Przełamywanie monopolu – ELŻBIETA KRÓLIKOWSKA-AVIS o walce o pluralizm mediów

Dziś mamy najbardziej zróżnicowany poglądowo rynek medialny  od 75 lat. A pluralizm mediów to jeden z podstawowych warunków demokracji.

 

Ostatnio nastąpił istny wysyp konferencji przedwyborczych, ale mnie, dziennikarkę, szczególnie zainteresowała konwencja Prawa i Sprawiedliwości w Bydgoszczy, gdzie prezes Jarosław Kaczyński wspomniał o potrzebie zakończenia  pluralizacji mediów. „Żeby Polska mogła się dalej rozwijać i być państwem demokratycznym – mówił – musimy dokończyć proces pluralizacji mediów. Polakom, obywatelom państwa demokratycznego, należy się prawda..”.  Jeśli zakończymy cytat na „Polakom należy się prawda”,  znajdziemy się w oku cyklonu naszych codziennych zawodowych  kłopotów. Bo dziennikarze  lewicowo-liberalni, jak kiedyś  komunistyczni, wciąż  dowodzą, że pluralizm nie jest im potrzebny i dla konserwatystów nie ma miejsca na rynku medialnym.

 

A oto krótki rys tego sporu. Lata 1945 – 1990, to okres komunistycznej monokultury medialnej z jednej strony i  ulotek, broszurek znacznie rzadziej książek „drugiego obiegu”. Czterdzieści pięć lat komunistycznego monopolu na informacje podawane przez Polską Agencję Prasową, Polskie Radio i Telewizję, „Trybunę Ludu”, „Przyjażń”, etc.  Czyli obraz kraju i zagranicy, suflowany przez moskiewską propagandę, bez szansy na słowo prawdy. Dziś już wszyscy wiemy, że nie była to sytuacja ani zdrowa, ani – z punktu widzenia zasad demokracji – normalna. Konsekwencja zaszłości historycznych, które dokonały się w latach 40., na które nie było społecznej zgody, ale też nie było sposobu, aby się przeciwstawić.

 

Ciekawe z punktu widzenia historyka mediów może być to, że potem, w latach 1990 do około 2005 -2006 r.,  nie było wiele lepiej. Bo „Gazeta Wyborcza” – która miała przyczynić się do rozszerzenia diapazonu światopoglądowego –  konserwowała poprzedni układ. Wspierając postkomunę i blokując napływ lub wypychając konserwatywnych dziennikarzy z przestrzeni dialogu. Zawłaszczyła sobie wielki dziennik – który miał zdemokratyzować prasę – i stworzyła blok postkomuna i liberalna frakcja byłej opozycji. W publicznych mediach elektronicznych, w TVP i Polskim Radiu widać było podobne tendencje. Pozostały w tych samych rękach, a  monopolu skrzętnie pilnowali ludzie, związani albo z postkomuną albo z Unią Wolności, a potem Platformę Obywatelską.  Wystarczy spojrzeć na nazwiska ówczesnych prezesów, aby się przekonać, że moje twierdzenie nie zostało wzięte z księżyca.  Jeszcze cztery lata temu dziennikarze konserwatywni mieli zerową szansę na zamanifestowanie swoich poglądów. Wystarczy przypomnieć pandemonium, jakie rozegrało się bodaj siedem lat temu na Walnym Zjeździe SDP, kiedy okazało się, że  mają oni szansę, by po raz pierwszy od  lat 60  zasiąść w Zarządzie Głównym, aby uświadomić sobie jak bardzo silny był opór lewicy przed pluralizacją mediów. Do dziś pamiętamy tamte sceny i wciąż włos się jeży na głowie.

 

Ale ten podział: konserwatyści – lewicy, byłby zbyt prosty, aby uczciwie opisać całą  sytuację. Bo już na początku lat 90. rozpoczęły się roszady kapitałowe, powstawały prywatne  stacje radiowe i telewizyjne z Polsatem i TVN na czele. Już wtedy wiedzieliśmy, że właściciele/ udziałowcy byli powiązani z poprzednim systemem i suflowali podobną lewicową narrację, tyle że w wersji hard, jak TVN24, lub soft, jak Polsat.  Ale to nie był jeszcze koniec komplikacji.  Równolegle do kapitału prywatnego własnego chowu, pojawiły się  pieniądze zza granicy, głównie niemieckie. Spółki Ringer Axel Springer, Bauer Media Polska, Polska Press (część międzynarodowego koncernu Verlagsgruppen Passau, wydawca mediów regionalnych)  – zmonopolizowały rynek na nie notowaną w Europie skalę! A przecież sami  Niemcy mocno strzegą „czystości etnicznej” swoich mediów,  rzadko zezwalając  na inwestowanie kapitałowi z zewnątrz.  Dalej, Australijczyk Rupert Murdoch, właściciel brytyjskich „Timesa”, „Sunday Timesa” i „Suna” od lat jest solą w oku Brytyjczyków,  którzy twierdzą, że skupiając w swoim ręku część rynku gazet dysponuje ogromną władzę, która zagraża pluralizmowi mediów, a tym samym demokracji. A jaki wpływ na polską opinię społeczną – bezpośredni, poprzez lobbystów oraz stypendia, granty i odznaczenia –  może mieć fakt, że Niemcy  zarządzają tak wielkim segmentem polskiego rynku prasy? Brytyjczycy czy Amerykanie  powiedzieliby, że to sytuacja chora, i  taka jest prawda.

 

Lata 2000, początek millennium. Polscy konserwatyści mają już  grupę „Gazety Polskiej”, tygodnik, miesięcznik, potem doszlusowała TV Republika;  „koncern toruński” i „Nasz Dziennik”, Radio Maryja i TV Trwam;  pojawiła się grupa Fratria, tygodnik „Sieci”, miesięcznik „W Sieci Historii”, portal wPolityce.pl, telewizja wPolsce.pl. Wprawdzie „Plus Minus”, dodatek „Rzeczpospolitej” wkrótce powędrował w lewo,  za to znakomity tygodnik „Do Rzeczy” – w prawo.  A „Gazeta Warszawska” zyskiwała sobie coraz liczniejsze grono czytelników. Po raz pierwszy od  1945 roku  rynek medialny zaczął się normalizować, pluralizować.  Zaczęło się mówić o „wrażliwości konserwatywnej”, innej niż lewicowo-liberalna,  konserwatyści  pojawili  się w przestrzeni publicznej i  manifestowali swoje racje.  A  lewicowo-liberalne  – starym, dobrym zwyczajem –  blokować ich i odmawiać prawa głosu.  Jesteśmy na etapie legitymizacji konserwatystów i wciąż trwa zażarta walka, aby do tej legitymizacji nie dopuścić. A dziennikarze tacy jak Tomasz Lis i  Jarosław Kurski, podobno demokraci, zamiast cieszyć się z poszerzania się przestrzeni pluralizmu mediów, robią wszystko, aby inne opcje światopoglądowe niż ich własna, z debaty przepędzić.  A dziś mamy najbardziej zróżnicowany poglądowo rynek medialny  od 75 lat. Przez kilka dekad uważnie obserwowałam brytyjski rynek  – gdzie pierwszy dwutygodnik „Oxford Gazette” pojawił się w XVII wieku, gazetę niedzielną „The Observer” czytywała już Jane Austen i siostry Bronte, a BBC uchodziła za wzór obiektywizmu –  i raczej wiem, co mówię.

 

A wracając do konwencji  PiS w Bydgoszczy i tych paru słów nt. „dokończenia procesu pluralizmu medialnego”.  Przecież pluralizm – obok światopoglądowego, religijnego i partyjnego – to jeden z kluczowych warunków demokracji. Zapewnia prawo do informacji  i uczestnictwa w dialogu publicznym.  To pas transmisyjny od władzy do społeczeństwa, która może informować, tłumaczyć swoje projekty i uzyskiwać informacje zwrotne. To także akces do prawdy – nie sfejkowanej i nie zmanipulowanej. Wydawałoby się, że pod hasłem „dokończenie procesu pluralizacji mediów powinno się podpisać całe środowisko dziennikarskie. A jednak tak nie jest. Są nawet  koledzy, którzy twierdzą, że za komuny było z prawdą lepiej niż w latach 2015-19!  Szybowanie nad  Nibylandią czy celowe zakłamywanie prawdy w walce politycznej, by znów wypchnąć konserwatystów z przestrzeni publicznej, gdzie dyskutowane są sprawy ważne dla państwa i ludzi.  Stawiam na to drugie.

 

Elżbieta Królikowska-Avis