MARIUSZ FRUKACZ: Marzenie o misyjności mediów

Czarny ekran telewizora, a potem słowa przyrównujące całą sytuację do stanu wojennego. Do tego jeszcze doszło mówienie o kneblowaniu mediów i łamaniu wolności słowa. To wszystko bardzo smutne.

 

Akcja „Media bez wyboru” była widoczna niemal dla każdego. Na czarnym tle telewizje komercyjne, portale i gazety zamieszczały hasła: „Tu miał być twój ulubiony program”. Oczywiście pretekstem stała się kwestia składki solidarnościowej, którą miałyby płacić od wpływów z reklam największe koncerny medialne. Ciekawe jest to, że zamiast dyskusji nad ustawą jako widzowie i czytelnicy otrzymaliśmy czarny ekran. Jak wynika z projektu ustawy składką mają być objęci giganci cyfrowi, których globalne przychody sięgają 750 mln euro, a przychody z tytułu reklamy internetowej w Polsce przekraczają 22 mln zł. Dla reklamy prasowej proponowany próg wynosi dla pojedynczego tytułu prasowego 15 mln zł z przychodu od działań reklamowych. Wpływy reklamowe powyżej 30 mln zł  będą podlegać opłacie, która co do zasady wyniesie 6%. Projekt nie dotyczy małych wydawnictw i lokalnych mediów. Jeśli chodzi o media katolickie, to zapewne  takiego przychodu od działań reklamowych nie osiągną. Oczywiście pozostaje również kwestia sytuacji radiostacji katolickich, które działają w sieciach.

 

Tylko Facebook i Google mają 3 mld zł środków z reklam w Polsce od których podatki nie są w naszym kraju w ogóle odprowadzane – zauważyła w Polskim Radiu24 Jolanta Hajdasz, dyrektor Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP i dodała: „Nie ma mowy o unicestwieniu mediów, niektóre będą miały mniejsze przychody, ale i tak będą one gigantyczne. To są biznesy o wielomilionowych obrotach, o takich pieniądzach przecięty Polak nawet nie śni. Podatek jest sprawiedliwy, trzeba się nad tym projektem pochylić, przeprowadzić kwotowe symulacje, by nie zaszkodzić najmniejszym mediom. Idea jest słuszna”. Takie podatki nie są niczym nadzwyczajnym w Europie.

 

I Have a Dream

 

Jednak cała ta sytuacja rodzi pytania o sytuację w samych mediach. Co ten protest pokazał, polaryzację mediów, czy też możemy mówić o większej jedności mediów? Niedawno przeczytałem autobiografię Martina Luthera Kinga pt. „I Have a Dream” (Mam marzenie). Oczywiście jej tytuł nawiązuje do słynnej mowy Kinga, w której padły znamienne słowa: „Mam marzenie, że pewnego dnia naród nasz wzniesie się na wyżyny prawdziwego sensu swojej wiary i uzna za prawdę oczywistą, że wszyscy ludzie zostali stworzeni równymi”. Nie chodzi mi jedynie o cytowanie słów słynnego pastora, ale o pewien obraz i symbol. Wydaje mi się, że mamy prawo marzyć o sprawiedliwej demokracji, szacunku wobec drugiego człowieka, także widza i czytelnika, ale chyba wciąż jest to marzenie. Polaryzacja mediów jest widoczna gołym okiem, a pokazał to także protest „Media bez wyboru”. Zamiast troski o autentyczność dialogu w mediach,  wydaje się, że media niestety przyczyniają się również do wzmacniania konfliktów, dzielenia ludzi, promowania języka nienawiści. Sami dziennikarze nie szanują siebie. Tymczasem media powinny być największym forum dialogu wymiany myśli idei, poglądów i wartości. Mam marzenie, żeby wreszcie rozmawiać ze sobą. Wiem, może przesadzam, ale każdy ma prawo do marzeń.

 

O ładzie medialnym

 

Wydaje mi się, że cały problem tkwi również w tym, co nazywamy ładem medialnym. O ładzie medialnym wciąż mówi się w Polsce, ale chyba jednak zbyt mało. Ład medialny jest nam bardzo potrzebny, bo wpływa na najważniejsze sektory życia publicznego. Ład medialny to przede wszystkim stała równowaga w świecie mediów, umożliwiająca obywatelom dostęp do informacji powszechnej i prawdziwej. Oczywiście oznacza on również bezpieczeństwo państwa w zakresie informacji i ochronę obywateli przed negatywnym wpływem mediów. Jak napisał kiedyś bp Adam Lepa, jeden z najlepszych znawców mediów w Polsce, ład medialny „ma walor strategiczny, stoi bowiem na straży bezpieczeństwa obywateli. Jego obecność albo deficyt daje znać o sobie w skali państwa i świata. Zakłócenia w ładzie medialnym prowadzą do chaosu i skutkują groźnymi następstwami”.

 

Już 12 lat temu bp Adam Lepa napisał ważny tekst w „Niedzieli” i kiedy go ponownie przeczytałem, to stwierdziłem, że jest on bardzo aktualny. Biskup postawił w nim ważne tezy, które w kontekście ostatniego protestu są bardzo dobrą diagnozą mediów w Polsce. „Jakie zasady ustrojowe panują w polskim świecie mediów? Czy istnieje pełna demokracja, czy też – jak twierdzą obserwatorzy sceny medialnej – mamy do czynienia z modelem oligarchicznym, który najwyraźniej ujawnia się w monopolu orientacji liberalnej i lewicowej. Jaki jest stopień koncentracji mediów będących w rękach firm międzynarodowych i jak dalece dominacja kapitału zagranicznego powoduje zachwianie równowagi w polskim świecie mediów? A także: czy treści publikowane tymi kanałami uwzględniają dobro narodu i państwa, czy też całkowicie poddane są interesowi obcych firm i realizują ich hierarchię wartości z bezwzględną dominacją wartości rynkowych?”  – napisał bp Lepa.

 

W tym samym tekście biskup medioznawca zwrócił uwagę na zjawiska takie jak: zatrucie informacyjne, polegające na tym, że o sprawach najważniejszych mówi się w taki sposób, jakby one były mało ważne albo nic nieznaczące, i odwrotnie, obniżenie wartości argumentacji. „Oto wręcz powszechnie w odbiorze mediów w Polsce decyduje argument siły, a nie siła argumentu” – podkreślił.

 

I jeszcze jeden, moim zdaniem, mocny cytat z bp. Lepy: „Żywiołowa konkurencja w świecie mediów komercyjnych prowadzi do jednostronnych rozstrzygnięć w obrębie dylematów ludzi mediów: «misja czy kasa» albo: «im więcej religii i patriotyzmu, tym mniej kasy». Z tym wiąże się jeszcze jeden dylemat: «Gdzie mówią pieniądze, tam milczy prawda». Wskutek tych perturbacji, znamionujących chaos medialny, traci przede wszystkim źle poinformowany obywatel”.

 

Przywołuję fragmenty tekstu bp. Adama Lepy, bo okazuje się, że to doskonała diagnoza sytuacji mediów w Polsce. Tekst chociaż napisany 12 lat temu, to pokazuje, że w proteście sprzed kilku dni nie chodziło o wolność słowa i dobro widza czy czytelnika. Cały tekst znajduje się TUTAJ.

 

Misyjność zawodu dziennikarza

 

Protest również pokazał, że wciąż trzeba pytać o misyjność zawodu dziennikarza. Mam wrażenie, że owa misyjność jest często banalizowana. Wpływ na misję dziennikarza mają struktury właścicielsko-instytucjonalne, związanie mediów ze sferami komercji i polityki. Media, oczywiście nie tylko w Polsce, stają między misją publiczną, mechanizmami wolnego rynku i uwarunkowaniami politycznymi. Coraz częściej mamy do czynienia z celebrytyzmem dziennikarskim i dyktatem struktur właścicielskich.

 

Ja wciąż wierzę, że dziennikarska rzetelność i uczciwość są niezależne od politycznych barw czy platform informacyjnych, na których dziennikarstwo jest uprawiane. Oczywiście rzetelna dyskusja nad ustawą jest potrzebna, ale czarne ekrany telewizora tego nie załatwią.

 

Ks. Mariusz Frukacz, dziennikarz Tygodnika Katolickiego „Niedziela”.