Pierwszy stopień wtajemniczenia – OLGA MICKIEWICZ–ADAMOWICZ o laureatach nagrody im. Jacka Stwory

Młodzi twórcy radiowi w Polsce zajmujący się reportażem w większości prędzej czy później zawalczą o stypendium im. Jacka Stwory. „Ta Stwora”, jak żartobliwie mówią radiowcy, to dla początkującego reportażysty najbardziej prestiżowa nagroda, ale też umożliwiająca najwięcej w późniejszym radiowym życiu.

 

Pamiętam doskonale pewien listopadowy wieczór 2015 roku, kiedy stojąc na scenie studia koncertowego im. Agnieszki Osieckiej usłyszałam, że zostałam kolejną laureatką stypendium im. Jacka Stwory. Pamiętam radość, dumę, ale też poczucie odpowiedzialności. Bo stypendium, chociaż łączy się z nagrodą finansową, oznacza przede wszystkim rok wytężonej pracy pod czujnym okiem mentorów. I pewność, że ta praca zostanie skrupulatnie oceniona przez najlepszych w Polsce reportażystów.

 

Dla mnie stypendium oznaczało, że przez kolejny rok obracałam się w środowisku nacjonalistów. Chociaż prywatnie zupełnie mi z nimi nie po drodze, 2016 rok był momentem, kiedy weszli do mainstreamu. Największe media relacjonowały ich marsze i pochody, a przedstawiciele poszczególnych organizacji nagle uzyskali głos. Ciekawiło mnie, kim są prywatnie i skąd się wzięły ich radykalne poglądy. Co prawda reportażu, który finalnie powstał, nie uważam za najważniejszą czy najlepszą ze swoich audycji, ale nigdy nie zapomnę czasu, który poświęciłam na jego przygotowanie. Mogłam zaryzykować i spróbować go zrobić po swojemu. Mogłam przeznaczyć mnóstwo czasu na zbliżenie się do bohaterów, którzy gdyby nie to, na pewno by mnie odrzucili.

 

Nie wiem, czy stypendium im. Jacka Stwory było moim zawodowym przełomem. Na pewno „jednym z”, pierwszym stopniem wtajemniczenia. Innymi były wyjazdy na zagraniczne konferencje, międzynarodowe stypendium im. Ake Blomstroma, które dostałam rok później, czy najróżniejsze zawodowe wyzwania, które po prostu pojawiały się w codziennej pracy. Ale na pewno stypendium dało mi poczucie pewności siebie, wiarę w to, że przynależę do grona reportażystów radiowych i że to, co robię i mówię, ma znaczenie. A to mogło być dla mojego dziennikarskiego rozwoju nawet istotniejsze, niż formalnie przyznana nagroda. Chociaż nie da się ukryć, że kolekcja dyplomów i statuetek ułatwia życie.

 

Znam wielu świetnych dziennikarzy, którzy nie mają na koncie żadnej nagrody. Znam też takich, którzy w konkursach nawet nie startują, bo nie mają takiej potrzeby. Albo startują raz i od razu odnoszą wielki sukces. Jednak dla większości reportażystów nagroda ma nie tylko wymiar praktyczny (którym są dodatkowe pieniądze – w zawodzie dla pasjonatów, przy obecnej wysokości honorariów, to ma znaczenie). Nagroda często zwyczajnie ułatwia życie. Jest informacją dla szefa, że odnosimy sukcesy i inni nas doceniają. Oraz dla bohaterów reportażu – zdarzało mi się wielokrotnie, że zanim przyszłam na umówione spotkanie, bohater sprawdzał w Internecie, kim jestem, słuchał moich reportaży (najczęściej tych nagradzanych) i na tej podstawie wyrabiał sobie na mój temat opinię. Psycholodzy mają na to nawet definicję: efekt aureoli. A mówiąc prościej: dobre pierwsze wrażenie da się zrobić tylko raz. Informacja o nagrodach reportażysty potrafi zrobić takie właśnie dobre pierwsze wrażenie.

 

Nagroda stanowi także mocny punkt w zawodowym CV, kiedy ubiegamy się o dodatkowe środki z różnych organizacji na realizację materiału, próbujemy wydać książkę albo chcemy zainteresować kogoś naszym projektem. Tak jak tytuł doktora czy profesora na uczelni, jak nazwa stanowiska w korporacji, jak dystynkcje na mundurze – są informacją o tym, co już udało nam się zrobić, czego dokonać.

 

W historii konkursu im. Jacka Stwory zdarzały się też jednak sytuacje, kiedy samo stypendium okazywało się przepustką do najwyższych radiowych zaszczytów.

 

Tak wydarzyło się choćby w przypadku Patrycji Gruszyńskiej-Ruman ze Studia Reportażu i Dokumentu, która wygrała stypendium im. Jacka Stwory w 2007 roku. Potem przez kolejne miesiące pracowała nad audycją o Stanisławie Rachwał. Na jej nazwisko natrafiła przypadkiem, kiedy zwiedzała były obóz Auschwitz-Birkenau. Zwróciła na nie uwagę, ponieważ brzmiało tak samo, jak nazwisko panieńskie matki Patrycji. Postanowiła sprawdzić, czy Stanisława Rachwał była z nią spokrewniona. Okazało się, że to postać porównywana z rotmistrzem Pileckim. Patrycja nie odnalazła co prawda rodziny, ale trafiła na niezwykłą historię.

 

Stanisława Rachwał cztery lata spędziła w Auschwitz-Birkenau, a po wojnie dziesięć w komunistycznym więzieniu. W obozie marzyła o zemście na tych, którzy byli przyczyną jej cierpienia. Po wojnie nadarzyła się ku temu okazja – trafiła do jednego więzienia z Marią Mandl, sadystyczną komendantką żeńskiego obozu. Czy Stanisława skorzystała z okazji do zemsty? Przekonać się można, słuchając reportażu: https://www.polskieradio24.pl/130/2617/Artykul/2184952,WINna-nieWINna-Patrycja-GruszynskaRuman

 

– Ten reportaż to wybuch talentu Patrycji – tak audycję komentowała Irena Piłatowska, która przez wiele lat była redaktor naczelną Studia Reportażu i Dokumentu. – Sceną, którą zapamięta każdy, kto słyszał ten reportaż, jest spotkanie pod prysznicem kata i ofiary. To właśnie wtedy Maria Mandl poprosiła Stanisławę o przebaczenie.

 

Reportaż Patrycji, zatytułowany „WINna, nieWINna”, uhonorowany został najważniejszą radiową nagrodą na świecie, tzw. radiowym Oscarem, czyli Prix Italia. Czy powstałby, gdyby nie stypendium im. Jacka Stwory?

 

To samo pytanie można by zadać w przypadku innego polskiego reportażu nagrodzonego Prix Italia, „Chcę więcej” Bartosza Panka z radiowej Dwójki, który zrealizowany został w 2013 roku. Opowiada o zmarłym już Dominiku Połońskim, muzyku, który gra na wiolonczeli, używając tylko jednej ręki. U Dominika 10 lat wcześniej zdiagnozowano nowotwór mózgu. Rak spowodował niedowład lewej części ciała. Ale reportaż opowiada przede wszystkim o pasji tworzenia, muzyce, znaczeniu dźwięku. Warto posłuchać tej audycji. Odnaleźć można ją tutaj: https://www.polskieradio.pl/80/4198/Artykul/1321716,Chce-wiecej

 

Kto wie, czy reportaż Bartosza brzmiałby tak samo, gdyby nie stypendium? Kto wie, czy w ogóle by powstał? Bartek początkowo chciał robić audycję o włoskim aktorze Feruccio Solerim, który od 1959 roku wciela się w tę samą postać w teatrze Piccolo w Mediolanie. Komisja artystyczna, która pracuje z  każdym laureatem stypendium im. Jacka Stwory, była temu przeciwna, bo w radiu trudno zachować prawdziwe emocje, kiedy na głos bohatera trzeba nałożyć tłumaczenie. Ale Bartosz uparł się i pojechał do Mediolanu. Po czym okazało się, że Soleri na każde jego pytanie odpowiada półsłówkami, bo tak traktuje dziennikarzy. Bartek wrócił więc do Polski i po konsultacji z mentorami zabrał się za kolejny temat ze swojej „listy marzeń” – czyli za historię Dominika Połońskiego.

 

Z kolei inna laureatka, Katarzyna Błaszczyk ze Studia Reportażu i Dokumentu, mówi tak: – W tym roku mija dziesięć lat odkąd otrzymałam Stypendium im. Jacka Stwory. Możliwość nagrania reportażu marzeń: zabezpieczenie środków finansowych oraz współpraca z doświadczoną reportażystką Anną Sekudewicz zaważyły na wszystkim, co później udało mi się stworzyć radiowo i nie tylko. Myślę, że wynikało to z kilku czynników. Po pierwsze, jako reportażystka byłam już wtedy gotowa na opowiedzenie wyjątkowej historii. Miałam już doświadczenie zawodowe, wcześniej wielokrotnie eksperymentowałam z dźwiękiem i byłam już po ukończeniu prestiżowej EBU Master School, gdzie zdobyłam zupełnie inne, nowe narzędzia do tworzenia historii radiowych. Po drugie, miałam absolutnie wyjątkowy temat, który łączył w sobie wątki historyczne, śledcze, podróżnicze, a jednocześnie dotyczył takich wartości jak miłość, ojczyzna, przynależność. Jedyne czego potrzebowałam to wyruszyć w podróż do Brazylii, na co potrzebne były duże, jak na moje możliwości, pieniądze. Po trzecie i być może najważniejsze, miałam zorganizowaną i profesjonalną opiekę artystyczną – w osobie wybitnej reportażystki Anny Sekudewicz.

 

Dzięki stypendium powstał reportaż „Listy Brazylia – Polska”. Wszystko zaczęło się w Archiwum Miasta Stołecznego Warszawy, gdzie autorka odnalazła XIX-wieczne listy polskich emigrantów z Brazylii, które nigdy nie dotarły do adresatów. Postanowiła ruszyć do Rio Grande do Sul i odnaleźć potomków nadawców, sprawdzić, jak dalej potoczyły się ich losy.

 

Katarzyna podkreśla, że reportaż „Listy Brazylia-Polska” okazał się dla niej przełomowy: – Dzięki wyjazdowi nauczyłam się wykonywać resarch w szybkim tempie, a nawet w języku, który bardzo słabo rozumiałam. Kluczowe okazało się słuchanie ludzi, i pozwolenie, by brali czynny udział w tworzeniu tego dokumentu. Zrozumiałam też, jak trudny jest bohater zbiorowy i co trzeba zrobić, by mimo wszystko reportaż poruszał emocje. Po powrocie, pod okiem Anny Sekudewicz, rozpoczęłam żmudną pracę nad konstrukcją dramaturgiczną. Wybranie fragmentów, które wyemitujemy i poskładanie ich w przejrzystą, trzymającą w napięciu całość, to było duże wyzwanie. Jednak właśnie ono spowodowało, że teraz nagrywam i montuję już zupełnie inaczej. „Listy Brazylia-Polska” pozostają moim najbardziej znanym i nagradzanym reportażem. Choć później zdarzało mi się tworzyć nagradzane audycje i wydać z Hanną Bogoryja-Zakrzewską książkę, to nadal uznaję otrzymanie stypendium im. Jacka Stwory za jedno z najważniejszych wydarzeń w moim radiowym życiu zawodowym.

 

Joanna Sikora z Radia Białystok także mówi o swojej nagrodzie z wielkim entuzjazmem: – W tym roku mija 6 lat od nagrody w konkursie stypendialnym imienia Jacka Stwory. Z perspektywy czasu wiem, że to był prezent od losu. Na tamtym etapie mojego życia zawodowego pracowałam w tzw. newsach. Była to codzienna pogoń za informacjami, w związku z tym na reportaż nie zostawało zazwyczaj za wiele czasu. Wygrana okazała się szansą, by skupić się tylko na tworzeniu. Podczas nagrań i montażu praktycznie zrezygnowałam z codziennej pracy.

 

Joanna pracowała nad reportażem o Biebrzy, zatytułowanym później „Rzeka odchodzi i trwa”. Miała wiele godzin nagrań, na których zarejestrowała tradycyjne śpiewy mieszkańców nadbiebrzańskich wiosek, ale nie wiedziała, jak połączyć je w spójną całość. Pomogła jej w tym Janina Jankowska, opiekunka artystyczna. Co więcej, szefowa Studia Reportażu Irena Piłatowska-Mądry od razu zaproponowała, żeby audycję udźwiękowić w systemie dookólnym, we współpracy z wybitnym realizatorem Polskiego Radia Andrzejem Brzoską.

 

Reportaż okazał się olbrzymim wyzwaniem, przede wszystkim ze względów technicznych. W historii polskiej radiofonii audycje w systemie dookólnym powstawały tylko w wersji studyjnej, głównie były to słuchowiska. Dźwięki były tam wypreparowane, prawdopodobnie nikt nie wychodził w teren ze sprzętem nagrywającym. Takiego sprzętu też w Polskim Radiu Białystok nie było. Za jego skonstruowanie zabrał się radiowy dział techniki. Powstał specjalny rodzaj rusztowania, na której umieszczono łącznie trzy mikrofony, pozwalające nagrywać dźwięki z każdej strony. To dzięki temu Joanna zrobiła pierwszy w Polsce reportaż zrealizowany w technice surround sound. Słuchacz ma dzięki niej wrażenie, że dźwięki wydobywają się nie tylko z lewej lub prawej strony (to efekt stereo), ale zewsząd. Audycji można posłuchać tutaj: https://www.radio.bialystok.pl/reportaz/index/id/131165

 

Tak pracę nad nią wspomina Joanna: – Kiedy wstępnie udało się zapanować nad materiałem, przyszedł czas na pracę z Andrzejem Brzoską. Po raz pierwszy miałam szansę spędzić tyle godzin nad realizacją reportażu. Były to cztery sesje po kilkaset minut w Studiu Teatralnym Polskiego Radia. Pan Andrzej potrafił wyczarować cuda z tego, co przygotowałam. Wszystko stało się przestrzenne, ciepły dźwięk otaczał nas z każdej strony. W prawym głośniku krzyczały żurawie, w lewym brzęczały owady. Z tyłu wyły psy sąsiada, a w tle szumiała Biebrza. Wszystko otulone śpiewem głównego bohatera. Całość brzmiała bajecznie. Satysfakcja była olbrzymia. Nikt do tej pory nie zrobił w ten sposób reportażu. Byłam pierwsza. Bez stypendium i wsparcia wielu osób nie byłoby takiej możliwości.

 

– Nie było łatwo, ale dziś wiem, że było warto. To była przygoda, ale zaważyła też na moim dalszym życiu zawodowym. Dziś w Polskim Radiu Białystok zajmuję się praktycznie tylko reportażem, a w głowie mam cały czas rady pani Janki Jankowskiej.

 

Oczywiście nie jest tak, że każdy laureat stypendium im. Jacka Stwory okaże się gwiazdą polskiej radiofonii. Dla nielicznych nagroda była tylko przygodą, epizodem. Po zakończeniu pracy nad wybraną audycją poszli dalszą drogą, niekoniecznie związaną z radiem: Julia Prus mieszka w Afryce, przygotowuje stamtąd korespondencje i pisze teksty. Ireneusz Białek, który jako nastolatek stracił wzrok, zajmuje się dziś osobami niepełnosprawnymi na Uniwersytecie Jagiellońskim. Andrzej Guzowski napisał doktorat i pracuje na Uniwersytecie Medycznym w Białystoku. Dla większości stypendystów nagroda jest jednak przypieczętowaniem ich związku z reportażem.

 

Olga Mickiewicz-Adamowicz