ŁUKASZ WARZECHA: Niepokojąca jednomyślność

Pandemia napędziła jeden z doskonale znanych procesów na styku władzy i społeczeństwa: dążenie tej pierwszej do znaczącego powiększania swoich kompetencji, wkraczania w sferę prywatności oraz ograniczania wolności pod pretekstem konieczności zapewnienia bezpieczeństwa – w tym wypadku zdrowotnego. Nie miejsce tutaj, żeby analizować zasadność czy skuteczność poszczególnych podejmowanych przez nie tylko polski rząd działań. O każdym z posunięć – od przymusowego zamknięcia znacznej liczby branż po planowane zachęty do szczepień – można by dyskutować. Lecz właśnie: dyskutować. Z punktu widzenia mediów problemem zaś jest kwestia samej dyskusji, a raczej jej braku.

 

Pisałem już o tym w minionym roku, ale teraz, wobec rozkręcenia propagandowej akcji wokół szczepień, trzeba do tego wrócić i stwierdzić, że niepokojące już u początku tendencje tylko się pogłębiły. Mamy mianowicie do czynienia z bardzo groźnym ujednoliceniem przekazu niemal wszystkich mediów głównego nurtu, w tym zwłaszcza największych stacji telewizyjnych. Sytuacja stała się paradoksalna: mimo ogromnej liczby wątpliwości, podnoszonych przez analityków, prawników, ekspertów, organizacje pozarządowe, a także pojedynczych publicystów, główne media w zasadzie przechodzą nad nimi do porządku dziennego, promując jednolity przekaz, w dużej mierze zbieżny z rządowym. To tym bardziej martwi, że mamy do czynienia z całą serią działań, wobec których można wysunąć mnóstwo dobrze uzasadnionych zarzutów. Czy są one słuszne – to kwestia debaty. Najpierw jednak jakakolwiek debata powinna się odbywać.

 

Momentami można odnieść wrażenie, że dziennikarze, którym przedstawiciele obozu władzy nie odmawiają rozmowy, czy to przez niedostateczne przygotowanie czy z jakichś innych powodów, nie są w stanie postawić kropki nad „i”. Oto pierwszy z brzegu przykład: wywiad Beaty Lubeckiej (skądinąd bardzo dobrej dziennikarki) z ministrem zdrowia Adamem Niedzielskim, przeprowadzony kilka dni przed Sylwestrem, a więc przed wejściem w życie zawartego w rozporządzeniu zakazu przemieszczania się, wokół którego rządzący wytworzyli niewiarygodny wprost chaos informacyjny.

 

Lubecka zapytała ministra zdrowia o to, czy zakaz obowiązuje i jakie są jego podstawy. Minister Niedzielski odpowiedział, przywołując artykuł 46. Ustawy o zapobieganiu i zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi z 2008 r. – nie zacytował go jednak. Redaktor Lubecka dalej nie drążyła – a szkoda. Gdyby bowiem skłoniła rozmówcę do zacytowania wspomnianego aktu prawnego lub zacytowała go sama (co nie jest przecież specjalnie trudne – to akt przywoływany przez rządzących wielokrotnie i stanowiący formalną podstawę dla wszystkich epidemicznych rozporządzeń od wiosny, a więc dziennikarze powinni go przynajmniej kojarzyć), słuchacze dowiedzieliby się, że zgodnie z nim w rozporządzeniach można ustanowić „czasowe ograniczenie określonego sposobu przemieszczania się”, ale bynajmniej nie całkowity zakaz przemieszczania się. Niestety, choćby ta oczywista niespójność nie jest przez większość dziennikarzy wskazywana w rozmowach z przedstawicielami rządu lub na konferencjach prasowych – mimo że liczni eksperci i organizacje pozarządowe dostarczają tu przedstawicielom mediów w zasadzie gotowców. Tego typu przykładów można podać mnóstwo.

 

Jeszcze jaskrawsze jest pomijanie kwestii zdolności organizacyjnych polskiego państwa do przeprowadzenia akcji masowych szczepień, podczas gdy zadanie pytań wymaga tu jedynie prostych matematycznych wyliczeń. To samo dotyczy pojawiających się z coraz większą częstotliwością zapowiedzi wprowadzenia – mimo formalnej dobrowolności szczepień – rozwiązań dyskryminujących osoby nie zaszczepione. Tu z kolei należałoby podnieść wątpliwości natury konstytucyjnej. Te same media, które dziś nic takiego nie robią, w sprawach dotyczących choćby sporu o sądownictwo miały na zawołanie cały zastęp ekspertów konstytucjonalistów.

 

Zastanawiająca jednomyślność i wygaszenie krytycyzmu wobec działań dotyczących walki z epidemią właśnie wówczas, gdy te działania nie tylko budzą ogromne wątpliwości formalne, ale w dodatku nabierają charakteru jednoznacznie propagandowego – a niezależne media powinny się zajmować właśnie rozbrajaniem oficjalnej propagandy – to absolutnie fatalne zjawisko, które z pewnością nie zostanie ujęte w żadnym z raportów, dotyczących wolności mediów. Po pierwsze bowiem jest trudno mierzalne, po drugie – bo nie wynika z żadnych instytucjonalnych czy prawnych barier, ale z nastawienia samych redakcji. I to naprawdę powinno nas martwić.

 

Łukasz Warzecha