ŁUKASZ WARZECHA: O Frasyniuku, Kajdanowiczu i koncesjach

Występ Władysława Frasyniuka w TVN24, w programie prowadzonym przez Grzegorza Kajdanowicza, to z pewnością jeden z najciekawszych medialnych casusów tego roku. Są tu dwa wątki z sobą powiązane: sama wypowiedź gościa i brak reakcji prowadzącego oraz pojawiające się opinie, że miałby to być powód dla odebrania lub nieprzedłużenia koncesji stacji.

 

Nie będę się zajmował oceną słów pana Frasyniuka, bo za nie odpowiada – i być może odpowie przed sądem – on sam. Były opozycjonista skorzystał z wolności słowa, co jednak może oznaczać, w razie przekroczenia granic tejże (ocena należy ostatecznie do sądu), konieczność poniesienia konsekwencji.

 

Dla dziennikarza ważniejsze jest jednak pytanie, jak powinien się w tej sytuacji zachować prowadzący. Nie da się go oddzielić od oceny formy wypowiedzi Władysława Frasyniuka.

 

Co do zasady, prowadzący nie są od tego, żeby cenzurować słowa gości. Można wręcz powiedzieć, że – ze względu na to, iż media grają w swoich politycznych drużynach – takie skłonności pojawiają się zdecydowanie zbyt często w postaci przerywania, stawiania pytań z tezą lub wręcz wchodzenia przez prowadzącego w polemikę z gościem – co absolutnie nie jest jego zadaniem, chyba że mamy do czynienia z autorskim programem publicystycznym, w którym prowadzący jest postacią równorzędną wobec gościa i ma pełne prawo prezentować swoje poglądy. Lecz to inna kategoria i program w TVN24 do niej nie należał.

 

Bywają jednak wyjątkowe okoliczności, w których prowadzący ma obowiązek interweniować. Nie da się ich określić w jednoznaczny sposób, bo to jednak w dużej mierze sprawa wyczucia, lecz to właśnie wyczucie każdy prowadzący mieć powinien na tyle, żeby zauważyć i zareagować w chwili, gdy zaproszony gość przekracza bądź granice dobrego smaku, bądź zaczyna wypowiadać się w obelżywy dla kogoś sposób. To prawda, że język debaty podupadł dramatycznie – wystarczy zauważyć, że wulgaryzm stał się głównym hasłem jednego z ruchów politycznych, a po drugiej stronie także zdarzały się obelgi czy pokazywanie środkowego palca – to jednak nie oznacza, że dziennikarze są zwolnieni z obowiązku reakcji w takich przypadkach. A przynajmniej zwolnieni być nie powinni, szczególnie w tak opiniotwórczej stacji jak TVN24.

 

Wypowiedź Władysława Frasyniuka, pomijając jej merytoryczną ocenę, była nie tyle krytyką postępowania żołnierzy – z czym można by się nie zgodzić, ale co byłoby całkowicie akceptowalne – co po prostu rzucaniem pod ich adresem obelg. W tej sytuacji i już tylko z tego powodu, a więc ze względu na sam język, redaktor Kajdanowicz powinien był zareagować, prosząc rozmówcę o powstrzymanie się od takich wypowiedzi i tym samym zaznaczając, że jego stacja nie utożsamia się z tego typu sposobami ekspresji. Nie ma to nic wspólnego z popieraniem lub zwalczaniem takich czy innych poglądów.

 

Niektórzy dziennikarze, analizując tę sytuację, usprawiedliwiali Kajdanowicza tym, że rzecz miała miejsce w programie na żywo, gdy czasami trudno właściwie zareagować. Te usprawiedliwienia uważam za naciągane. Sformułowanie takie jak „wataha psów”, opisujące żołnierzy Wojska Polskiego, powinny wywołać reakcję z automatu. To było po prostu jaskrawe naruszenie norm.

 

Przeprosiny, które stacja opublikowała na jednym ze swoich twitterowych profili również wydają się niewystarczające. Powinny bowiem pojawić się w tym samym miejscu ramówki, w którym wcześniej miała miejsce rozmowa z panem Frasyniukiem.

 

Drugi wątek to apele o odebranie koncesji TVN24 z powodu tej właśnie rozmowy. Takie sugestie pojawiły się na twitterowym profilu Wojciecha Muchy, redaktora naczelnego należącej do Orlenu „Gazety Krakowskiej”, czy w wypowiedziach posła PiS Jana Mosińskiego. Ten postulat jest całkowicie niedorzeczny – gdyby stacjom telewizyjnym miano odbierać koncesję za pojedynczy incydent, a już w szczególności za wypowiedź zaproszonego gościa, nawet przy braku reakcji prowadzącego, powodowałoby to efekt mrożący o ogromnym natężeniu. Właściwie niemożliwe stałoby się zapraszanie kogokolwiek o krytycznych wobec władzy poglądach, bo zawsze istniałoby zagrożenie, że powie coś, co może zostać zinterpretowane jako powód do odebrania koncesji.

 

Pojawiały się również głosy prezentujące ogólniejsze podejście i argumentujące, że TVN24 powinno stracić koncesję za „antypolskie nastawienie” w ogóle. To równie niebezpieczny sposób rozumowania, przypominający dyskusję, którą toczyłem również na portalu SDP już wielokrotnie w sprawie zarzuconej na razie (jako pomysł ustawy) koncepcji repolonizacji / dekoncentracji mediów. Tam również w kontekście m.in. wykupionego potem przez Orlen Polska Press pojawiał się argument niemal identyczny: że gazety koncernu prezentowały „antypolskie treści”. Co to jednak w praktyce znaczy? Kto ma definiować, co jest „propolskie”, a co „antypolskie”? Szczególnie w sytuacji, gdy trwa bardzo ostry spór polityczny, w którym tego typu argumentacja pojawia się po obu stronach, bo obie twierdzą, że działania strony przeciwnej mają dla polskiego interesu fatalne skutki. Przedmiotem konfliktu jest zasadniczy kierunek, w którym zmierza państwo, a więc i to, co właśnie mu służy, a co nie.

 

Gdybyśmy uzależnili udzielanie mediom koncesji od tego, czy są „propolskie” czy „antypolskie”, otworzylibyśmy po prostu drogę do całkowicie uznaniowego, a tym samym ściśle upolitycznionego traktowania koncesji. Udzielanych przecież przez KRRiT, której skład jest właśnie polityczny. Mogę sobie doskonale wyobrazić, że w zmienionej sytuacji politycznej przeciwna strona sporu sięgnęłaby po identyczny argument, aby odebrać koncesję na przykład Telewizji Trwam, wskazując, że prezentowane tam treści „szkodzą Polsce”.

 

Wracam tutaj do koncepcji, o której wspominałem już jakiś czas temu: problematyczny jest w ogóle proces koncesjonowania mediów elektronicznych i powierzenie go Krajowej Radzie, wybieranej w czysto politycznym trybie. Nie byłoby problemem przekazanie tej kompetencji Naczelnemu Sądowi Administracyjnemu (jeśli w ogóle koncesje miałyby pozostać), ponieważ nie jest ona zapisana w konstytucji, a jedynie w Ustawie o radiofonii i telewizji.

 

Łukasz Warzecha