Nie chowajmy głowy w piasek – ŁUKASZ WARZECHA o mediach publicznych

Nie jestem zatem sam – pomyślałem, czytając na portalu Klubu Jagiellońskiego tekst Jana Pawlickiego „Co po Kurskim? Konserwatywny pomysł na odbudowę TVP”. Na portalu SDP pisałem kilkakrotnie, i to już dawno temu, że konserwatywni dziennikarze powinni zacząć dyskusję w swoim środowisku o tym, jak mają wyglądać media publiczne. Tyle że trzeba by ją rozpocząć od tego, od czego alkoholik zaczyna walkę z nałogiem: od przyznania, że jest alkoholikiem. Dziennikarze konserwatywni musieliby zacząć od przyznania, że obecny kształt mediów publicznych jest nie do zaakceptowania. Oznaczałoby to zerwanie z uznawaniem za słuszną koncepcji, którą niegdyś w rozmowie na portalu SDP wychwalał Bronisław Wildstein, z którym w tej sprawie polemizowałem: tak zwanego pluralizmu rozproszonego. Koncepcja ta głosi – przypomnę – że wszystko jest w porządku, media państwowe mogą robić bezwstydną propagandę, bo w ten sposób na rozpatrywanej jako całość scenie medialnej panuje wreszcie pluralizm. Kto chce, ma TVN24, a kto chce – TVP Info.

 

Moje teksty pozostały bez jakiegokolwiek odzewu. Być może tak samo będzie z tekstem Pawlickiego, ale to nie jest przecież tak, że tylko PawlickiWarzecha dostrzegają problem. Zakładam, że zdaje sobie z niego sprawę całkiem spora część dziennikarzy również niezmiennie sprzyjających rządowi, aczkolwiek nie chcą się z tym ujawniać, sądzą bowiem – zapewne słusznie – że zostaliby oskarżeni o granie do własnej bramki. Dochodzą do tego – powiedzmy szczerze – również czysto życiowe względy, a więc obawa o obecne miejsca pracy. Co, nawiasem mówiąc, pokazuje, jak niezdrowa jest sytuacja.

 

Oczywiście na sprawę kształtu mediów państwowych można patrzeć w krótkiej, doraźnej i czysto partyjnej perspektywie, a wówczas, owszem, można uznać, że obecny stan jest optymalny. Jeśli jednak ktoś takie właśnie spojrzenie deklaruje, musi przyjmować groźne pod każdym względem założenie, że władza nigdy się nie zmieni. Jeśli bowiem miałaby się zmienić, dzisiejszy stan mediów publicznych może prowadzić tylko do dwóch rezultatów: albo będzie pretekstem do ich faktycznej likwidacji, albo do tak brutalnego przejęcia, jakiego jeszcze nigdy nie było. Czy tego życzą sobie ci, którzy są zadowoleni ze stanu obecnego? A jeżeli sobie tego nie życzą, to czemu i na jakiej podstawie uznają, że dzisiejszy układ polityczny jest na zawsze? Tertium non datur.

 

Kilka lat temu opisałem na portalu SDP niemiecki system medialny, zaprojektowany w swoich podstawowych założeniach po wojnie przy dużym udziale Aliantów i zawierający w sobie filtry, mające oddzielać od mediów państwowych bezpośredni wpływ polityków – choć oczywiście nie da się go całkowicie wyeliminować. Zostałem wtedy przez niektórych – w tym pracowników polskich mediów państwowych – oskarżony o to, że wychwalam Niemcy w zamian za „wycieczkę”, która w istocie była niezwykle interesującym wyjazdem studyjnym. Przez litość nie będę z tymi ówczesnymi oskarżeniami dzisiaj polemizował.

 

W każdym razie jedna z dróg to właśnie ta niemiecka. Detale znajdą państwo w napisanym wtedy tekście. Inną koncepcję proponuje Jan Pawlicki. Tu dłuższy cytat:

 

Nową formułą organizacyjną mogłaby być powołana przez państwo fundacja, której finansowanie zapewniałby parlament na podstawie 10-letniej umowy na realizację zadań publicznych. Podobne rozwiązanie funkcjonuje z powodzeniem w Szwecji od 1997 roku. Fundacja stałaby się właścicielem Polskiego Radia, TVP i siedemnastu rozgłośni regionalnych. W jej zarządzie powinny zasiadać osoby wskazane przez ugrupowania parlamentarne, proporcjonalnie do liczby posiadanych przez nie mandatów. Po jednym przedstawicielu miałby także rząd i prezydent. Każdy kandydat do rady fundacji musiałby legitymować się rekomendacją przynajmniej jednej organizacji społecznej: stowarzyszenia twórczego, dziennikarskiego itp. Taka rekomendacja byłaby obligatoryjna. Chodzi o to, by rada składała się z osób o różnych poglądach i wrażliwościach, ale nie z czynnych polityków. Głównym zadaniem fundacji byłoby przeprowadzanie konkursów na szefów poszczególnych jednostek publicznych mediów. Formuła fundacji umożliwia osiągniecie dwóch celów: odseparowanie bieżącego zarządzania mediami publicznymi od polityki przy zachowaniu pełnej odpowiedzialności władz państwowych za ich działalność i finansowanie.

 

Przekazywanie poszczególnych spółek w zarząd fundacji powinno odbywać się stopniowo, począwszy od rozgłośni regionalnych, a skończywszy na dużym radiu i telewizji. Cały zaś projekt powinien być szczegółowo oceniany pod kątem transparentności i poddawany ewaluacji.

 

Konieczna jest oczywiście nowa ustawa o radiofonii i telewizji, precyzująca status nadawcy publicznego. Archaiczny model abonamentowy należy definitywnie znieść i zastąpić subskrypcją. To ostatnie planowane jest nawet w Wielkiej Brytanii w odniesieniu do BBC.

 

Pomysł jest interesujący, jak zresztą każdy rozsądny pomysł, zmierzający do zaradzenia obecnemu stanowi rzeczy. Może też jednak budzić wątpliwości. Można na przykład zastanawiać się, czy przekazanie mediów publicznych fundacji nie będzie oznaczało ich swoistej prywatyzacji lub w jaki sposób rada fundacji, w której większość – zgodnie z pomysłem Pawlickiego – posiadaliby przedstawiciele aktualnej większości sejmowej (choć nie politycy) miałaby zapewnić wyważenie mediów.

 

Niezależnie od tych zastrzeżeń, które są punktem wyjścia do debaty, warto pokazać, że pomysły na inne urządzenie mediów państwowych są. Nie sposób zatem twierdzić, że jesteśmy w sytuacji bezalternatywnej. Natomiast dalsze udawanie, że problemu nie ma, a obecna sytuacja polityczna jest utrwalona na dziesięciolecia, będzie chowaniem głowy w piasek. Z fatalnymi konsekwencjami w przyszłości nie tylko dla dziennikarskiej profesji, nie tylko dla samych mediów, ale – jak bardzo słusznie w swoim tekście zauważa Pawlicki – również dla poczucia narodowej wspólnoty, z którego i tak już bardzo mało nam pozostało.

 

Łukasz Warzecha