JAROMIR KWIATKOWSKI: Jak uzdrowić dziennikarstwo regionalne

Przez prawie 19 lat (1993-2011) pracowałem w wydawanych w Rzeszowie „Nowinach” – jednej z gazet wchodzących w skład grupy Polska Press. Nie doczekałem już niemieckiego właściciela – musiałem, wraz z kilkoma koleżankami i kolegami, odejść końcem 2011 r. w ramach zwolnienia grupowego, kiedy Anglicy z Mecomu cięli koszty przygotowując grupę gazet pod nazwą Media Regionalne do sprzedaży niemieckiemu koncernowi Verlagsgruppe Passau. Po moim odejściu dochodziły do mnie informacje z mojej byłej redakcji. Wiedziałem, że nie jest dobrze, ale nie przypuszczałem, że jest aż tak źle. Pytanie, czy w tych gazetach, po ich odkupieniu przez PKN Orlen, może być jeszcze normalnie, czy wszystkie niedobre procesy zabrnęły już tak daleko, że nie da się ich odwrócić.

 

Przygotowany przez Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP i „Kurier Wnet” „raport zamknięcia” Polski Press przeraża (czytaj TUTAJ). Wynika z niego, że dziennikarz regionalny stał się niewolnikiem, robotem pracującym coraz więcej za coraz mniejsze pieniądze, bez zabezpieczenia socjalnego. W redakcjach oszczędzano dosłownie na wszystkim. Niemiecki właściciel wycisnął je jak cytrynę, a kiedy okazało się, że ten biznes jest już słabo opłacalny, pozbył się go. Jeżeli chodzi o treść merytoryczną, obowiązywała poprawność polityczna. Ci, którzy kontestowali taką linię gazety, odchodzili z pracy bądź byli z niej wyrzucani, a w najlepszym razie marginalizowani – kazano im zajmować się „ogonami”, na których ciężko było zarobić.

 

Wykupienie przez PKN Orlen grupy gazet Polska Press (w tym „Nowin”) stanowi nowe otwarcie, szansę na poukładanie tego wszystkiego inaczej, lepiej. Na razie zmieniono kilku redaktorów naczelnych. To dobry ruch (pomijając, że wrzucono ich, co wnioskuję na podstawie sytuacji w „Nowinach”, na głęboką wodę bez wystarczającego wsparcia), ale daleko nie wystarczający.

 

Co zatem zrobić, by gazety Polski Press wróciły do swojej właściwej roli?

 

Gazeta dobra czy tania

 

W moim przekonaniu, pierwsza i najważniejsza sprawa to odejście od realizowanej przez Verlagsgruppe Passau i doprowadzonej do absurdu polityki oszczędzania oraz doinwestowanie tych gazet. I to w dwojakim znaczeniu:  zainwestowanie w dziennikarzy (prezes PKN Orlen Daniel Obajtek wie, bo sam o tym jeszcze w kwietniu mówił, że większość pracowników Polski Press nie miała podwyżek od 2008 r.) i w sprzęt, czasami już mocno przestarzały.

 

Ale najważniejsza jest inwestycja w ludzi. Oni robią różnicę. Ci najzdolniejsi, z dobrym warsztatem i dużym dorobkiem. Do tego trzeba wrócić. Gazety regionalne co najmniej kilkanaście lat temu przestały być pracodawcą atrakcyjnym pod względem finansowym. Wspomniany brak podwyżek, zatrudnianie dziennikarzy najczęściej na śmieciówkach lub spychanie ich na samozatrudnienie, przycinanie wierszówek lub marginalizowanie „niepokornych” spowodowały, że dziennikarze mieli dwa wyjścia: albo pogodzić się z takim stanem rzeczy, albo szukać sobie miejsca gdzie indziej – często poza zawodem, bo regionalny rynek pracy dla dziennikarzy jest rachityczny. Poradzić sobie w takich warunkach mogli tylko najlepsi.

 

Truizmem jest stwierdzenie, że gazeta może być albo dobra, albo tania. Verlagsgruppe Passau miała dla polskich gazet jasną strategię: nieważne czy są dobre, ważne, by były tanie. Ta strategia jest zdecydowanie nie do obrony. Innymi słowy: gazety, jeżeli mają być dobre, nie mogą być biedne, bo nie ściągną do siebie dobrych dziennikarzy. Trzeba wyciągnąć wnioski z tej prostej prawdy, odbudować struktury redakcyjne (dziś mocno zredukowane), zatrudnić ludzi na etatach, a nie na śmieciówkach i zacząć solidnie płacić za dobre dziennikarstwo.

 

Ktoś powie: ale przecież gazety papierowe to rynek kurczący się. To prawda. Pojęcie „gazeta” jest skrótem myślowym. Chodzi zarówno wersję papierową, jak i portal internetowy: w przypadku „Nowin” – nowiny24.pl. Trzeba je traktować łącznie, co rodzi następny problem: mądrego kierowania ruchem między wersją papierową i online. Nie ma sensu powielanie w papierze tych samych informacji, z którymi czytelnik zapoznał się już wcześniej na portalu. Do papieru niech trafiają tylko najważniejsze informacje, obudowane szybką publicystyką – komentarzem, felietonem, wywiadem – tłumaczącą je czytelnikowi.

 

Powrót do regionalności

 

Z wzmocnienia finansowej siły gazet wypływają możliwości prowadzenia innych działań. Kolejną ważną sprawą jest powrót gazet do jak najmocniejszego osadzenia w regionie, zarzuconego w czasach Polski Press. W „Nowinach”, tnąc koszty, bardzo mocno ograniczono siatkę korespondentów terenowych. Do tego trzeba wrócić.

 

Po drugie, Polska Press – w ramach oszczędności – zaczęła gromadzić ciekawsze, zdaniem jej szefów, artykuły w banku tekstów, z którego mogły korzystać inne gazety grupy. W efekcie zdziwiony czytelnik z Podkarpacia dostawał reportaże z innych części Polski. Nie twierdzę, że to było nagminne, ale na tyle częste, że prowokowało do zadania pytania, czy to jest jeszcze podkarpacka gazeta regionalna. Dotyczy to także kolumn tematycznych, np. o zdrowiu. To prawda, że dana choroba jest taka sama na Podkarpaciu, Pomorzu czy w Lubuskiem, ale nie jest bez znaczenia, czy w naszym regionie opowiada o niej lekarz z Rzeszowa, Sanoka czy Krosna, czy ze Szczecina lub Wrocławia. Jako czytelnik życzyłbym sobie, by takie gazety jak „Nowiny” zrezygnowały, a przynajmniej radykalnie ograniczyły publikowanie materiałów spoza regionu – przy zwiększonej obsadzie kadrowej nie będzie to trudne.

 

Szybciej czy bardziej rzetelnie

 

W moim przekonaniu, dziennikarze powinni powrócić do istoty swojej misji – dostarczania rzetelnych, kompleksowo opracowanych informacji, a nie tylko kontentu  w ilościach hurtowych. Innymi słowy, trzeba zrezygnować z ilości na rzecz jakości.

 

Dorota Mękarska, doświadczona dziennikarka z Sanoka, pokazywała mi ostatnio tekst na temat konfliktu między burmistrzem jednej z miejscowości a radą miasta. Artykuł zawierał wyłącznie punkt widzenia burmistrza. Można zapytać: celowa manipulacja czy brak czasu na zrobienie rzetelnego materiału, zgodnie z tym co nakazuje nowy dziennikarski bożek: „nie daj się wyprzedzić konkurencji”, który zastąpił starą, poczciwą staranność i rzetelność w zbieraniu materiału. Można też pytać dalej: gdzie był redaktor, wydawca gazety, który powinien zwrócić taki tekst do uzupełnienia? Dlaczego nie zwrócił? Bał się, że konkurencja o tym napisze, a my nie będziemy mieli tego tematu?!

 

Wchodząc do dziennikarstwa, miałem swoich mentorów, którzy odkrywali przede mną tajniki zawodu. Wiele się od nich nauczyłem, i to nie tylko jeżeli chodzi o warsztat dziennikarski. Wtedy starszy, bardziej doświadczony redaktor pracował z dziennikarzem i tekstem, przekazywał swoje uwagi. To była relacja mistrz – uczeń. W dzisiejszym dziennikarstwie nie ma na nią czasu. A może warto do niej wrócić? Wspomniana już Dorota, gdy jej przedstawiłem ten pomysł, stwierdziła, że to jedyna droga, bo przez lata wychowano tabuny media workerów, słabych dziennikarzy, których wbito w dumę, że są kimś, a nie mają w sobie na tyle pokory, by przyjąć do wiadomości, że dziennikarstwo prasowe to permanentna praca – nad warsztatem, ale i nad sobą, swoją wiedzą i rozumieniem świata. W rezultacie powstała kategoria ludzi z giętkim kręgosłupem, ale za to bardzo zadufanych w sobie.

 

Dorota zwróciła mi też uwagę na to, że dawniej z reguły mistrz był jednocześnie redakcyjnym przełożonym. Dziś mamy przełożonych, którzy nie są mistrzami. Rekrutacja przełożonych pod kątem, czy są gotowi spełniać bez szemrania życzenia właścicieli i forsować zasady politycznej poprawności, doprowadziła dziennikarstwo regionalne do stanu zapaści. Czy Polska Press pod nowym właścicielem wykreuje dojrzalsze mechanizmy awansu?

 

Inna sprawa: słabe finansowo redakcje szukają pieniędzy wszędzie – w rezultacie dziennikarze często zajmują się pisaniem tekstów sponsorowanych. To niedobra praktyka, od której trzeba odejść – te dwie sfery muszą być jasno rozgraniczone.

 

Murem za dziennikarzem

 

Doinwestowanie finansowe gazety może oznaczać także powrót do dziennikarstwa śledczego, z którego na poziomie regionalnym zrezygnowano, bo jest drogie. Takie dziennikarstwo nie leżało także w interesie polityków, zdolnych do ręcznego sterowania słabymi finansowo mediami.

 

Dziennikarz śledczy mógłby być wynagradzany nie w systemie wierszówkowym, lecz według stałej gaży (z możliwością premiowania znakomitych materiałów). W przypadku braku efektów pracy w ciągu, powiedzmy, kilku miesięcy, mógłby zostać przesunięty na „zwykły” etat dziennikarski, do systemu wierszówkowego.

 

Wreszcie, doinwestowanie finansowe to także lepsza ochrona prawna dziennikarza. Bogate gazety ogólnopolskie mogą skorzystać nawet z renomowanych kancelarii prawnych, regionalne z reguły mają swojego radcę prawnego, który reprezentuje je w procesach prasowych. Nie wiem, jak jest teraz, bo od kilku lat nie jestem zatrudniony na etacie w żadnej redakcji, ale w czasie mojej pracy w „Nowinach” z biegiem lat nabieraliśmy coraz większych wątpliwości, czy w przypadku procesu wydawca gazety stanąłby za nami murem – ówczesny radca prawny raczej parł do ugody nie patrząc, jak wyglądają nasze procesowe szanse. Jeżeli dziennikarz nie będzie miał pewności, że w razie konfliktu gazeta stanie za nim murem, nie zaryzykuje pisania na trudne tematy. Dorota Mękarska  zwróciła uwagę, że w momencie, kiedy „Nowiny” wycofały się z podejmowania trudnych tematów, skończyły się one także w mediach lokalnych – tam bowiem dziennikarz nie ma praktycznie żadnej ochrony prawnej i redakcje ratowały się tym, że mogły zastosować wybieg „jak napisały >>Nowiny<<” i temat przepisać od „większego brata”.

 

Mieć poglądy to nie zbrodnia

 

Kolejna sprawa to niezależność gazety. Ona również wiąże się ściśle z sytuacją finansową, bo gazety biednej nie stać na niezależność. Niezależność gazety rozumiem bardzo prosto: wszystkie decyzje odnośnie do jej zawartości zapadają wewnątrz redakcji, a redaktor naczelny bierze na siebie rolę piorunochronu, który chroni gazetę przed próbami ręcznego sterowania przez polityków. Ci bowiem, jeżeli tylko będą mieli okazję do takiego sterowania, skwapliwie z niej skorzystają.

 

Mało tego, marzą mi się tacy redaktorzy naczelni, którzy w imię niezależności będą gotowi zrezygnować ze swej funkcji, rozumiejąc, że patrzenie rano na swoje odbicie w lustrze bez obrzydzenia jest więcej warte niż te 10 tys. pensji miesięcznie.

 

Chciałbym przy tym podkreślić, że niezależność od polityków nie oznacza braku poglądów. Nie oznacza gazety, która nie chce nikomu nadepnąć na odcisk. Mieć poglądy w dziennikarstwie to nie zbrodnia. Trzeba tylko wiedzieć, kiedy je można uzewnętrzniać – w komentarzu, felietonie, artykule publicystycznym. Dziennikarz piszący informację musi swoje poglądy zostawić przed wejściem do redakcji i nie może w tekście pominąć szczegółów istotnych dla sprawy, tylko dlatego, że uderzają w bliską mu opcję polityczną (co skądinąd powinno być dziennikarskim ABC).

 

Tymczasem odnoszę wrażenie, że obecnie dziennikarze raczej stronią od tematyki politycznej, traktują ją jako zło konieczne, obawiając się, że gdy napiszą coś nie po myśli jakiegoś ważnego polityka, to mogą być z tego same kłopoty. Wolą mieć święty spokój, zająć się tematami „bezpiecznymi”. O takich dziennikarzach mówi się „ludzie bez właściwości”. Oni tłumaczą to często tym, że mają kredyty, że ma im się urodzić dziecko itp. A jeszcze gdy nie czują, że redakcja stoi za nimi murem, włącza się u nich myślenie oportunistyczne, choć w tym przypadku nie pozbawione elementów racjonalności: a w imię czego się będę narażał!

 

Cisza grobowca?

 

Dziennikarskie szlify na poziomie gazety codziennej zdobywałem w ukazującym się w Rzeszowie w latach 1990-1993 „Dzienniku Obywatelskim A-Z”. To była niezła szkoła – kto z tych dziennikarskich żółtodziobów się nadawał, został w zawodzie, kto nie – odpadł. Pod względem poglądów redakcja to była zbieranina ludzi „od Sasa do lasa”. Ale mieliśmy, przynajmniej w pierwszym okresie istnienia gazety, jedną zasadę: nie musieliśmy się lubić, ale szanowaliśmy się nawzajem. Naczelny, przysłuchując się mojej dyskusji z koleżanką na temat aborcji, dał nam po pół kolumny, byśmy mogli swoje poglądy wyłożyć na łamach gazety. Warunek był jeden: mają to być merytoryczne argumenty, a nie inwektywy. W „Nowinach” pod koniec lat 90. pokój działu publicystyki był terenem  zażartych dyskusji na tematy, jak ulepszyć ustrój państwa czy jakość publicznej debaty. Podczas takich dyskusji rodziły się publicystyczne tematy.

 

Bardzo mi dziś brakuje w redakcjach takich dyskusji. Starcia, ożywczej wymiany myśli. Atmosferę panującą w „Nowinach” jeszcze przed moim odejściem nazywałem „ciszą grobowca”. Znam redakcje, w których dziennikarzy dyskutujących ucisza się, bo przeszkadzają innym w pracy. Mam swoje jasno skrystalizowane poglądy, ale uważam, że dziennikarstwo spełnia się także w zwarciu z poglądami innych. Dziś tego już nie ma, przynajmniej na poziomie regionalnym. Nie ma na to czasu, bo trzeba cały czas „produkować wsad” do gazety. A może dziennikarze nie mają wiele do powiedzenia na poważniejsze tematy?

 

Oczyścić atmosferę

 

Na koniec zostawiłem rzecz równie istotną jak sytuacja finansowa gazety, a przy tym nie wymagającą pieniędzy. To odbudowa atmosfery w zespole. Na podstawie swoich doświadczeń w „Nowinach” mogę powiedzieć, że redaktor naczelny, który sprawował swoją funkcję przez 15 lat, nie tylko o nią nie dbał, ale wręcz uwielbiał dzielić ludzi. Gdy ktoś mu pasował, potrafił go hołubić. Swojej opozycji redakcyjnej dawał odczuć, jak bardzo jej nie znosi.

 

To droga donikąd. Tak się pracować w jednym zespole nie da. Marzy mi się, by obecnie Polska Press wyłaniała takich szefów, którzy dobrą atmosferę w redakcji uważają za jeden z priorytetów.

 

Nie mam problemu z tym, że w 2011 r. tenże naczelny wręczył mi wypowiedzenie. Właściwie zrobił mi tym przysługę, bo otworzyły się przede mną nowe możliwości zawodowego rozwoju. Jeżeli mam zadrę w sercu, to tylko z jednego powodu: gdy odchodziłem po prawie 19 latach pracy w „Nowinach”, nikt z kierownictwa nawet nie raczył powiedzieć „dziękuję”.  Bo nie byłem w „grupie trzymającej władzę”. To fatalny wzorzec – nie chciałbym się z nim już nigdy spotkać.

 

Po zmianie właściciela skorzystałem z zaproszenia nowego naczelnego i po prawie 10 latach wróciłem – nie tyle do „Nowin”, co do pisania do tej gazety. Podobno nie wchodzi się drugi raz do tej samej rzeki, ale może czasami warto spróbować dopuszczając wariant, że można się znów rozczarować?

 

Czas pokaże…

 

„Twoje wszystkie postulaty są słuszne, ale obawiam się, że nierealne” – podsumował dr Paweł Kuca, były dziennikarz „Nowin”, a obecnie politolog na Uniwersytecie Rzeszowskim, gdy mu przedstawiłem tezy artykułu.

 

Być może. Ale jestem przekonany, że jeżeli przynajmniej nie spróbujemy pójść w tę stronę, nie odbudujemy zaufania do zawodu dziennikarskiego. Pytanie, czy nowy właściciel chce to zrobić, czy jedynie chce zmienić polityczne wektory gazet wchodzących w skład Polski Press, na razie pozostaje bez odpowiedzi. Jak to zwykle bywa, czas pokaże…

 

Autor jest dziennikarzem od 1989 r. Obecnie współpracuje z tygodnikiem „Sieci”, „Forum Dziennikarzy”, „Nowinami” i dwumiesięcznikiem „La Salette Posłaniec Matki Bożej Saletyńskiej” oraz pisze książki. Mieszka w Rzeszowie.

 

Tekst ukazał się w nr 3(142)

„Forum Dziennikarzy”.

E-wydanie do pobrania TUTAJ.