Po co są organizacje dziennikarskie? – odpowiedzi szuka ELŻBIETA KRÓLIKOWSKA-AVIS

Istnieje wielka potrzeba istnienia organizacji dziennikarskich, zwłaszcza w czasach triumfu fake newsów, które zastępują informację, oraz propagandy podmieniającej komentarze. Ale problem jest znacznie bardziej skomplikowany, w Polsce i za granicą, czasem w podobny, często w zupełnie inny sposób. Oto próba podsumowania nowych zjawisk, a przynajmniej wyznaczenia wektorów tych zmian.

 

Gdybyśmy spojrzeli na europejskie organizacje dziennikarskie z lotu ptaka, widać jasno, że w istocie nie ma klasycznych dziennikarskich związków zawodowych, jakie obserwujemy w innych zawodach (górnicy, hutnicy, pracownicy transportu, budżetówka etc.). Stowarzyszenia dziennikarzy łączą na ogół dwie funkcje: pełnią rolę wyznacznika standardów zawodowych, obrońców wolności słowa, organizują konkursy branżowe, konferencje, a ponadto mają segment związany z doraźną pomocą finansową dla dziennikarzy w potrzebie. I tu nasze SDP czy np. brytyjski BAJ, British Association of Journalists, niewiele się od siebie różnią. Nawet nasz Kodeks etyki dziennikarskiej jest podobny do brytyjskiego, bo nie może nie być – przecież chodzi o te same wartości. Że przypomnę podstawy Aktu Założycielskiego BBC z 1922 roku: code of conduct – impartiality (obiektywizm i bezstronność), credibility (wiarygodność informacji) i balance (wyważenie opinii w programie). Choć, niestety, to dziś – wystarczy spojrzeć na media – bardziej teoria aniżeli praktyka. Tyle kwestie statutowo-organizacyjne.

 

Dostrzec można także interesujące zjawisko – w ostatnich kilkudziesięciu latach i Europejska Federacja Dziennikarzy, i większość organizacji branżowych, zrobiły kilka kroków w lewo. Dokładnie tak, jak medialny mainstream w Europie, że przypomnę jedynie największe potęgi – „Observera”, „Le Monde”, „El Pais” czy „Die Welt”. Ten sam zarzut dotyczy także stacji radiowych i telewizyjnych. Europejska Federacja Dziennikarzy tropi środowiskowe uchybienia i wykroczenia, i ogłasza je w dorocznym raporcie. Ale tak się jakoś składa, że częściej dociera do przykładów z krajów, gdzie rządzą konserwatyści, lub do mediów konserwatywnych, i wtedy brutalnie atakuje swoich kolegów. Natomiast nie słyszałam, aby kiedykolwiek zajęła się grzechami lewicowej BBC czy mediów niemieckich, które przez tydzień trzymały w zamrażarce news o dramatycznych wydarzeniach w Kolonii z Sylwestra 2015 roku. EFJ jest także antyizraelska, za to bardzo propalestyńska. Np. w 2008 roku wykluczyła 800 dziennikarzy izraelskich, zrzeszonych w ich krajowym związku, za „niepłacenie składek”, a w istocie za politykę rządu izraelskiego, który podczas II wojny libańskiej kazał wysadzić w powietrze telewizję Hezbollahu. A potem przyjęła ich z powrotem. Dziennikarze izraelscy nie pozostali dłużni, bo w kilka lat później zagrozili zerwaniem z EFJ, twierdząc – zresztą zgodnie z prawdą – że jest „antyizraelska”. Czy nie moglibyśmy – jako że EFJ nęka nas dotąd bezkarnie – wysłać przy następnej okazji podobnego listu?

 

Warto dodać, że EFJ cyklicznie wydaje deklaracje takie jak ta z 2007 roku, gdy ogłoszono 6 listopada Dniem Protestu Dziennikarzy Europejskich „przeciw obniżaniu zawodowych i moralnych standardów oraz politycznym naciskom, które niszczą ten zawód”. W sumie Europejska Federacja Dziennikarzy zrzesza 187 organizacji krajowych, ma ok. 600 tys. członków, ale już od dawna przestała być autorytetem, przestała rzetelnie pełnić swoje statutowe obowiązki i dziś jest jednym z frontów wojny liberalnej lewicy z konserwatyzmem oraz – tak, tak! – z Izraelem!

 

Druga podobna organizacja branżowa, Międzynarodowa Federacja Dziennikarzy (IFJ), cierpi na podobne schorzenia co EFJ. Prezentując swoje cele, wiele mówi o „ochronie praw dziennikarzy oraz wolności prasy”, ale jeszcze więcej o „wspieraniu sprawiedliwości społecznej, praw ludzi pracujących, demokracji, praw człowieka oraz zwalczaniu korupcji i biedy”. Czyli zrobiliśmy duży krok … w bok, od misji do walki.

 

Interesujące może być to, że w Polsce mamy tylko jedno znaczące stowarzyszenie dziennikarzy – SDP. Z oczywistych względów nie liczę organizacji, takich jak np. Towarzystwo Dziennikarskie z Sewerynem Blumsztajnem na czele, które w środowisku nie odgrywa żadnej poważniejszej roli. W Wielkiej Brytanii – populacja 60 mln, czyli o 1/3 większa od polskiej – jest ich kilka. I w dużej mierze jest to skutek zaszłości historycznych, m.in. ciągłości instytucjonalnej. Nie mieli zaborów, wojen, przynajmniej od XVII wieku, nie mieli komunizmu

 

Dwa najpopularniejsze stowarzyszenia branżowe to BAJ, The British Association of Journalists, i NUJ, National Union of Journalists. BAJ, „a non-political trade union”, zrzesza dziennikarzy pracujących „w gazetach, magazynach, stacjach telewizyjnych i radiowych oraz w mediach internetowych”, na etacie oraz freelancerów. Podstawą działania są wprawdzie sprawy bytowe, ale wspomina się także o obronie wolności dziennikarskiej wypowiedzi i wsparciu kolegów, kiedy dochodzi do sprawy sądowej . Do BAJ „mogą należeć wszyscy, którzy biorą udział w procesie powstawania numeru pisma/ programu”, a także subedytorzy, rodzaj sekretarza redakcji? korekty?, graficy, etc. Składki są relatywnie wysokie: 16 funtów miesięcznie dla pracowników mediów krajowych, etatowców, i 11,50 funta dla dziennikarzy mediów lokalnych oraz freelancerów. Celem NUJ, który powstał w 1907 roku, jest także „wspomaganie dziennikarzy w potrzebie”, informacyjne, prawne, w sprawach zdrowotnych i bytowych oraz w kwestiach bezpieczeństwa dziennikarza w pracy. NUJ podkreśla także kwestie wolności słowa oraz ochrony tych, którzy się – zwykle politykom i celebrytom – narazili. Trzecia z organizacji, The Chartered Institute of Journalists, który powstał w 1884 roku (ta historyczna ciągłość brytyjskich instytucji!) także łączy elementy stowarzyszenia i związku zawodowego. Etyka i wyższe standardy dziennikarstwa w mediach oraz ochrona dziennikarskich wolności, ale także pomoc w kampaniach o bezpieczeństwo i lepsze warunki wykonywania zawodu – to cele tej organizacji.

 

A teraz trochę historii i brytyjskich ciekawostek. A więc na Wyspach Brytyjskich jest także Commonwealth Press Union, były Empire Press Union, powołany w 1909 roku, zrzeszający ok. 750 członków z 49 krajów Wspólnoty Narodów, czyli brytyjskich i z byłego Imperium Brytyjskiego. To organizacja głównie dla wydawców i senior executives, mniej dla szarych pracowników mediów. Jest i Society of Women Writers and Journalists, założone w 1894 roku, zapewne jako produkt zwycięstwa ówczesnych sufrażystek, czynne zresztą do dziś. Ale mamy także działający od 1882 roku, czyli najstarszy, a z pewnością najbardziej snobistyczny The London Press Club, który oferuje akces do najświeższych newsów w mediach oraz wiele towarzyskich wydarzeń, m.in. doroczny bal i cotygodniowy drink w siedzibie klubu. To zawsze świetna giełda informacyjna i możliwość wymiany wizytówek z liderami środowiska oraz ważnymi gośćmi, reprezentującymi „korytarze władzy”. Jest i organizacja, której w Polsce brak, a która w Wielkiej Brytanii – zapewne z uwagi na Imperium Brytyjskie – powstała już w 1888 roku. Mówię o Foreign Press Association, do której – jako polska korespondentka – przez ponad 20 lat należałam i która bardzo ułatwiała mi życie i pracę, zapewniając akces do parlamentu, na konferencje prasowe z reprezentantami rządu czy miast i na „the royal events”, czyli zdarzenia, w których brali udział członkowie rodziny królewskiej, coś otwierali, inaugurowali, promowali, np. książę Karol – osiągnięcia swojego The Prince’s Trust. Organizacja grupuje ok. 1600 korespondentów z całego świata i wydaje cotygodniowy biuletyn informacyjny. Pomoc nie do przecenienia! Na podobną organizację czekamy w Polsce od 30 lat. To sytuacja win – win. Z jednej strony pomoc dla korpusu dziennikarzy zagranicznych, z drugiej, na specjalnych konferencjach prasowych, prowadzonych po angielsku – możliwość bezpośredniego suflowania polityki rządu.

 

O konieczności istnienia organizacji dziennikarskich nikogo nie trzeba przekonywać. Innej, lepszej formy – integracja środowiskowa, samokształcenie, czyli kluby, seminaria i konferencje, ochrona pracowników mediów przed wyrzuceniem z pracy, wsparcie finansowe – jeszcze nikt nie wymyślił. I sprawdziła się, przepraszam za słowo, hybrydowa formuła stowarzyszenia, czyli informacja, samokształcenie, w razie konieczności wsparcie prawne i finansowe. Ale – i tu nasze Stowarzyszenie ma wiele do zrobienia – ważne są demokratyczne formy działania. Dobra Zmiana, która od 6 lat powtarza: „władze są po to, aby służyć społeczeństwu”, nie dotarła jeszcze do SDP, czyli do tych, którzy o niezależność, transparentność i demokrację winni się upominać.

 

Na co należałoby więc zwrócić uwagę? Po pierwsze, na demokratyczne metody kontaktów Zarządu Głównego z Zarządem Oddziału Warszawskiego i innymi Oddziałami, aby konsultować najważniejsze sprawy – dziś status naszej siedziby na Foksal, Kazimierz i Wilga. Na transparentność przepływu pieniędzy, sprawiedliwy ich podział i konsultacje z ludźmi, na co je wydać, teraz skrzętnie utajnione. Trzeba mówić o dezintegracji środowiska dziennikarskiego, nie tylko z powodów politycznych, co jest w pewnym sensie zrozumiałe, ale i z powodu braku szacunku dla szeregowych członków SDP, ich postulatów i potrzeb.

 

Czyli, podsumowując temat, mamy do czynienia z przesunięciem na lewo organizacji dziennikarskich na Zachodzie, kompatybilnym z nowym profilem mainstreamowych mediów, oraz rodzajem oligarchizacji tych stowarzyszeń w krajach postsowieckich, które na nowo uczą się demokracji. Debata o demokratyzacji relacji władze SDP – środowisko jest nieunikniona. Mam nadzieję, że w nowym Zarządzie Głównym znajdą się ludzie, którzy mają świadomość, że „władze SDP są po to, aby służyć środowisku”, a nie odwrotnie. I dopiero to będzie dla nas zerwaniem ostatnich więzi z postkomuną.

 

Tekst ukazał się w numerze 4(143)/2021 

„Forum Dziennikarzy”.

E-wydanie do pobrania TUTAJ.