„Może mnie pani pytać o wszystko, zobaczymy, co z tej naszej rozmowy uda się pani opublikować” – powiedział na początku rozmowy z Agnieszką Bugałą, dziennikarką tygodnika katolickiego „Niedziela”, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Ks. Tadeusz ma doświadczenie w zmaganiach i z hierarchią kościelną – głównie w kwestii współpracy księży z SB, ale nie tylko – i z mediami, także katolickimi. W ogóle jest postacią nietuzinkową, ale i trudną. Zakładałbym jednak, że nawet on nie przypuszczał, że jego wywiad będzie powodem odejścia redaktor Bugały z pracy i tak wielkiego poruszenia w świecie mediów katolickich.
Media katolickie to środowisko trochę obok tych z głównego nurtu i specyficzne, bo działa tam momentami symptom podwójnej lojalności, aczkolwiek w gruncie rzeczy jest to często symptom pozorny. I to właśnie zadziałało w przypadku wywiadu z ks. Tadeuszem. To lojalność z jednej strony wobec odbiorców, z drugiej – wobec Kościoła, bo to on jest właścicielem większości mediów katolickich. Można powiedzieć, że taka podwójna lojalność występuje we wszystkich mediach, bo zawsze są odbiorcy, ale jest i właściciel, który ma przecież swoje sympatie, interesy, powiązania. Owszem – ale z mediami katolickimi jest jeszcze inaczej, bo Kościół – nawet ten instytucjonalny, a nie ten rozumiany jako mistyczne Ciało Chrystusa – nie jest zwykłą firmą. Dlatego lojalność wobec Kościoła jest jednak czymś innym niż lojalność wobec TVN czy „Rzeczpospolitej”. To lojalność na wyższym poziomie niż ta zwykła korporacyjna. I tu dochodzić może do konfliktu z lojalnością wobec odbiorców.
Redaktor Bugała postanowiła zapytać ks. Isakowicza-Zaleskiego o to, dlaczego zdecydował się wystąpić w drugim filmie braci Sekielskich – „Zabawa w chowanego”.
Tu muszę zrobić dygresję. Gdy premierę miało „Tylko nie mówi nikomu”, napisałem na portalu SDP tekst w części wobec tamtego filmu krytyczny, choć doceniłem też wagę pokazanego problemu. Do kolejnego filmu szczerze mówiąc podchodziłem jak pies do jeża i chyba byłem uprzedzony. Tym bardziej zaskoczyło mnie to, co zobaczyłem i to, jak gotów byłem ten film ocenić po jego obejrzeniu.
Oto bowiem „Zabawa…” unika wielu błędów pierwszej części, które osłabiały jej wymowę. Skupia się na ofiarach, unika zbędnego efekciarstwa, solidnie zgłębia jeden wybrany wątek. Pokazuje problem, co do autentyczności którego nie sposób mieć wątpliwości. Nowością było również to, że Tomasz Sekielski zaprosił do skomentowania pokazanych problemów dwie osoby związane z Kościołem: właśnie ks. Isakowicza-Zaleskiego oraz Tomasza Terlikowskiego. Krótko mówiąc – Sekielscy zrobili dokument wyraźnie lepszy niż ich pierwsza produkcja.
Po „Tylko nie mów nikomu” Kościół instytucjonalny miał szansę na jak najszybsze uporanie się z takimi sprawami, jakie pokazał Sekielski w drugim filmie. Szansę – według ks. Tadeusza – zmarnowaną. A dodać trzeba, że dla wielu katolików, ze zrozumiałych powodów uprzedzonych do produkcji braci Sekielskich i a priori oceniających je jako stronnicze oraz wrogie Kościołowi, udział księdza i katolickiego publicysty w kontynuacji był niemiłym zaskoczeniem. Tym bardziej redaktor Bugała miała wszelkie prawo zapytać jednego z nich, dlaczego się na to zdecydował. Przynosi jej szczególny honor, że w regionalnym, wrocławskim oddziale „Niedzieli” zrobiła coś, czego nie zrobiło żadne katolickie medium na poziomie centralnym. Może właśnie z powodu źle pojmowanego konfliktu lojalności.
Lojalność wobec odbiorców nakazywałaby taką rozmowę zrobić. Ale źle pojmowana lojalność wobec Kościoła może kazać temat przemilczeć, podobnie jak milczeć w sprawie wniosków z filmu Sekielskich. Lojalność źle pojmowana, bo tutaj zgadzam się całkowicie z poglądem Terlikowskiego i ks. Isakowicza-Zaleskiego: szkodzi Kościołowi przede wszystkim ten, kto stara się ukryć jego problemy, zwłaszcza tak porażające. To nie rozwiązuje żadnego kłopotu, za to może polski Kościół – oby nie – postawić w końcu w takiej pozycji, w jakiej znalazł się w którymś momencie Kościół irlandzki.
A jednak ta źle pojmowana lojalność musiała tutaj zagrać, skoro centralna redakcja „Niedzieli” zdecydowała się wywiad z ks. Tadeuszem zdjąć. Z relacji samej autorki wywiadu, umieszczonej na jej facebookowym profilu, wiemy, że materiał przygotowała i umieściła na stronie lokalnego, wrocławskiego wydania gazety bez konsultacji z centralną redakcją. Może to był jej błąd, ale nawet jeśli, to na pewno nie uzasadniał tego, co nastąpiło, czyli błyskawicznego zdjęcia wywiadu ze strony. Czy stały za tym jakieś naciski na redakcję „Niedzieli”, jak twierdzi ks. Tadeusz, czy też była to autonomiczna decyzja naczelnego – tego nie wiemy. Można natomiast zakładać, że ten, kto ją podjął lub na nią naciskał, kierował się najgorzej pojmowaną troską o Kościół. I, jak to często bywa w podobnych sytuacjach, osiągnął skutek odwrotny od zamierzonego: zamiast zmieść sprawę pod dywan, doprowadził do jej nagłośnienia, do publicznej demonstracji wyrazów solidarności z autorką rozmowy, zwłaszcza po tym, jak ogłosiła swoje rozstanie z tygodnikiem, na koniec zaś, wskutek tej awantury, i tak rozmowę z ks. Isakowiczem-Zaleskim przywrócono.
Dużymi pismami katolickimi kierują księża albo zakonnicy: „Gościem Niedzielnym”, „Niedzielą”, „Idziemy”, „W Drodze” i innymi. Jednak znaczna część dziennikarzy tych pism – czy też katolickich rozgłośni – to ludzie świeccy, choć mocno z Kościołem związani. Oni chcą funkcjonować jak wypełniający misję dziennikarze. Naczelni zaś formalnie podlegają swoim biskupom (lub generałom zakonów). Gdy ich podwładni chcą opublikować materiał wobec Kościoła krytyczny lub ujawniający jakieś jego trudne sprawy – działając bezsprzecznie z najlepszymi intencjami – naczelni mogą znaleźć się w sytuacji swego rodzaju konfliktu interesów. Bo przecież, jak świetnie pokazały także ostatnie wypadki, stanowisko poszczególnych biskupów w tych kwestiach może być bardzo różne.
Nie jestem w stanie rozstrzygnąć, jak rozwiązać ten problem, lecz nie mam wątpliwości, że nie jest on wymyślony, a sprawa wywiadu redaktor Bugały z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim najlepiej to ilustruje. Zresztą doradzanie tutaj nie jest moją rolą. To do dysponentów mediów katolickich – czyli hierarchów Kościoła – powinno dotrzeć, że im więcej trudnych spraw będzie się w obiegu publicznym pojawiać, tym częściej będzie dochodzić do niszczycielskiego w skutkach, nawet jeśli w dużej mierze pozornego wspomnianego konfliktu lojalności. I to oni, biskupi, muszą znaleźć rozwiązanie. Jeśli mógłbym tu coś nieśmiało sugerować, to jedynie tyle, że gdzie, jeżeli nie w mediach katolickich bezwzględnie przestrzegana powinna być maksyma amicus Plato, sed magis amica veritas (Platon przyjacielem, lecz większą przyjaciółką prawda).
Łukasz Warzecha