Nie ustąpimy ani na krok! – TOMASZ PLASKOTA o tym co polska prasa pisała w przededniu wybuchu II wojny światowej  

Jeszcze ważą się losy pokoju i wojny” – łudził w wydaniu z 30 sierpnia 1939 r. prorządzowy dziennik popołudniowy „Dobry wieczór! Kurier Czerwony” wydawany w Warszawie. Ale te słowa już nic nie znaczyły. Społeczeństwo gotowało się do wojny, która, jak przekonywała rządowa propaganda miał być szybka, łatwa i zwycięska…

 

Tragedia, która zmieniła świat miała rozpocząć się kilkadziesiąt godzin po ukazaniu się tekstu w „czerwoniaku”. „Biała wojna” nerwów, jak międzynarodowe napięcie polityczne w wyjątkowo ciepłym i słonecznym lecie 1939 r. określała polska i zagraniczna prasa kończyła się, a nadciągał najprawdziwsza i najkrwawsza w dziejach wojna.

 

Polska prasa już w lecie 1939 r. żyła zagrażającą nam wojną. Nie ma tu niestety miejsca na przegląd wszystkich polskich dzienników z tamtego okresu. Ograniczyłem się więc jedynie do kilku wybranych tytułów. Omówienie, nawet pobieżne tego co pisały tytuły prasowe w tamtym czasie byłoby rzecz wymagająca wiele miejsca i czasu. W tamtym okresie w Polsce wychodziło około 250 dzienników. Według danych statystycznych z końca 1937 r. w naszym kraju ukazywało się w sumie prawie 2500 czasopism. Już same liczby wskazują, że prasa była u schyłku II RP najsilniejszą gałęzią rynku medialnego. Nie była jednolita. Była zróżnicowana pod względem partyjnym. Duże stronnictwa polityczne, jak Obóz Narodowy, piłsudczycy, socjaliści, ludowcy dysponowali szeregiem dzienników, tygodników i periodyków. Własne czasopisma wydawały również małe organizacje polityczne. To był sposób walki o rząd dusz w społeczeństwie. Były też pisma katolickie, regionalne, lokalne.

 

Najpopularniejszym i największym dziennikiem w Polsce końca lat trzydziestych był wydawany w Krakowie „Ilustrowany Kurier Codzienny” sympatyzujący z sanacyjnym obozem rządowym. Gazeta wydawana przez koncern medialny Mariana Dąbrowskiego 30 sierpnia 1939 r. na stronie tytułowej opublikowała komunikat Polskiej Agencji Telegraficznej dotyczący kłamstw III Rzeszy o rzekomych prześladowaniach mniejszości niemieckiej w naszym kraju. Tekst opatrzono tytułem „Uroczysty protest Polski przeciw niemieckim kłamstwom, oszczerstwom i matactwom”. Poniżej zamieszczono relację z francusko-niemiecko korespondencji dyplomatycznej między premierem Edouardem Daladierem a kanclerzem Adolfem Hitlerem, którą zatytułowano: „Niemcy nie przyjmują ręki wyciągniętej do zgody”. 31 sierpnia, w ostatni dzień pokoju „IkaC” grzmiał z okładki: „Nie ustąpimy ani na krok!” cytując obszerne streszczenie przemówienia brytyjskiego premiera w Izbie Gmin. Szef brytyjskiego rządu zapewniał, że „Anglia niezłomnie i niezachwianie stoi przy Polsce”. Zapewniał, że jego kraj „pozostanie wierny swoim zobowiązaniom”. „Armia i flota Imperium Brytyjskiego stoi gotowa do zadania wrogowi pokoju ciosu decydującego”. Nie minął tydzień, a potwierdziło się szekspirowskie stwierdzenie, że to tylko „słowa, słowa, słowa”.

 

Przed wybuchem wojny nie brakło w prasie złudzeń. Jednym z przykładów jest tekst z 26 sierpnia 1939 r. „Robotnika”, organu prasowego Polskiej Partii Socjalistycznej, którego początki sięgają jeszcze czasów zaborczych.Berlińskie koła polityczne żywiły nadzieję, że sowiecko-niemiecki pakt o nieagresji wbije klin pomiędzy Londyn i Paryż, osłabi decyzję Wielkiej Brytanii i Francji, by stanąć u boku Polski, gdy Polska zostanie napadnięta” – pisał redaktor naczelny Mieczysław Niedziałkowski. Równie ważne dla autora cytowanego tekstu co oświadczenie brytyjskiego premiera Arthura Chamberlaina o wsparciu Polski w razie niemieckiej napaści było stanowisko brytyjskiego i francuskiego ruchu socjalistycznego. „W Berlinie liczono na to, że właśnie lewica brytyjsko-francuska zachwieje się, (…) Rezultat wypadł akurat odwrotny: decyzja walki wśród robotników angielskich i francuskich została jeszcze bardziej wzmocniona” – przekonywał. Marzenia o solidarności klasy robotniczej okazały się mrzonkami. Podobnie jak wiara w naszych sojuszników. Ani Francuzi, ani Brytyjczycy nie chcieli umierać za Gdańsk. Ale to nie była wina autora tego tekstu. Wierzył w to, co pisał. We wrześniu 1939 r. bronił Warszawy. Kilka miesięcy później został zamordowany przez Niemców w Palmirach w czerwcu 1940 r.

 

Złudzeń ani wątpliwości nie miał publicysta konserwatywnego „Czasu” jednego z najstarszych polskich dzienników, ukazującego się od 1848 r. w Krakowie, a od 1935 r. w Warszawie. „Znajdujemy się w chwili pełnego napięcia oczekiwania na rezultat wymiany propozycji czy zdań między kanclerzem Hitlerem i rządem angielskim. Mogą one jeszcze uratować pokój, o ile są realne, rzetelne, rzeczywiście definitywne i owiane duchem porozumienia” – pisał w tekście z 28 sierpnia 1939 r. autor kryjący się pod inicjałami A. G. Co prawda dawał czytelnikom odrobinę nadziei, że wojny da się uniknąć, ale podkreślał: „W Polsce jednak mało kto ma co do tego złudzenia, bo jak wierzyć i zaufać przeciwnikowi, który wysuwa pewne propozycje, a równocześnie koncentruje wojska na granicy, inspiruje i przeprowadza masowe akty agresji na terytorium sąsiada, nakazuje loty samolotów, terroryzuje ludność polską, podstępnie podpala majątki, stosuje najniecniejsze metod propagandy”. Wskazywał, że na porozumienie z Niemcami jest już jednak za późno: Propozycje wysuwane w tych warunkach mogą być tylko próbą przedłużenia bezkrwawej walki, próbą wygrania przeciwnika lub po prostu oszukania”. Autor odrzucał bierność, nie pozostawiał wątpliwości, że na siłę wroga, odpowiemy naszą siłą: Na wpół wyciągniętą szablę wepchniemy jednak z powrotem w pochwę tylko wtedy, jeśli nasz przeciwnik wyrzecze się metod gwałtu i uzna nasze prawa. W przeciwnym razie na bój, na krwawy bój…”

 

Niezwykle ciekawą sprawą i rzeczą, która najprawdpodobniej ani wcześniej, ani później nie miała miejsca było porozumienie wydawców prasy, które nastąpiło kilka miesięcy przed wojną. „W obliczu sytuacji, w jakiej od paru miesięcy znajduje się Państwo Polskie, cała prasa polska zrzeszona w Polskim Związku Wydawców Dzienników i Czasopism, a skupiająca w swych szeregach wszystkie odłamy i kierunki myśli politycznej – karnie podporządkowała się racji stanu Państwa i oddała swe łamy na usługi Państwa, m.in. na rozległą akcję propagandową, na rzecz Pożyczki Obrony Przeciwlotniczej, na cele dozbrojenialotniczego i na Fundusz Obrony Narodowej” – pisał na początku czerwca 1939 r. prezes Zarządu Głównego PZWDiCz Stefan Krzywoszewski do Prezesa Rady Ministrów ofiarując rządowi wsparcie medialne wszystkich organów prasowych. Dla wydawców, szczególnie krytykujących rząd nie była to decyzja łatwa. Nie zapominajmy, że II RP, szczególnie czas rządów sanacyjnych po 1926 r. to okres ostrej cenzury i walki z wolnością prasy.

 

Wrzesień 1939 r. był kresem zaledwie dwudziestoletniego bytu II RP. Był też początkiem strasznych losów naszego narodu którego tragicznymi ofiarami, świadkami i uczestnikami wojennych zdarzeń byli również dziennikarze. Wielu z nich, jak choćby cytowany w artykule redaktor naczelny PPS-owskiego „Robotnika” Mieczysław Niedziałkowski poniosło w tej wojnie największą ofiarę. Ale to już temat na kolejny artykuł.

 

Tomasz Plaskota, portal wPolityce.pl