Wbrew pozorom afera, jaką wywołał wywiad Meghan Markle i jej męża o rzekomo strasznym losie, jaki spotkał byłą aktorkę i rozwódkę, gdy weszła do brytyjskiej rodziny królewskiej, nie ma znaczenia jedynie plotkarskiego i może być punktem wyjścia do wielu znacznie poważniejszych rozważań. Jeden z wątków sprawy dotyczy mediów, a w szczególności tabloidów, które w Wielkiej Brytanii są szczególnie żarłoczne, a które – jak twierdzi żona księcia Harry’ego – nie dawały jej żyć. Próba dopasowania się do wizerunku Diany Spencer jest tu aż nadto czytelna.
Sama ta sytuacja jest w oczywisty sposób obłudna: Markle skarży się na wtrącanie się tabloidów w jej życie, opowiadając o tym oraz o prywatnych szczegółach tegoż w programie o wydźwięku skrajnie tabloidowym. Robi to wprawdzie na własnych warunkach, ale nie łudźmy się: nie chodzi tu przecież o żadną sprawiedliwość, a jedynie o zrobienie wokół siebie szumu i zarobienie na tym pieniędzy. Kwestia kwoty, jaką para wykluczona z rodziny królewskiej, otrzymała za wywiad, jakoś nigdzie nie pada, choć chyba nikt nie sądzi, że nie było tam mowy o dużych pieniądzach.
Markle zachowuje się równie obłudnie jak wielu polskich celebrytów. Jeśli wchodzi się do rodziny królewskiej w Wielkiej Brytanii, oczywistą tego konsekwencją jest rezygnacja ze znacznej części prywatnego życia i bycie obiektem polowań paparazzich. Jednocześnie trzeba pamiętać, że rodzina królewska ma wystarczająco wiele miejsc, gdzie może się przed obiektywami bardzo skutecznie schować. Twierdzić, że nie zdawał sobie sprawy z tej konsekwencji znalezienia się w rodzinie Windsorów, może jedynie ktoś naiwny aż do głupoty albo skrajnie obłudny.
Ten sam mechanizm działa w przypadku polskich celebrytów. Mamy więc wyprzedawanie swojej prywatności na każdym kroku w mediach społecznościowych, mamy sprzedawanie jej w telewizjach i gazetach, a później pojawiają się pretensje, że fotoreporterzy są zbyt natarczywi. Dzisiaj zresztą wygląda to inaczej niż kilkanaście lat temu: paparazzo może się stać każdy, kto ma pod ręką telefon i zechce z niego zrobić użytek, więc celebryci nie mogą już przeprowadzać widowiskowych szarży na ludzi z aparatami. Często nie mają pojęcia, że się ich fotografuje. Pytanie brzmi tylko, czy media będą chciały takie zdjęcia z jakiegoś powodu opublikować.
Meghan miała wybór: mogła nie wychodzić za Harry’ego. Celebryci również wybór mają. Jest wśród nich kategoria ludzi, którzy bardzo wyraźnie postawili granicę swojej prywatności i ta granica jest w Polsce na ogół respektowana (zdarzają się bardzo rzadkie, incydentalne wyjątki). Można tu wspomnieć aktorów takich jak Bogusław Linda czy Artur Żmijewski. Przede wszystkim jednak – jakkolwiek jest to niewygodne – trzeba powiedzieć, że dla bulwarowej prasy i portali istnieje jedna podstawowa grupa ludzi mało interesujących: ludzie zachowujący się najzwyczajniej przyzwoicie, a więc w dużej mierze po prostu nudni. Jeśli ktoś nie sika nad ranem pod murem kamienicy (przypadek jednego z najbardziej znanych aktorów już wiele lat temu), nie pije na umór w knajpie, nie pokazuje się wciąż z nowymi partnerami, nie wsiada po pijaku za kierownicę, a jedynie chodzi do sklepu na zakupy, za które płaci przy kasie bez kłótni, wcześniej odczekawszy swoje, zaś w restauracji wypija kieliszek wina i wraca do domu – to najzwyczajniej nie ma czego pokazywać. Może raz na jakiś czas, że kupił papier toaletowy („o, taki znany, a papier też kupuje, w dodatku osobiście!”) albo że zjadł stek w restauracji („o, taki znany, a też je i w knajpie musi płacić!”). I tyle.
Gdy pracowałem w „Fakcie” – który w tamtych czasach bywał gazetą znacznie agresywniejszą niż dzisiaj – powszechna była opinia, że część celebrytów zrobiła sobie z pozywania bulwarówek sposób na dodatkowy zarobek. Najpierw wywoływali sytuacje, które musiały na nich ściągnąć uwagę paparazzich (nie był to jeszcze czas tak dobrych aparatów w telefonach jak dzisiaj i paparazzi wciąż mieli robotę), a potem, gdy ukazywały się zdjęcia i teksty, pokazujące ich w okolicznościach niezbyt korzystnych – składali pozwy, oskarżając gazety o naruszenie ich prywatności. I, niestety, bardzo często wygrywali, bo sędziowie – nie mam co do tego wątpliwości – byli najzwyczajniej do bulwarówek uprzedzeni, podzielając zapewne dużą część argumentów wynikających z kompleksów, każących prychać nad tabloidami z pogardą (o czym dawno już temu pisałem na portalu SDP). Ta ewidentna hipokryzja celebrytów zawsze mnie odrzucała, podobnie jak odrzuca mnie szyta wyjątkowo grubymi nićmi gierka Meghan Markle, grającej na najlepiej się dzisiaj sprzedających głównie w USA fobiach, takich jak rasizm i antyelitaryzm.
Łukasz Warzecha