MAJA NARBUTT: Nie ma pomysłu na Białoruś

Aleksander Łukaszenka pokazał już, że nie cofnie się przed niczym. Unia Europejska – że skłonna jest przeciwstawić mu niewiele: tradycyjne wyrazy głębokiego zaniepokojenia i wpisanie na czarną listę. Czas kolorowych rewolucji dobiegł końca i wszyscy są tego świadomi.

 

Dla Łukaszenki utrzymanie się przy władzy to kwestia życia i śmierci. Może nie w sensie dosłownym, ale z pewnością dymisja  oznaczałaby dla niego śmierć cywilną, wegetację na wygnaniu w prowincjonalnym rosyjskim mieście. Jest zdeterminowany – i to cecha, która określa jego postępowanie.

 

Unia Europejska takiej determinacji w radzeniu sobie z kryzysem na Białorusi nie ma. Z bardzo prostej przyczyny: z reguły brak jej determinacji w kwestiach związanych z obroną praw człowieka, jeśli wiązałoby się to z wejściem w  konflikt z Rosją. Owszem, jawne sfałszowanie wyborów, aresztowanie politycznych oponentów, torturowanie ich  a nawet zabijanie to bardzo przykre sprawy. Podobnie jak przykrą sprawę było otrucie rosyjskiego opozycjonisty Aleksandra Nawalnego. I dlatego oczywiste było, że przywódcy zachodnich państw wydadzą stosowne oświadczenia, wyrażając głębokie zaniepokojenie. A nawet sięgną po tradycyjne w takich wypadkach sankcje, czyli wpisanie na czarną unijną  listę przedstawicieli białoruskiego reżimu. Nie mogą zrobić nic mniej, zwłaszcza gdy czołowe zachodnia media alarmują, że trzeba pomóc  dzielnym ludziom pacyfikowanym  na ulicach białoruskich miast.

 

Aleksander Łukaszenka otwarcie jednak kpi z takich sankcji. Wypowiadał się na ten temat w białoruskiej telewizji, podkreślając, że jest przyzwyczajony do figurowania na czarnej liście. Zapewne nawet nie jest to dla niego szczególnie przykre, no może poza tym jedynym przypadkiem, kiedy osiem lat temu chciał się udać do Londynu na olimpiadę, a okazało się, że jest tam persona non grata.

 

Zresztą niewątpliwie dla całego establishmentu białoruskiego objęcie unijnymi sankcjami jest mniej bolesne niż dla rosyjskiego. Administracja Łukaszenki, w przeciwieństwie do Rosjan z kręgu Kremla, raczej nie słynie z robienia zakupów w Paryżu czy wysyłania dzieci na studia do Londynu.

 

Łukaszenka potrafił się zresztą odwinąć i uderzyć w tych, których uznał za „najbardziej uprzedzonych wobec władz Białorusi ”  przedstawicieli państw członkowskich UE i członków Parlamentu Europejskiego. Białoruska czarna lista ma charakter niejawny i ma obowiązywać również w Rosji. Poza tym władze białoruskie zażądały, by swój personel dyplomatyczny ograniczyła Polska i Litwa, czytelnie wskazując, kogo uważają za inicjatorów działań skierowanych przeciw Aleksandrowi Łukaszence.

 

Czy sensowne byłoby wprowadzenie sankcji ekonomicznych skierowanych przeciw reżimowi Łukaszenki ? Ich efekt nie byłby porażający biorąc pod uwagę, że tylko 20 procent eksportu Białoruś kieruje na Zachód, a prawie 50 procent – do Rosji.

 

Przede wszystkim jednak UE nie pali się do sięgnięcia po bardziej drastyczne środki nacisku. Trzeba powiedzieć to bardzo  wyraźnie: Białoruś nie będzie terenem, na którym Zachód zamierza w jakikolwiek sposób konfrontować się z Rosją. Karty zostały rozdane już dawno, pragmatyzm niebezpiecznie blisko graniczy z cynizmem, a przymykanie oczu na łamanie praw człowieka przez  „ostatniego dyktatora  Europy” ‚ ma wieloletnią tradycję.

 

Mogłoby nastąpić nowe rozdanie, gdyby Rosjanie przewrócili stolik i zdecydowali się bezpośrednio ingerować na Białorusi, ale nic nie wskazuje, że mogłoby to nastąpić. Także dlatego, że nie ma już takiej potrzeby. Kiedy trzy miesiące temu pojawiło się wstrząsające  zdjęcie Aleksandra Łukaszenki z uzbrojonym w kałasznikowa piętnastoletnim  synem Kolą jak siedzą w niemal pustej  sali, w której ma obradować  sztab kryzysowy, mogło się wydawać, że dni dyktatora są policzone. Jeśli oczywiście nie pomoże mu Putin. Ale białoruskie struktury siłowe nie opuściły Łukaszenki i dzisiaj widać już, że nie zamierza on ustąpić w najbliższej przyszłości.

 

Możemy dyskutować, co Zachód powinien zrobić dla Białorusi. Bezdyskusyjne natomiast jest, czego absolutnie zrobić nie powinien. Nie powinien rozbudzać nadmiernych nadziei Białorusinów, karmić ich złudzeniami, że możliwa jest integracja ich kraju z Europą i otwarcie w przewidywalnej przyszłości drzwi do UE. Taki morał płynie z gorzkiej ukraińskiej lekcji, którą powinniśmy dobrze zapamiętać.

 

W wypadku Białorusi sprawa jest zresztą  prostsza, bo Białorusini nie mają aspiracji, które niepotrzebnie udało się poprzez Partnerstwo Wschodnie rozbudzić w Ukraińcach. Na białoruskich demonstracjach trzepoczą flagi biało – czerwono – białe, flag unijnych raczej nie ma.  Być może to wyraz realizmu Białorusinów, a może wręcz zapowiedź tego, że ktokolwiek obejmie władzę po Łukaszence nie ma zamiaru odwracać geopolitycznych sojuszy.

 

Musimy więc skupić się na tym, co konkretnie  można  zrobić – i co już się dzieje – czyli na przyspieszeniu procedur wjazdowych dla Białorusinów, którzy padli ofiarą represji reżimu Łukaszenki. Polska musi być dla nich bezpiecznym terytorium, na którym znajdą schronienie .

 

Padły już naszej strony deklaracje, że chętnie przyjmiemy Białorusinów, którzy chcą do nas przenieść swe firmy, także z sektora IT. Byłoby to zresztą korzystne dla Polski. Nie wiadomo jednak, czy Białorusini z tej oferty skorzystają. Trzydzieści kilometrów od białoruskiej granicy jest Wilno i tam  już pojawiło się wielu informatyków, którzy opuścili Białoruś, najwyraźniej jest to dla nich obszar bliższy kulturowo.

 

Najbliższa agenda wydaje się jasna — trzeba pomagać Białorusinom , którzy zdecydują się opuścić swój kraj, otworzyć dla nich swój rynek pracy  a także finansowo wspierać tych, którzy tam pozostaną i są represjonowani. A także wspomagać niezależne media i organizacje pozarządowe.

 

Czy Białorusini mogą jednak liczyć na więcej? Mówi się o nowej wersji planu Marshalla, który miałby objąć Białoruś. Ale oczywiście miałoby to dotyczyć Białorusi, która się demokratyzuje i zaczyna reformować, na co się w najbliższej  przyszłości raczej nie ma co liczyć.

 

A kiedy już opadną emocje, może się też okazać, że wyniszczony ekonomicznie  pandemią Covid-19  Zachód nie bardzo będzie się kwapił dla takiej pomocy.

 

Maja Narbutt