Dla ludzi takich jak Dariusz Rosiak miejsce w mediach publicznych powinno być. Rosiak jest dziennikarzem pod każdym względem profesjonalnym, a jego programy to kwintesencja misji mediów publicznych. Lecz cóż – media publiczne się z Rosiakiem pożegnały. Pewnie podpadł tym samym co wielu innych, czyli niewystarczającym entuzjazmem wobec zmiany. „Dobrej zmiany”.
Darek postanowił zatem kontynuować swoją pracę dzięki pieniądzom, uzyskanym bezpośrednio od odbiorców i założył zbiórkę na Patronite.pl, aby móc realizować „Raport o Stanie Świata”. Cele są trzy – od 5 do 25 tys. złotych miesięcznie i w zależności od tego, który zostanie osiągnięty, program będzie mógł się bardziej lub mniej intensywnie rozwijać, ukazywać częściej lub rzadziej.
Rosiak nie jest pierwszym dziennikarzem, który takiego sposobu próbuje. Nie był też pierwszym Tomasz Sekielski, ale dopiero jego zbiórka na „Tylko nie mów nikomu” przyniosła oszałamiające 450 tys. zł. Można by zatem uznać, że to droga dla tych, którzy chcą się uniezależnić i odwołać bezpośrednio do swoich widzów, słuchaczy, czytelników, aby robić prawdziwie niezależne dziennikarstwo.
Jestem sceptyczny. Spójrzmy najpierw, jak to wygląda u Darka Rosiaka. Zbiórkę założył zaledwie kilka dni temu, 25 lutego. Zebrał dotąd (do niedzieli wieczorem) prawie 13,5 tys. zł od 654 osób, co średnio daje około 20 zł na osobę. Najwięcej patronów zadeklarowało 10 zł na miesiąc: 330. Nieco mniej – 20 zł: 157. 114 osób deklaruje 5 zł miesięcznie. 50 patronów daje 50 zł na miesiąc, 16 – po 100 zł, nikt nie zadeklarował 300 zł na miesiąc, ale 5 osób chce wpłacać miesięcznie po 500 zł. Wygląda to nieźle jak na początek zbiórki.
Nie chcę podcinać Darkowi skrzydeł, bo życzę mu jak najlepiej, ale pieniądze od patronów nigdy nie będą pewnym źródłem. W każdym razie nie tak pewnym jak te zaplanowane w budżecie stacji na program wpisany do ramówki. Darek nie osiągnął też na razie 25 tys., potrzebnych na pełny rozwój programu. No, ale na to ma czas. Tyle że im dalej od momentu, gdy jego odejściu z Trójki towarzyszył szum medialny, tym trudniej będzie docierać do darczyńców. Możliwe, oczywiście, że do momentu wygaśnięcia uwagi będzie już miał wystarczająco wielu patronów, ale, jako się rzekło, tu nigdy nie ma gwarancji, choć zostanie patronem oznacza co do zasady płatności cykliczne, które w razie czego trzeba skasować, aby z patronowania się wycofać.
Przy czym Rosiak to nie jest ktokolwiek. To jest marka. Człowiek, który towarzyszył słuchaczom Trójki od lat czternastu. Można zatem założyć, że spora część patronów to ci, którzy krytycznie oceniają kurs Trójki oraz mediów publicznych w ogóle i chcą to okazać między innymi poprzez wsparcie dziennikarza, którego z Trzeciego Programu się pozbyto.
Problem w tym właśnie, że to generalne zastrzeżenie do takiego sposobu szukania wsparcia. Obawiam się, że tam, gdzie brakowałoby tej podszytej politycznymi emocjami motywacji – nie ujmując absolutnie niczego Rosiakowi i kibicując jego zbiórce – rezultaty nie byłyby tak dobre. To samo dotyczy zbiórki Tomasza Sekielskiego. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że jego projekt wsparli między innymi zapiekli antyklerykałowie, antypisowcy, zwolennicy opozycji – i było ich zapewne znacznie więcej niż ludzi powodowanych autentyczną troską o ofiary księżowskich występków. Co nie jest zarzutem do samego Sekielskiego – taki tu po prostu działa mechanizm.
Obserwowałem w ostatnim czasie dwie zbiórki – jedną o charakterze na poły dziennikarskim, drugą wydawniczą. Obie były jednorazowe.
Ta na poły dziennikarska to zbiórka dokumentalisty Łukasza Korwina na wydanie wspomnieniowej książki sędziwego już polskiego Żyda mieszkającego dziś w Szwajcarii, Bronisława Erlicha, o tym, jak przeżył w Polsce okupację i jak pomogli mu w tym Polacy. Postać bohatera jest niesamowita – zrobiłem o tym rozmowę z Łukaszem Korwinem w swoim programie na platformie wSensie.pl. Początkowo na podstawie wspomnień Erlicha miał powstać film, ale twórca bezskutecznie dobijał się najpierw do TVP, potem do Polskiej Fundacji Narodowej – choć projekt jest po prostu wymarzony z punktu widzenia promowania naszej historycznej opowieści. Równolegle Korwin uruchomił więc na Pomagam.pl zbiórkę na książkę, stawiając sobie za cel zgromadzenie 50 tys. zł. Mimo wielu apeli, wizyt w różnych programach i prób spopularyzowania projektu zebrał do dzisiaj raptem 4680 zł od 57 osób (czyli średnio po 82 zł).
Podobnie zakończyła się – wielokrotnie przeze mnie promowana w moich społecznościowych kanałach – zbiórka niezwykle zacnej krakowskiej Fundacji InCanto na wydanie tomu esejów o muzyce zmarłego niedawno wybitnego brytyjskiego filozofa Sir Rogera Scrutona (zbiórkę uruchomiono jeszcze za życia autora, a nawet przed zdiagnozowaniem u niego nowotworu, co miało miejsce w drugiej połowie ubiegłego roku, zaś Sir Roger zmarł w styczniu 2020 r.). Tu cel był skromniejszy – 40 tys. zł. Wydawałoby się, że nie powinno być problemu. Jeśli liczyć średnio po 20 zł, wystarczyłoby, gdyby jednorazowo wpłaciło 2 tys. osób. Trudno wyobrazić sobie, żeby w Polsce nie znalazło się 2 tys. osób, znających pisarstwo Sir Rogera, w tym to dotyczące muzyki, oraz wiedzących o jego muzycznej pasji. W 38-milionowym kraju to nie powinien być problem. Ba, tylu darczyńców powinno się znaleźć w samym Krakowie, gdzie ma siedzibę InCanto.
A jednak. Choć zbiórka trwała miesiącami, do dziś zebrano zaledwie nieco ponad 56 proc. potrzebnej kwoty – około 22,5 tys. zł. Dobra wiadomość jest taka, że książka i tak się ukaże i to prawdopodobnie już niedługo. Ale to już wyłącznie zasługa dynamicznie działających założycieli fundacji.
Oto dwa przykładowe, owszem, można powiedzieć, że niszowe cele. Wcale nie ogromnie finansowo ambitne, ze wszech miar godne poparcia. Można uznać, że ponadpolityczne. Oba mogliby wesprzeć sympatycy różnych ugrupowań. I może właśnie dlatego nic z tego nie wyszło. Żaden z projektów nie nakręcał emocjonalnie.
To samo dotyczy dziennikarskiej działalności, finansowanej z datków. To może zadziałać pod warunkiem, że zbiórka jest jakoś wkomponowana – choćby niezamierzenie, jak zbiórka Rosiaka – w partyjny lub ideologiczny konflikt. Nawet wtedy jest pytanie o trwałość finansowania, zwłaszcza jeśli efekt już tak politycznie emocjonujący nie będzie. Jeśli natomiast ktoś chciałby po prostu robić dobre, fachowe i wyważone dziennikarstwo, nie zaczynając zbierania pieniędzy w warunkach politycznej kontrowersji – nie wróżę powodzenia.
Łukasz Warzecha