MARIA GIEDZ: „Laski” w Rwandzie – niezwykła szkoła dla niezwykłych dzieci

Rwanda. S. Pia i dzieciaki ze szkoły w Kibeho, wśród których są również dzieci albinoskie. Fot. Maria Giedz

Siostra Pia i Siostra Jadwiga, franciszkanki rodem z Polski, a dokładnie z podwarszawskich Lasek, to dwie przeciwności. Tworzą wspaniały duet wspomagany przez miejscowe zakonnice. Dzieciaki je uwielbiają i chodzą „jak w zegarku” bardzo ciężko pracując, chociaż są ociemniałe. Prowadzona przez owe siostry szkoła, w których uczy się 190 dzieci jest najlepszą szkołą w Rwandzie. Wygrywa konkursy ortograficzne, literackie, ale i matematyczne. Tutejsi uczniowie to olimpijczycy, „biją na głowę” wszystkie rwandyjskie dzieci, a nawet wygrywają mecze piłki nożnej i ręcznej, czemu z wielkim zapałem kibicuje S. Jadwiga. Nie wspomnę już o szkolnym chórze. Taką muzykę można usłyszeć w najlepszych filharmoniach świata, a wykonują ją niewidzące dzieci ze szkoły w Kibeho.

Zapewne owe zakonnice nie są zadowolone z moich pochwał, bo to przecież ich codzienna praca i powołanie, a że trafiły na podatny grunt, to miały szczęście. Kiedy odwiedziłam ich klasztor i szkołę doznałam szoku. Kompleks budynków posadowiono na zachodnim zboczu sporego wzniesienia zwanego Uwimfizi skąd rozciąga się piękny widok na dolinę i zbocze kolejnego wzgórza, kilkaset metrów za kościołem parafialnym, tym samym, w którym w ramach wojny domowej w 1994 r. spalono 25 tys. osób, mieszkańców Kibeho. Mimo, że kościół został pięknie odbudowany i mógłby służyć mieszkającym w okolicy wiernym, jest zamknięty od lipca 2024 r. – taką decyzję wydały władze państwowe. Ponoć dlatego, że nie ma przy nim parkingu i toalety. Owa decyzja dotyczy ponad pięciu tysięcy kościołów (chodzi o budynki) różnych wyznań, w tym 1500 katolickich rozmieszczonych w całej Rwandzie.

Wróćmy jednak do szkoły. Zobaczyłam w niej roześmiane, szczęśliwe twarze dzieci, chociaż takie trochę nieme, bo z „martwymi” oczami. Bałam się tego spotkania i niepotrzebnie. Dzieci rzeczywiście nie patrzą w oczy do czego nie jestem przyzwyczajona, ale ich chęć przekazania mi swojej wiedzy – a dobrze przygotowały się do spotkania – była niesamowita. Otoczone miłością ukazywały wszystkie swoje najlepsze cechy.

Dzieci śpiewające powitalną piosenkę po polsku. Fot. Maria Giedz

Witamy w naszej szkole

Dwójka młodych ludzi, chłopak o imieniu Jean Paul, przewodniczący samorządu szkolnego oraz dziewczyna Pamela, przewodnicząca grupy dziewcząt czekali na mnie przy wejściu do budynku. Zaprowadzili do klasy, w której siedzieli już inni uczniowie. Wszyscy byli podekscytowani gościem z Polski. Sylwia na tę okazję włożyła piękną niebieską sukienkę. Nikt nie krzyczał, nie było wygłupów. Traktowali spotkanie poważnie chociaż mieli zaledwie po kilkanaście lat. Dopiero, kiedy im zadałam pytanie zaczęli mówić i to po kolei, spokojnie. Takiej szkoły jeszcze nie widziałam. Odnosiłam wrażenie, że jestem w szkole wyjątkowo elitarnej, gdzie ogromny nacisk kładzie się nie tylko na przekazywanie wiedzy, ale na dobre wychowanie, szacunek dla innych, myślenie z wyobraźnią. A przy tym panuje radosna atmosfera. Tego w polskich szkołach, zwłaszcza tych miejskich, już nie ma.

Pamela, przewodnicząca samorządu dziewcząt opowiada o kółku dziennikarskim. Fot Maria Giedz

Pamela wstała i lekko się uśmiechając, spokojnym głosem mówiła o różnych codziennych zajęciach. Opowiadała o szkole z przejęciem, miłością. Odnosiłam wrażenie, że opowiada o swojej ukochanej rodzinie, której życie przynosi zarówno radości, jak i smutki. Jej oczy były zwrócone gdzieś w bok, ale jej twarz wyrażała emocje. Kiedy opowiadała o sprzątaniu, praniu, odrabianiu lekcji, a nawet o pracy (śpiewaniu) w chórze czyniła to w sposób naturalny, bo to takie czynności dnia codziennego. Jednak, gdy zaczęła mówić o kółku dziennikarskim jej tembr głosu się zmienił. Chyba w przyszłości chciałaby zostać dziennikarzem. Opowiadała jakie winny być informacje, co interesuje społeczność szkolną, a więc: wiadomości ze świata, sport, newsy, rozrywka, plotki, własne podwórko. Dowiedziałam się, że zarówno ona, jak i jej koledzy z kółka dziennikarskiego szukają różnych wiadomości m.in. w komputerze, a potem przekazują innym. Starają się, aby były prawdziwe, a nie zmyślone, fikcyjne, naciągane…

Jej koleżanka Sylwia, ubrana w piękną niebieską sukienkę, a także kolega Jean de Dieu wspominali o egzaminach na zakończenie szóstej klasy. Takie egzaminy muszą zdać wszyscy uczniowie w Rwandzie o ile chcą kontynuować naukę w szkole średniej (odpowiednik naszego gimnazjum). Oboje podkreślali jak ważny jest to egzamin, że jego poziom jest niezwykle wysoki i ile wyrzeczeń musi ponieść uczeń, aby go zdać. Nie zabrakło też pochwalenia się, że to właśnie ich szkoła jest najlepsza w całym okręgu. A tak przy okazji dowiedziałam się, że Sylwia wzięła udział w konkursie literackim, który odbył się w Kigali, stolicy Rwandy. Startujące w konkursie dzieci z 300 szkół w Rwandzie przygotowały nieduże formy literackie w dwóch językach, w kinyarwanda i po angielsku. Sylwia w tym konkursie zajęła pierwsze miejsce.

Sylwia na spotkanie z gościem z Polski włożyła piękną niebieską sukienke. Fot Maria Giedz,

Inny uczeń, zafascynowany nowinkami technicznymi, opowiadał o specjalnym urządzeniu Orbit Reader 20 dzięki któremu można czytać książki za pomocą karty SD, robić proste notatki, połączyć się Bluetooth’em czy USB z różnymi urządzeniami, aby serfować w internecie, pisać i wysyłać maile… Był bardzo przejęty, z zapałem wystukiwał na owym urządzeniu różne znaki, pozwalające tworzyć zdania i całe teksty. Jednak nie dodał, że owo urządzenie kosztuje prawie 700 dolarów i że dba o nie wyjątkowo, ani że to dzięki tej pomocy wygrał skomplikowany konkurs z przedmiotów ścisłych. A w konkursie tym uczestniczyło 120 rwandyjskich szkół.

Tak można by opowiadać jeszcze długo. Spośród tych opowiadających wyróżniała się spokojna, zrównoważona Benoit, która jest albinoską, czyli ma biały kolor skóry, notabene bardzo delikatnej i wrażliwej na słońce. Zupełnie się tym nie przejmuje. Fascynuje ją biologia i chemia, a więc rośliny, zwierzęta, a także procesy chemiczne zachodzących w żywych organizmach. Jej marzeniem jest zostać nauczycielką. Życzę jej tego z całego serca.

Wszystkie te informacje o egzaminach, konkursach, olimpiadach, rozgrywkach sportowych poruszane są na kółku dziennikarskim a następnie opracowane w formie lokalnych wiadomości przekazywanych głosowo.

Jeden z uczniów prezentuje urządzenie do czytania Orbit Reader 20. Fot. Maria Giedz

Na szkolnym podwórku

Było sobotnie popołudnie. Teoretycznie czas wolny. Część dzieciaków czekała w kolejce do fryzjera. Włosy Afrykańczyków są skomplikowane, gęste, pokręcone. Dla higieny najlepiej obcinać je na krótko, więc jeden z wykładowców na jakiś czas zamienia się w fryzjera. Co ciekawe żadne dziecko nie miało komórki i to nie dlatego, że nie widzi czy jest biedne. Telefony w Rwandzie są bardzo popularne, ale służą do rozmowy i wysyłania SMS-ów. W szkołach dzieci nie używają telefonów. A jeśli jest to szkoła z internatem, jak chociażby ta, to telefon jest dostępny jedynie w sobotę, aby dziecko mogło zadzwonić do rodziców. Oczywiście zdarzają się sytuacje wyjątkowe.

Śpiewające dzieci, a w tle suszące się na krzakach mundurki. Fot. Maria Giedz

Dzieci towarzyszą mi nieodłącznie i te mniejsze i te starsze. Nie podchodzą zbyt blisko, jak te spotkane przypadkowo na ulicy, które potrafią przybiec, przytulić się, poprosić o pogłaskanie. Tutejsze czekają na akceptację, na mój ruch, ale czują obecność drugiego, innego człowieka. Chcą usłyszeć mój głos, nawet jeśli nie rozumieją co do nich mówię, chociaż wszystkie posługują się biegłą angielszczyzną, znacznie lepszą niż moja, i jest to ich drugi, a czasem i trzeci język. Narodowym językiem Rwandy jest kinyarwanda, a czasem tych osób, które przeniosły się z Konga, czy innego ościennego kraju – suahili.

Zaczęło się od służby niewidomym

Pomysł założenia „Lasek” w Rwandzie w 2006 r. i to w Kibeho, jedynym uznanym przez Kościół sanktuarium maryjnym w Afryce, wyszedł od franciszkanki z podwarszawskich Lasek, Siostry Rafaeli Nałęcz, która zmarła w Kigali w 2016 r. Była to pierwsza szkoła dla dzieci niewidomych i niedowidzących w Rwandzie. Obecnie są już trzy. Przy jej powstaniu pomagało polskie MSZ. Dzieci uczą się w niej przez 12 lat. Najpierw przez 6 lat w szkole podstawowej, potem przez 3 lata w niższej szkole średniej (odpowiednik gimnazjum) i przez kolejne 3 lata w wyższej szkole średniej. Do tej szkoły uczęszczają dzieci od 6 roku życia do 24. Zdarza się też, że niektórzy uczniowie zaczynają edukację w wieku szesnastu lat, bowiem w Rwandzie dzieci niepełnosprawne mają utrudniony dostęp do szkoły, zwłaszcza jeśli mieszkają gdzieś w górach daleko od drogi. Poza tym większość szkół jest płatna, również ta prowadzona przez siostry franciszkanki, ale akurat w tej szkole czesne jest niskie, mimo że jest to szkoła z internatem. Ponadto istnieją też ofiarodawcy (darczyńcy) z Polski, z USA…, dzięki którym najbiedniejsze dzieci mogą uczyć się za darmo. Większość lekcji prowadzona jest w języku angielskim. Do wojny w latach 90. ubiegłego stulecia językiem nauczania, oprócz kinyarwanda, był francuski – to pozostałość po kolonii belgijskiej. Po wojnie, nowe władze wprowadziły do szkół język angielski. Francuski pozostał jedynie w kręgach kościelnych. Posługują się nim wszyscy duchowni katoliccy i większość zakonnic.

Ociemniali uczniowie pracujący przy komputerze. Fot. Maria Giedz
Zajęcia w klasie komputerowej. S. Pia przygląda się jak S. Jadwiga pracuje z uczniem. Fot. Maria Giedz

Szkoła dla dzieci ociemniałych w Kibeho znana jest nie tylko w Rwandzie, ale i niemal w całej Afryce. Uznawana jest za najlepszą. Na przykład w tym roku uczeń o imieniu Jean de Dieu, zdając egzamin kończący gimnazjum, notabene posługujący się alfabetem Braille’a, zajął piąte miejsce spośród 130 tysięcy uczniów z całego kraju.

U nas w Polsce nie uświadamiamy sobie, ile pracy, wyrzeczeń, poświęceń muszą włożyć rwandyjscy uczniowie, aby zdobyć wykształcenie. Dzieci z wiejskich gminnych szkół, do których mogą codziennie dojść, mają lżej, ale też poziom nauczania jest zdecydowanie niższy, a i nie obejmuje osób niepełnosprawnych.

Życie „jak w zegarku”

Nauczycielami są zarówno zakonnice, jak i osoby świeckie. Wśród nich są też absolwenci tej właśnie szkoły – sześciu nauczycieli ma problemy ze wzrokiem. Są osobami niewidzącymi i niedowidzącymi.

Siostra Jadwiga opowiada o zawartości biblioteki. Wśród książek jest też literatura polska. Fot. Maria Giedz

Każdy dzień zaczyna się pobudką o 5:30. Pomiędzy godziną 6 a 7 jest nauka własna, czyli można się przygotować do zajęć, dokonać ostatnich poprawek na pracach domowych. Dopiero potem jest śniadanie. Lekcje rozpoczynają się o godz. 8 i trwają do godz. 17 z godzinną przerwą na obiad (w niektórych szkołach zajęcia w niektóre dni trwają do 20). Wieczorem, po kolacji jest jeszcze odrabianie lekcji, czytanie książek… Szkoła posiada własną bibliotekę. Większość książek siostry drukują na miejscu, gdyż są wydawane w zapisie Braille’a. Mimo, że papier do zapisu Braille’m jest bardzo drogi, to wewnętrzy druk takiej książki jest tańszy od książki kupionej i sprowadzonej z zagranicy. Dzieci korzystają również z audiobooków, ale posługują się także komputerami. Mają w nich zamontowane programy, które zamieniają tekst pisany na tekst czytany na głos.

Towarzyski mecz piłki ręcznej chłopców niewidzących i słabowidzących, którzy wkładają opaski na oczy, aby nie oszukiwać niewidzących kolegów. Fot. Maria Giedz

Czasu na „nic nierobienie” nie ma. Dzieci i młodzież zajęte są całą dobę. W to oczywiście wpisane są zajęcia ruchowe, np. gry w piłkę. W tej szkole popularny jest goalball, czyli drużynowa gra w piłkę ręczną dla osób niewidomych i niedowidzących, stworzona przez Niemca Seppa Reindle’a i Austriaka Hansa Lorenzena w 1946 roku., którą od 1976 r. uznaje się za dyscyplinę olimpijską.

W soboty zajęcia kończą się o godz. 14 i dopiero wówczas dzieci mają czas wolny, który przeznaczają na sprzątanie, rozwijanie swoich zainteresowań, najróżniejszych pasji…. Ale to nie znaczy, że mogą włóczyć się po ulicach, pojechać do domu. Czasem odwiedzają ich rodzice. Jednak oni wyjeżdżają do domów 2, 3 razy do roku, głównie na wakacje. Może to staromodne, ale tak wyglądają wszystkie szkoły z internatem w Rwandzie. W Polsce uznano by, że to „wojskowe koszary”, a nawet nazwano by je „dobrowolnym więzieniem”, bo brakuje wolności. Rwandyjska młodzież do znaczenia słowa wolność podchodzi zupełnie inaczej. Wolność nie oznacza czynienia tego co się chce, czyli głupich, złośliwych, bezsensownych zachowań. Szkoda na to czasu. Każdy uczeń, nawet ten najmniej zdolny chce w życiu coś osiągnąć i nie liczy na spadek po rodzicach, bo trudno o taki spadek jeśli się ma sporo rodzeństwa, a do podziału jest kilkunastometrowe poletko.

Sobota, a dokładnie każda ostatnia sobota miesiąca, to „muganda”, czyli czyn społeczny, a w bezpośrednim tłumaczeniu oznacza wspólnotę albo wspólne działanie. Obowiązuje wszystkich Rwandyjczyków pomiędzy godz. 8 a 12. Tego dnia jedna osoba z każdej rodziny musi się zgłosić w określonym miejscu do prac społecznych. Uczniowie mają też swoje wspólne zadania, np. wywieszenie prania, czyli porozkładanie ubrań na krzakach, bo tak szybciej wyschną.

Życie z pasją

Pozostała jeszcze niedziela. W niektórych rwandyjskich szkołach, jak np. szkołach prowadzonych przez Adwentystów Dnia Siódmego, niedziela jest również dniem nauki (oficjalnie dla adwentystów dniem świętym jest sobota, ale tego dnia dla dzieci katolickich czy muzułmańskich też są zajęcia).

U sióstr franciszkanek wygląda to trochę inaczej. Pobudka jest jak w każdy dzień o godz. 5:30. Tego dnia trzeba się ładnie ubrać, przede wszystkim włożyć mundurek. W każdej rwandyjskiej szkole, a nawet w przedszkolu, uczniowie chodzą w mundurkach. Nie ma więc strojenia się, wkładania modnych, markowych ciuchów i udowadniania, że jestem lepsza, bo pochodzę z zamożniejszej rodziny, nie ma też pogardzania biedniejszymi. Wszystkie mundurki są takie same: czarne spódniczki lub spodnie, szare sweterki, białe bluzki albo koszule, białe skarpetki, czarne buty. Mogą być też czerwone spódniczki w kratę. Różnice wynikają jedynie z przynależności do klasy, grupy nauczania. W każdej szkole mundurki wyglądają troszkę inaczej.

Chwilę po godzinie szóstej dzieci opuszczają szkołę i wyruszają na Mszę Św. do kościoła, która rozpoczyna się o siódmej rano w sanktuarium maryjnym. Idą pieszo około pół godziny. Mimo że znają drogę, niemal maszerują w dość zwartym szyku, razem, parami, często trzymając się za ręce. Tak łatwiej się im poruszać, ale też pięknie wyglądają. Takiego widoku w Polsce się nie zobaczy. Zgrana, zaprzyjaźniona ze sobą grupa młodych ludzi i mimo, że są jeszcze dziećmi, traktująca życie na poważnie. Nie używają białych lasek. Tylko by przeszkadzały. Zresztą siostry tak wychowują swoich podopiecznych, że dzieciaki poruszają się dość swobodnie. Ci, którzy choć trochę widzą prowadzą tych całkowicie niewidzących. Kiedy tak maszerują do kościoła trochę przypominają małe wojsko. Świetna organizacja, wyczucie miejsca, czasu.

Śpiewające niewidzące i niedowidzące dzieci podczas porannej Mszy Św. w niedzielę, odprawianej w Sanktuarium Maryjnym w Kibeho. Fot. Maria Giedz

Kiedy już dotrą do kościoła sanktuaryjnego siadają na wyznaczonym dla nich miejscu. Ich zadaniem, w każdej niedzielnej, porannej Mszy Św. jest oprawa liturgii, głównie muzyczna. To dzieci od sióstr franciszkanek grają, śpiewają. Również czytania liturgiczne są w ich wykonaniu, bowiem swobodnie posługują się Braillem, a nawet posługują do mszy, czyli są ministrantami. Jeśli ktoś nie wie, że są to dzieci niewidzące, to może się nie domyślić.  Zazwyczaj większość czynności wykonują w dwie osoby. Dziecko niedowidzące pomaga niewidzącemu. Tak jest łatwiej. A dzieciaki są niesamowite. Ich śpiew znany jest w całej Rwandzie.

Kiedy wybierałam się do Kibeho kilka osób wspomniało mi o mszach z udziałem dzieci, które śpiewają. Wyobrażałam sobie śpiewające przedszkolaki lub polskie msze dla dzieci, które zazwyczaj omijam o ile nie idę do kościoła z dzieckiem. A tu taka niespodzianka! Najpiękniejsza i najbardziej oblegana msza, oczywiście poza odpustowymi czy sprawowanymi z okazji ważnych świąt, albo innych uroczystości. Generalnie Rwandyjczycy są ludźmi uzdolnionymi muzycznie. Jeśli spotka się kilka osób i to nawet po raz pierwszy, potrafią śpiewać na głosy. Dzieci od franciszkanek nie są nowicjuszami. W szkole mają specjalne zajęcia z chóru i nie jest to tylko nudna lekcja muzyki czy wychowanie muzyczne. One śpiewają z pasją.

Marzy mi się, aby jeszcze tam wrócić.