Radio sięga głębiej – rozmowa z ADAMEM BOGORYJĄ-ZAKRZEWSKIM, Radiowym Reportażystą Roku 2020

W radiu nauczyłem się bardziej słuchać, wchodzić w sytuację moich bohaterów. Telewizja zadowalała się płytszym materiałem, w radiu można sięgnąć po coś ważniejszego, bardziej uniwersalnego – mówi  Adam Bogoryja-Zakrzewski, Radiowy Reportażysta Roku 2020 w konkursie Melchiory, w rozmowie z Olgą Mickiewicz-Adamowicz.

 

Jak zareagowałeś na wiadomość, że to właśnie ty zostałeś Radiowym Reportażystą Roku?

 

Sprawiła mi ogromną radość, zwłaszcza że w uzasadnieniu jurorzy napisali, że przyznają mi nagrodę za całokształt pracy, za odkrywanie świata wymagające dużego zaangażowania oraz odwagi osobistej. Powiedzieli też, że w tej chwili jestem jednym z nielicznych reportażystów, który robi materiały śledcze.

 

A który uważasz za swój największy sukces?

 

Zdecydowanie ten o szlaufach, czyli nastoletnich dziewczynach utrzymujących relacje z dużo starszymi od nich mężczyznami w zamian za prezenty – kosmetyki, ubrania. Wtedy o tym zjawisku jeszcze nikt nie wiedział ani rodzice tych dziewczyn, ani nauczyciele.

Ale ich rówieśnicy doskonale znali realia. Jeden z hip-hopowców napisał tekst na ten temat. Dowiedziałem się o tym od znajomej fryzjerki. Aż podskoczyłem z wrażenia, tak niesamowita wydawała mi się ta historia. Trzy miesiące trwało dotarcie do tych dziewcząt i nakłonienie ich do rozmowy. Miały po 14 lat i ogromne parcie na szkło. Kiedy dowiedziały się, że nagrywam reportaż nie tylko dla radia, ale też dla telewizji, zamiast przestraszyć się, że zostaną rozpoznane – ucieszyły się, że wystąpią na ekranie.

 

Jak myślisz, dlaczego tych reportaży śledczych jest w radiu tak mało? Z jakimi problemami ty się mierzysz?

 

Doświadczenie pokazało mi, że lepsze warunki pracy oferuje telewizja. Daje więcej czasu na nagrania, jest w stanie pokryć większe koszty. Tam spotykałem się ze zrozumieniem, że nie wszystko da się zaplanować, że czasem trzeba zostać z bohaterem dzień dłużej. W radiu środki są dużo mniejsze, na wszystkim trzeba oszczędzać. Z drugiej strony w telewizyjnych programach interwencyjnych świat wygląda na przerażający, brudny i zły. Trudno potem inaczej postrzegać rzeczywistość.

 

Nie brakuje ci tego telewizyjnego rozmachu? Zaczynałeś od radia, potem pisałeś do prasy, ale przede wszystkim przecież pracowałeś w telewizji. Do radia wróciłeś po latach zdobywania zupełnie innych doświadczeń.

 

Pracując w telewizji nie zdawałem sobie sprawy z siły radiowych środków przekazu. Dopiero kiedy przyszedłem do Studia Reportażu, zacząłem zwracać na nie uwagę. W radiu łatwiej jest sięgnąć głębiej. W telewizji dużo zależy od humoru, od możliwości poszczególnych członków ekipy. Wystarczy, że jedna osoba coś zepsuje i praca całej ekipy idzie na marne. Z drugiej strony, telewizja ma niezwykłą siłę.

Pamiętam, jak kiedyś udało mi się uzyskać zgodę na wywiad z mordercą dzieci. Pamiętasz tę sprawę? Małżeństwo w Łodzi wkładało martwe dzieci do beczek, beczki trzymali w mieszkaniu. Jako jedyny w kraju dostałem mogłem porozmawiać ze zwyrodnialcem, który to zrobił. On sam zgodził się na wywiad, licząc na to, że rozmowa złagodzi wyrok podczas apelacji.

Nie mogłem pokazać jego twarzy – tylko zbliżenia. Kamera rejestrowała, jak drgały mu nerwy na policzkach, jak w jego oczach widać było dziką złość. Dowiedziałem się, że nie był zdolny do przeżywania głębszych uczuć. Zbliżenie na zęby śniło mi się potem przez tydzień.

Zajmuję się tymi „kryminałkami” nie dlatego, że szukam sensacji, ale zawsze i tylko wtedy, gdy coś więcej z tego wynika.

 

Czego szukasz w takich tematach? Kiedy one cię interesują?

 

Jeśli czytam, że pijany mężczyzna zabił swoją konkubinę i w zasadzie na tym kończy się historia, to mnie to nie pociąga. Ale jeśli słyszę, że człowiek zabił swoje dzieci na oczach żony, że pracownice socjalne przez rok nie potrafiły wyjaśnić, dlaczego w domu tych dzieci nie ma, to dla mnie jest to okazja, żeby pokazać system, który nie chroni najsłabszych.

Kiedyś zrobiłem reportaż o niesłusznie skazanym za morderstwo Czesławie Kowalczyku, pseudonim Czester. W więzieniu spędził 12 lat i to spowodowało ogromną tragedię rodzinną. Czester ma syna. Kiedy mężczyzna trafił za kratki, chłopiec był malutki. Ojciec pisał do dziecka, ale matka chłopca chowała listy. Syn uznał, że ojciec go nie kocha. Uciekł z domu w wieku 7-8 lat. Chciał jechać do ojca, bo przypadkowo znalazł adres na jednej z kopert. Matka znalazła go na peronie dworca kolejowego.

W tej sprawie prokurator oskarżył. Co mu szkodzi? Przecież sędzia wszystko sprawdzi. Sędzia, do którego dotarłem, powiedział: przecież prokurator się przygotował, przedstawił akt oskarżenia, nie miałem wątpliwości, że mówi prawdę, skazałem. I to najpierw na dożywocie! Spytałem go: a gdyby możliwy był wyrok śmierci? Powiedział: nie miałbym wątpliwości.

Trudno uwierzyć, ale jest to możliwe – można kogoś skazać tylko z powodu lenistwa. Prawnikom, prokuratorom, sędziom, nie zawsze chce się dogłębnie sprawdzić akta sprawy.

Gdy Czester w końcu wyszedł z więzienia, próbował nawiązać kontakt z synem. Ten powiedział mu: jesteś moim ojcem tylko biologicznym, nie chcę cię znać.

Czester za odszkodowanie od państwa kupił jacht, katamaran, pływa nim po Morzu Śródziemnym. Syn zgodził się w końcu, żeby z nim pojechać. Próbują się do siebie zbliżyć. Nie zgodzili się jednak na to, żebym pojechał z nimi, nagrał kontynuację historii.

 

Po tym, co do tej pory mi powiedziałeś, odnoszę wrażenie, że dla ciebie największe znaczenie ma jednak obraz. Miałeś kiedyś inne poczucie? Że to dźwięk jest ważniejszy?

 

Ale tak było właśnie w przypadku tego reportażu o Czesterze! W więzieniu nie marnował czasu. Dużo czytał i dzięki temu wspaniale, obrazowo opowiadał o uczuciach. Do tego muzyka, którą dobrała moja żona, Hanna Bogoryja-Zakrzewska. To, co mówił wtedy Czester, poruszało w słuchaczu bardzo czułe struny.

Mogę ci opowiedzieć o jeszcze innym przykładzie. Lubię słuchać Dire Straits, ich muzyka jest dla mnie niezwykła. Ale kiedyś zobaczyłem ich na scenie … czar prysł. Obraz nie stanął na wysokości zadania.

Pamiętam też swój pierwszy reportaż, nagrywany jeszcze w rozgłośni w Szczecinie. Opowiadał o młodym homoseksualiście. To były czasy, kiedy o homoseksualizmie nie mówiło się otwarcie. Jego historia wciągała, ale gdyby był do niej nagrany obraz, prawdopodobnie widz znudziłby się po kilku minutach.

 

A czy masz jakichś radiowych mistrzów?

 

Nie mam takiej jednej osoby, jestem samoukiem, ale pamiętam reportaże, które na różnych etapach bardzo mnie fascynowały. Jeden z takich reportaży powstał w Szczecinie, jego autorką była Alina Głowacka. Była to historia zawarcia znajomości na ławce, na krakowskich Plantach. Zaskoczyło mnie, jak wspaniale można zbudować opowieść o tak drobnym zdarzeniu.

Niezwykle wciągnął mnie kiedyś radiowy reportaż Edwarda Miszczaka o Sybiraku. Miał aż 40 minut, a powstał z 60 godzin nagrania!

Potem wpadł mi w ucho reportaż o dzwonach Europy. Ich dźwięki stanowiły punkt wyjścia do opowiadania o różnych momentach w europejskiej historii. Z kolei irlandzki reportaż pokazał mi, jaka może być siła narracji. Autor stał na wzgórzu i opisywał miasteczko, w którym zaraz coś się stanie. Wspaniale napisane, nie mogłem się oderwać od tej opowieści.

Ostatnio z zachwytem patrzę na to, co robi Agnieszka Szwajgier. Pracowaliśmy razem nad reportażem o bezdomnych w Berlinie. Temat może mało odkrywczy, ale dźwięk i muzyka, opracowane przez Agnieszkę, wyniosły tę historię na zupełnie inny poziom.

 

Rozmawiasz o najtrudniejszych sprawach – o morderstwach, oszustwach, wadach systemu. A jednocześnie jesteś ciepłym, uśmiechniętym człowiekiem. Jak udało ci się uniknąć cynizmu, zgorzknienia?

 

Staram się być otwarty na innych. Poświęcać im czas. W radiu nauczyłem się bardziej słuchać, wchodzić w sytuację moich bohaterów. Telewizja zadowalała się płytszym materiałem, w radiu można sięgnąć po coś ważniejszego, bardziej uniwersalnego.

Czesław Miłosz powiedział: „jest taka granica cierpienia, po której się uśmiech pogodny zaczyna”. Ja też często jestem widziany uśmiechnięty, ale w środku wszystko przeżywam. Czasami nie śpię w nocy, emocje mi na to nie pozwalają. Jeszcze nie nauczyłem się ich wyrzucać.

 

Warto? Mimo wszystko? Nie masz dosyć, nie masz ochoty robić tego, co lekkie, łatwe i przyjemne?

 

To, co robię, musi mieć sens i zapewniać mi satysfakcję. Boję się tylko tego, że nie będę mógł robić tematów, które mi to dają.

 


 

Adam Bogoryja-Zakrzewski

Absolwent ekonomii na Politechnice Szczecińskiej i dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Karierę rozpoczynał w Akademickim Radiu Pomorze, potem trafił do rozgłośni Polskiego Radia w Szczecinie. Pracował w Telewizji Polskiej w redakcjach „Wiadomości” i „Panoramy”. Był dziennikarzem programu „Interwencja” w Telewizji Polsat. Współpracował z Redakcją Filmów Dokumentalnych TVP1 oraz Redakcją Reportażu TVP2. Jest pracownikiem Studio Reportażu i Dokumentu Polskiego Radia. W ubiegłym roku został laureatem Konkursu Reportażystów Melchiory 2020.