Kompost w Kampinosie  – felieton STEFANA TRUSZCZYŃSKIEGO

Duża sala, może i największa w Izabelinie. Usiadło ze dwieście osób, głównie kobiet. One najbardziej się o wszystko troszczą. W prezydium nowo wybrana burmistrz, Pani Dorota Zmarźlak. Zaprosiła i posadziła obok siłę naukową z Instytutu Ochrony Środowiska. Jestem wśród publiczności i słucham.

 

To zebranie protestacyjne. Przeciwko wpychaniu śmieci, odpadów pod drzewa Kampinosu. Park-nie park, resztki tego, co było. W końcu niedaleko wielkiej Warszawy i bardzo ważny to las. Ale oczywiście mieszkają ludzie i to w ładnych domkach. Mieszkają, więc mają śmieci.

 

Naukowo to się nazywa punkt selektywnej zbiórki odpadów komunalnych. Na pojemnikach widnieją więc litery PSZOK. Szok to może i będzie, gdy izabelinianie ustąpią, znudziwszy się próżną walką z wiatrakami. Pani burmistrz ciągnie długą historię, jak to władza chce uszczęśliwić mieszkańców tymże PSZOKIEM, badała, wykreślała, liczyła. Ma być selektywnie, bo na to się zgodziliśmy unijnie. A więc segregacja kolorowe pojemniki, każdy starannie wrzuca gdzie trzeba, i już.

 

No niezupełnie. Znamy nasz narodek i niestety my to nie karne Niemiaszki, pedantyczni Holendrzy i inne germańskie, posłuszne plemiona. Słyszałem niedawno w Radiu WNET kpiącego Cejrowskiego, że w Ameryce (przynajmniej w wielu stanach) ludzie nie selekcjonują, wysypują jak leci, a dopiero w punkcie zbiorczym pracownicy wybierają, przebierają, zarabiają. U nas koszt tych zamysłów będzie ogromny, a i teraz gdzieś potem trzeba będzie jeszcze raz selekcjonować.

 

No, ale póki co  ma być PSZOK. Dobrze, niech będzie, ale dlaczego izabelińska miniwładza podrzuca śmieci pod miejsce parkiem zwane? Odpowiedź: bo takie w tamtym miejscu ma.

 

Ale pozostaje dowożenie odpadów poza miasteczko, na kraniec przeciwny w stosunku do Warszawy, skąd i tak trzeba będzie urobek wywozić z powrotem przez cały Izabelin, potem Mościska i dalej.
Ludzie słuchają, słuchają i w końcu dość mają. Okazuje się, że jest teren za Izabelinem bliżej Warszawy, w Mościskach. Wstaje facet, przedstawia się, podaje adres i mówi, że on sprawę załatwi. I że już zgłaszał swoją propozycję. Ale został zlekceważony. Władza chce wozić to g. na teren cenny, chroniony przyrodniczo (działka graniczy z trzech stron z Kampinoskim Parkiem Narodowym, objętym programem Natura 2000). W dodatku to teren podmokły, z którego wypływa ciek wodny zasilający dużą część Puszczy Kampinoskiej, wpadający do Bzury. A to jeszcze nie wszystko. Od kilku lat jest tu nieformalny rezerwat ptaków i płazów. Rzadkie gatunki między innymi kuliki.
Zaledwie kilkadziesiąt metrów od planowanego są tereny rekreacyjne: boisko, plac zabaw, siłownia na powietrzu, ławki, wiata,  miejsce pikników sąsiedzkich. Od szoku-PSZOKU do najbliższych domów mieszkalnych jest około 30 metrów. Ludzie więc protestują. Ale w tzw. międzyczasie władza wystąpiła o dofinansowanie inwestycji ze środków unijnych.

 

Sprawa jest więc groźna, bo PSZOK ma ruszyć już od początku 2020 roku! To miałby być tymczasowy PSZOK. Ale wiadomo, że prowizorki zagnieżdżają się na dłużej. Może więc powstanie ten szok. Ludzi  jak to bywa często pyta się o zdanie w ostatniej chwili. Retorycznie!

 

Gadanina trwa. Rzeczki jeszcze czyste toczą wody. Urzędnicy jeżdżą i chodzą do pracy. Wkładają zarękawki i zdejmują. Ple, ple, ple. A trawa rośnie.

 

Pisał Tuwim: „Trawo, trawo do kolan,/ podnieś mi się do czoła / żeby myślom nie było/ ani mnie, ani pola”. Cytuję z pamięci, więc mogłem się rąbnąć. Ale nic to. Rąbną się decydenci bardziej albo zostaną rąbnięci, gdy zasmrodzą rezerwaty i puszczę. Tylko że oni wcześniej pójdą precz, a następcy, którzy oczywiście rozpoczną zbiorową dyskusję od nowa zwalą  na poprzedników. Będzie zebranie, gadanie, ziewanie i tylko nadal nierozwiązywalny problem zostanie. Czy tak, panowie lekarze? Wyślę panom ten artykuł. Może ktoś przeczyta? Może.