Dziesięciu uchodźców i pies. W gościnnym domu Kurkiewiczów była MARIA GIEDZ

Uchodźcy z Ukrainy w gościnnym domostwie Krzysztofa Kurkiewicza (gospodarz w środku). Fot. Maria Giedz

Nasz kolega, Krzysztof Kurkiewicz, członek Naczelnego Sądu Dziennikarskiego i skarbnik Gdańskiego Oddziału SDP zaprosił do swojego domu w Pszczółkach, gminnej wsi położonej niedaleko Gdańska uchodźców z Ukrainy.

Pierwsi, dwie matki, każda z dwójką dzieci i psem wabiącym się Dżastim, przyjechali 28 lutego. Przywiózł ich mąż jednej z kobiet. Kolejne dwie osoby, matka z synem zostały odebrane z granicy przez szwagra pracującego od kilku lat w Starogardzie Gdańskim. Dojechali do Pszczółek 8 marca. W ostatniej turze, trzy dni temu do gościnnego domu Anny i Krzysztofa Kurkiewiczów dotarła schorowana, częściowo ociemniała matka jednej z kobiet. Przywiózł ją mąż, ale już wrócił na Ukrainę, bo ktoś musi chronić dom przed plądrowaniem przez Rosjan, pomagać synowi ze złamana nogą i czekać na tych, którzy walczą na froncie.

Rodzina Wadima w gościnnym domu Kurkiewiczów. Fot. Maria Giedz

Wszystkie te osoby są ze sobą spokrewnione. Pochodzą z Żytomierza, chociaż jedna w kobiet wraz z dziećmi i mężem, obecnie walczącym przeciwko rosyjskiemu najeźdźcy, od kilku lat mieszkali w Kijowie. Kiedy na Ukrainę spadły pierwsze bomby, jej mąż wywiózł ją do rodziny w Żytomierzu, po czym wrócił bronić kijowa. Więcej go nie widziała, nie może też do niego dzwonić, ale czasem dochodzą od niego SMS-y. Wie więc, że żyje, a on jest spokojny od momentu, kiedy żona z dziećmi znalazły schronienie w ciepłym domu Kurkiewiczów.

– Mieliśmy dom, z którego właśnie wyprowadziliśmy się – mówi Krzysztof Kurkiewicz. – Zamierzaliśmy go sprzedać, aby wykończyć nowe lokum, ale była taka potrzeba, więc na razie mieszkają w nim osoby, które nie miały co ze sobą zrobić. Wojna jest wojną, nikt takiego losu sobie nie wybiera.

– Kiedy wyjeżdżałam z Żytomierza miasto nie było już takie, jak kiedyś – mówi Larisa, matka Oksany i babcia Romana oraz Diany. – Wiele domów było zburzonych, trzeba było omijać jamy po rakietach, byli też zabici, ale ja ich nie widziałam. Bałam się. Jestem stara i chora. Słabo widzę. Długo nie mogliśmy wyjechać, bo był alarm lotniczy. Udało się, chociaż już chcę wracać. Zostawiłam nieduży, nowy dom. Dopiero dwa lata temu wybudowaliśmy go. Tu jest mi dobrze. Dużo dobrego dostałam od Polaków, jednak jak tylko będzie pokój chcę wracać. Tam się urodziłam, tam są moi sąsiedzi, tam jest moja cerkiew.

Larisa nie chce stanąć do wspólnej fotografii. Prosi, aby jej w ogóle nie fotografować. W jej oczach cały czas widać łzy.

Aleksandra wraz z 6-letnim synem Dimą i psem. Fot. Maria Giedz

Aleksandra, najmłodsza z mam też stale pochlipuje. Trudno się jej uśmiechnąć. Chce niemal natychmiast pójść do pracy. Po to, aby zapomnieć, ale i po to, aby mieć pieniądze na utrzymanie. Była ekspedientką w sklepie. W Polsce mogłaby też tak pracować, ale nie zna języka polskiego. Przyjmie więc każdą ofertę, aby się czymś zająć, coś zarobić i nie być ciężarem dla Polaków.

O możliwość zatrudnienia pytały także Oksana z wykształcenia biolog, która napisała pracę doktorską, ale nie zdążyła jej obronić oraz Aliona, kierownik produkcji w zakładach mleczarskich. Jak na razie pracuje tylko Wadim, maż Oksany. Został w Polsce, bo ktoś musi się kobietami zajmować. A ma pod opieką własną żonę, żonę brata, żonę brata żony, teściową, piątkę dzieci, no i psa, małego, ale bardzo bojowego.

W trakcie rozmowy Krzysztof Kurkiewicz zaproponował, aby SDP zwróciło się z prośbą do TVP, najlepiej do Programu 2, żeby za pośrednictwem właśnie telewizji rozpocząć nauczanie Ukraińców języka polskiego. Prawie w każdym domu, czy miejscu, gdzie uchodźcy z Ukrainy znaleźli schronienie znajduje się telewizor i dochodzi sygnał TVP2. Codzienna, półgodzinna nauka języka polskiego dałaby możliwość Ukraińcom szybkiego znalezienia pracy i ułatwienia im w kontaktowaniu się z nami Polakami.

Aliona jest smutna, ale i szczęśliwa, że jej 9-letni syn Igor jest bezpieczny. Fot. Maria Giedz

Anna Kurkiewicz, żona Krzysztofa już dzisiaj załatwia całej dziesiątce najróżniejsze dokumenty: nadanie numeru pesel, zapisanie dzieci do szkoły i do przedszkola… Jej koleżanki, sąsiadki, znajomi przynoszą jedzenie, pampersy dla dzieci, a nawet papier toaletowy. Kiedy poprosiła księdza, aby ogłosił w kościele, że potrzebuje materace do spania, bo nie ma tylu w domu, natychmiast się znalazły.

– W Pszczółkach mieszkają dobrzy ludzie – mówi Anna Kurkiewicz. – Wszyscy chcą pomagać, chociaż jest tu kilka domów, które przyjęły uchodźców.