Potrzebna jest edukacja medialna – rozmowa z publicystą GRZEGORZEM GÓRNYM

Współczesne media sprzyjają budowaniu oddzielnych kojców i atomizacji społecznej. Często nie opisują świata, nie mediują, nie pośredniczą, ale izolują od siebie poszczególne plemiona mówi Grzegorz Górny, reporter, publicysta, reżyser.

 

Jakie wydarzenie było dla pana było najważniejsze w mijającym roku w środowisku dziennikarskim?

 

Miniony rok w dziennikarstwie całkowicie zdominowała pandemia. W tej kwestii mamy natomiast do czynienia z całkowitą dezorientacją dziennikarzy, niemożnością dojścia do prawdy i odpowiedzią na podstawowe pytania dotyczące koronawirusa. Nie wiadomo przecież nawet, skąd się wziął COVID-19.

 

Z laboratorium w chińskim Wuhan.

 

Ale przecież nie ma co do tego konsensusu. Jeżeli przejrzymy doniesienia medialne na ten temat, okazuje się, że jest wiele teorii, w tym pochodzenia naturalnego. Co ciekawe, specjaliści, których cytują dziennikarze, też nie są jednoznaczni w tej sprawie. Jest mnóstwo zagadek związanych z wirusem, wiele teorii i niewiadomych. Na początku mówiono, że drugi raz nie można zachorować. Okazało się, że to nieprawda. Takich przykładów – to stawianych, to wycofywanych twierdzeń – jest jednak znacznie więcej.

 

Dziennikarstwo nie spełnia swej roli, którą jest opowiedzenie świata?

 

Opowiedzenie świata, a także wyjaśnienie i pomoc w zrozumieniu otaczającej rzeczywistości. W czasie pandemii dziennikarstwo nie jest jednak w tym pomocne, bo okazuje się, że wzmacnia dezorientację i zamęt. Nie mamy odpowiedzi na najprostsze pytania dotyczące wirusa. Pojawia się też wiele teorii na temat szczepionki.

 

Teraz widzimy dwie zupełnie sprzeczne narracje dotyczące szczepionek.

 

W tej sprawie też nie wiadomo, kto do końca ma rację. Wcześniej nie obserwowaliśmy dezorientacji aż na tak wielką skalę. Przy okazji obserwujemy załamanie wiary w autorytety naukowe, które przekazują sprzeczne informacje w sprawie pandemii. I dziennikarze, i naukowcy nie są w stanie wyjaśnić spraw, które najbardziej obchodzą ludzi, ponieważ wywołują niepewność i strach o przyszłość. Podają sprzeczne informacje, najpierw tworzą jakieś wykresy, np. przewidywalności zachorowań, a po dwóch miesiącach mówią, że podane tam dane okazały się nieprawdziwe.

 

Z czego wynika nieumiejętność odpowiedzi na pytania dotyczące koronawirusa i szczepionek?

 

Zauważmy, że reporterskie śledztwo było w stanie zidentyfikować ośmiu sprawców z FSB odpowiedzialnych za próbę zabójstwa Aleksieja Nawalnego, do której doszło w Rosji. Dokonano tego bez sięgania po metody operacyjne służb. Natomiast w przypadku koronawirusa materia, którą trzeba wyjaśnić, jest bardziej skomplikowana a zarazem bardziej utajniona. Pod tym względem Rosja jest bardziej przepuszczalna niż Chiny.

 

Co w przyszłym roku może być najważniejsze dla środowiska dziennikarskiego? Rok temu takie pytanie było bardzo prozaiczne, ale teraz już takie nie jest, wydarzenia przyspieszyły.

 

Gdy w grudniu 2019 r. pytano o przewidywania na rok 2020, nikt nie przewidział pandemii. Nie wiemy, czy ten rok nie będzie rokiem czarnego łabędzia albo nawet kilku czarnych łabędzi, które mogą wywrócić do góry nogami wszystkie nasze scenariusze. Teraz pojawiła się przecież druga mutacja wirusa. Niewykluczone, że w przyszłości pojawią się kolejne gorsze odmiany. Nie wiadomo w jakim kierunku rozwinie się choroba. Nie ma pewności, czy szczepionki okażą się skuteczne na następne mutacje. Może nastąpić zjawisko społecznego wykluczenia sanitarnego, czyli dostęp do pewnych usług będą mogły mieć jedynie osoby zaszczepione. Nie wiadomo więc, jak będzie wyglądała przyszłość, bowiem żyjemy w czasach, gdy wydarzenia nabrały niezwykłego przyspieszenia. Scenariusze zawarte w filmach czy powieściach science-fiction realizują się właśnie na naszych oczach.

 

Czy możemy jeszcze mówić we współczesnym świecie o zjawisku dziennikarstwa katolickiego? Co to według pana oznacza?

 

Za dziennikarzy katolickich uważa się przede wszystkim osoby, które pracują w katolickich mediach należących do instytucji kościelnej, jak np. „Gość Niedzielny”, „Niedziela”, „Przewodnik Katolicki” czy Radio Maryja. Ale tych mediów jest na rynku mało. Mamy również dziennikarzy katolików, którzy pracują w mediach świeckich. O ich identyfikacji nie decyduje tytuł, tylko rola, jaką pełnią, i poglądy, jakie prezentują. Pojawia się oczywiście pytanie, czy we wszystkich mediach można prezentować swoje katolickie poglądy. Są redakcje, w których nie ma z tym problemu, ale są też takie, gdzie nie jest to możliwe, ponieważ kłóci się z linią programową tytułu.

 

Ma pan informacje na temat wielkości sprzedaży prasy katolickiej podczas COVIDU?

 

Nie znam szczegółowych danych, ale sprzedaż prasy katolickiej na pewno spadła. Duża część egzemplarzy jest bowiem sprzedawana w kościołach po Mszy św. Obecnie frekwencja na nabożeństwach jest mocno ograniczona. Zwłaszcza starsze osoby boją się chodzić do kościoła, a to one są głównymi czytelnikami tego rodzaju pism. Część proboszczów wykupuje niesprzedane egzemplarze, żeby wspomóc redakcje, ale nie jest to zjawisko masowe. Ta sytuacja z pewnością musi odbić na finansach redakcji, tym bardziej, że nie są to tytuły, które żyją z reklam.

 

Media błyskawicznie się zmieniają. Jakie prognozuje pan trendy w tym zakresie?

 

Internet sprawia, że prasa nie ma szans ścigać się w zdobywaniu informacji. Rację bytu mają więc w tym segmencie tzw. media tożsamościowe, które zapewniają czytelnikom poczucie wspólnoty – wspólnoty idei, poglądów, aspiracji, wrażliwości. Przestają mieć znaczenie media „letnie”, które nie reprezentują wyrazistego stanowiska. Widać to na przykładzie tygodnika „Wprost”, który odnotował ogromne spadki sprzedaży, a następnie jego wersja drukowana zniknęła z rynku, bo trudno było określić jego tożsamość. Niestety, przyszłość mediów tożsamościowych jest związana także z procesem tworzenia się baniek medialnych.

 

Na czym polega ten proces?

 

Internet dokonuje badania profilu użytkownika pod kątem marketingowym i zamyka go w bańce kształtowanej pod wpływem dokonywanych przez niego wyborów. Takie bańki stają się oddzielnymi monadami, w których zamykane są całe grupy społeczne. W miarę narastania tego zjawiska, jest coraz mniej miejsc styku pomiędzy tymi grupami. Mogą tworzyć się wręcz równoległe światy, jak w Stanach Zjednoczonych, gdzie republikanie i demokraci czytają inne gazety, oglądają różne telewizje, wchodzą na inne portale i mają odmienne wizje tych samych wydarzeń. Gdy porównujemy przekazy, które docierają do tych grup, mamy wrażenie, jakby żyły one w innych krajach: brak elementów przystających do siebie, zbiór wartości wspólnych stale się kurczy. Już w 1999 roku Gertrude Himmelfarb napisała o tym książkę zatytułowaną „Jeden naród, dwie kultury”. Od tamtego czasu proces ten nasilił się. W Stanach Zjednoczonych jest to najbardziej widoczne, ale ten proces trybalizacji postępuje na całym świecie. Następuje powolna destrukcja państw narodowych, ale nie powstaje z tego ogólnoludzka wspólnota, tylko rodzą się oddzielne plemiona, a każde z nich funkcjonuje w swojej bańce medialnej, informacyjnej, kulturowej. W tym wszystkim katolicy stanowią niszę w niszy. Swoje osobne bańki mają też mniejszości imigranckie, które nie integrują się ze społeczeństwami Zachodu.

 

Ale dziennikarstwo, o czym mówiliśmy na początku rozmowy, ma przyczyniać się do wyjaśniania rzeczywistości, a nie do budowy baniek medialnych. Dlaczego dziennikarstwo nie realizuje już swojej misji?

 

Zgadzam się ze stwierdzeniem, że dziennikarstwo powinno opisywać rzeczywistość. Wynika to nie tylko z definicji misji dziennikarstwa, ale również z samego słowa „medium”, które oznacza środek – kogoś, kto znajduje się w środku i „mediuje”, a więc pośredniczy. Niestety, współczesne media sprzyjają budowaniu oddzielnych kojców i atomizacji społecznej. Często nie opisują świata, nie mediują, nie pośredniczą, ale izolują od siebie poszczególne plemiona.

 

Co będzie dalej? Jakie będą konsekwencje społeczne?

 

Jeżeli nic się nie zmieni, dojdzie do rozbicia wspólnoty. Już dziś należy stawiać pytanie, co właściwie nas łączy? Czy faktycznie jesteśmy jednym narodem i jedną wspólnotą, skoro okazuje się, że więcej rzeczy nas dzieli niż łączy, skoro używamy tych samych pojęć, ale co innego przez nie rozumiemy. Mówi się np. o wartościach europejskich, ale każdy rozumie je zupełnie inaczej. Kluczowa będzie świadomość najmłodszego pokolenia. Jest dążenie, aby podstawową tożsamością była dla niego tożsamość konsumencka, co jest wygodne dla wielkich firm, bo to jest ich target.

 

Mają ludzi stargetowanych do konkretnych produktów.

 

To bardzo plastyczny target, podatny na manipulację. To jest jednak globalny proces. Dziś narody i religie na świecie stają przed wyzwaniem, jak zachować swą tożsamość narodową i religijną w dobie globalizacji. Nikt nie ma dobrego pomysłu. Zobaczmy, jak tej erozji sprzeciwiają się Chiny. Ich cenzura w internecie ma z jednej strony charakter polityczny, ale z drugiej strony kulturowy.

 

Co Państwo Środka chce na tym zyskać?

 

Program sinizacji religii i kultury realizowany poprzez kontrolę i cenzurę ma powstrzymać z jednej strony upadek ideologii komunistycznej, ale z drugiej strony – rozpad wspólnoty pod wpływem wartości płynących z Zachodu.

 

Państwa europejskie mogą brać przykład z Chin?

 

Chińczycy z powodu swojej przeszłości są bardzo wyczuleni na próby kolonizacji ideowej. Oni traktują więc dużą część kultury zachodniej jako wrogą dla swojej wspólnoty. Zachód jednak zupełnie inaczej definiuje zagrożenia dla siebie. Nawet gdyby jednak uznał dużą część kultury masowej za destrukcyjną dla moralności, tradycji czy spoistości społecznej, to w warunkach demokratycznych nie ma zbyt wielu skutecznych narzędzi, żeby temu zapobiec. Rosjanie chcieliby naśladować Chińczyków, ale mają zbyt dziurawy system i słabo im to wychodzi.

 

Nic już nie można zrobić?

 

Problemem strony konserwatywnej jest niedostatek kanałów komunikacji, którymi można docierać do młodych ludzi, a nawet jeżeli są sposoby na dotarcie do nich, pojawia się problem przekazu językowego. Po wyborach prezydenckich mówiono, że PiS musi dotrzeć do młodego pokolenia, bo jeżeli tego nie zrobi, to przegra następne wybory. Po jesiennych protestach po wyroku Trybunału Konstytucyjnego stwierdzono z kolei, że Kościół traci młode pokolenie, więc powinien działać. Tak więc mijający rok przyniósł otrzeźwienie strony konserwatywnej, zarówno religijnej, jak i politycznej, że coś trzeba zrobić, by nie stracić młodzieży.

 

Refleksja jest, ale nie widać diagnozy.

 

Trzeba ją przygotować, bo jak ma się diagnozę, to można przedstawić receptę. Jednak nawet najlepsza recepta nie musi przynieść pożądanych rezultatów, nie każdy dobry pomysł od razu chwyci. Wiele razy dorośli sobie wyobrażali sobie, że wymyślony przez nich projekt zainteresuje młodzież, a tak się nie działo, ponieważ miało to więcej wspólnego z ich wyobrażeniami niż z rzeczywistością. Tych, którzy chcą zmierzyć się z trudnym wyzwaniem dotarcia do młodzieży, czeka duża praca formacyjna do wykonania.

 

Od czego trzeba zacząć?

 

Proponowałbym od edukacji medialnej w szkołach. Mamy zajęcia z języka polskiego, gdzie uczy się dzieci, jak czytać książki, żeby odnajdywać w nich sens. Ale część uczniów nie przeczytało żadnej książki, natomiast oglądają tysiące filmów i seriali. Czy ktoś ich jednak nauczył, jak korzystać z tego medium, jak odczytywać to, co widzą na ekranie, na wielu płaszczyznach? Czy zostaną wyczuleni na ukryte sensy i manipulację medialną? Być może walka z fake newsami stanie się impulsem, żeby zająć się na serio edukacją medialną młodzieży. Potem powinna przyjść kolej na formację i kształcenie przyszłych elit dziennikarskich.

 

Rozmawiał TOP


Grzegorz Górny

Rocznik 1969, absolwent dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, współtwórca kwartalnika „Fronda”, który redagował przez 11 lat. Obecnie jest publicystą tygodnika „Sieci“, miesięcznika „W Sieci Historii“ i portalu wpolityce.pl.