe opublikowało owe rewelacje.

I znowu, opisałam te historię dokładnie (https://tygodnik.tvp.pl/47907802/palisz-nie-zlapiesz-koronawirusa-cala-prawda-o-tym-czy-papierosy-chronia-przed-zarazeniem), bo jak w soczewce skupia ona pewne mechanizmy bardzo groźne dla nauki, dziennikarstwa i po prostu ludzkiego zdrowia. Jakiś gość w centrum Paryża, nawet profesor, robi konferencję prasową i NIKT nie sprawdza, kto to jest, jakie ma publikacje dotąd, jacy recenzenci sprawdzili jego obecne wyniki tak zaskakujące, CO TAM W OGÓLE JEST NAPISANE w źródłowej publikacji naukowej i czy ona w ogóle istnieje.

 

Ośmielę się powiedzieć, że zalew informacyjny byłby znacznie mniejszy i bardziej strawny dla ludności oraz nas samych, którzy musieliśmy to robić, czyli zapełniać te strony „darmowe o pandemii”, gdybyśmy nie działali jak umysły osaczone, stadne, poddające się psychologii tłumu, którą same generują. I nie chodzi o to, by stać i gadać duby smalone, że „żadnej epidemii nie było, nie ma i nie potrzeba” niczym mężczyzn w „Seksmisji” Machulskiego, i tak zaznaczyć swą indywidualność i wyalienowanie z rozedrganego tłumu. Tylko po prostu pracowicie i pieczołowicie sprawdzać, jak jest i w tym wypadku przejść realnie przyspieszony, ale solidny kurs wirusologii, epidemiologii i medycyny zakażeń. Zanim zacznie się szybko zapełniać „darmowe strony o COVID-19” treścią.

 

Czy tych treści było za dużo? O wiele, zwłaszcza za dużo było szumu informacyjnego, który kosztował wielu ludzi wiele psychicznego zdrowia. Ponieważ mieliśmy w Polsce jak zwykle to szczęście i opiekę Matki Boskiej, że wirusa było mało, to temat trzeba było doprawdy grzać, grzać, grzać, bo sam by nie wrzał. Nie kopano u nas masowych grobów, zwłoki na lodowiska nie były odwożone przez wózki widłowe, lekarze i pielęgniarki nie biegali po oddziałach odziani w worki na śmieci. A że najlepiej sprzedawało się poradnictwo i skandal, to tak to leciało.

 

Czy jak to się już wszystko skończy, daj Boże szczęśliwie, to społeczeństwo będzie mediom ufać bardziej, czy mniej? Na ten między innymi temat odbył się na początku maja na Uniwersytecie Berkeley panel, (https://news.berkeley.edu/2020/05/06/covid-19-and-the-media-the-role-of-journalism-in-a-global-pandemic/), który zgromadził tak tuzów i nauczycieli dziennikarskiego fachu, jak i lekarzy, epidemiologów oraz wirusologów. Padło tam wiele słów o niemałym ciężarze gatunkowym. Dotyczyły tego, jak media (głownie amerykańskie, ale nie widzę żadnego powodu, by nie rozciągnąć tych uwag globalnie) poradziły sobie z tzw. „pokryciem tematu”. Ośmielę się zacytować kilka wypowiedzi, bo będą doskonałym podsumowaniem.

 

Ed Wasserman, dziekan UC Berkeley’s Graduate School of Journalism, powiedział, że zaufanie społeczeństwa do mediów jest zagrożone. „Pod wieloma względami jest to moment przełomowy dla mediów” – dodał. „Intensywność zainteresowania tą historią i konsekwencje jej prezentacji są naprawdę ogromne. ” Zaś emerytowany profesor zdrowia publicznego John Swartzberg udzielił dziesiątków wywiadów na temat COVID-19, bo przewodniczy grupie, która nadzoruje publikacje Berkeley na temat zdrowia publicznego. Powiedział on, że wirus istnieje tylko kilka miesięcy i obiektywnie niewiele wiadomo na jego temat. Wielu jednak naukowców, podobnie jak dziennikarzy, stara się jak najszybciej przedstawić swoje wyniki opinii publicznej.

 

Podsumował on też użycie tak zwanych pre-printów czy artykułów z „predatory journals” (to takie quasi naukowe czasopisma czy serwisy internetowe, które praktycznie nie recenzują i żyją z tego, że desperat pragnący opublikować wyniki swoich badań im zapłaci za druk), i porównał je ze standardowymi czasopismami recenzowanymi, w których niezależni naukowcy poświęcają czas na weryfikację cudzych wyników. Powiedział, że te nierzetelne, niepełne, niesprawdzone i niepoprawione raporty ze świata mogą utrudnić dziennikarzom wykonywanie ich pracy. „Raz po raz jesteśmy przerażeni i zaskoczeni rodzajem niespójności i braku wiarygodności otrzymywanych informacji” – dodał Wasserman. „Widzimy informacje, które powinny być dość neutralne politycznie, zamiast tego są przetwarzane w sposób, któremu nie możemy ufać”.

 

Generujemy korzystając z naturalnych mechanizmów psychologicznych odbiorcy horrendalny popyt, którego często nie umiemy dobrze i mądrze zaspokoić.  Więc pozostaje nam sprzedawanie jakoś trzymającego się kupy  opakowania z marnym produktem w środku. Czyli klasyka współczesnego marketingu, zwłaszcza marketingu chińskich maseczek chirurgicznych.