Rozważania nie tylko dla dziennikarzy – rozmowa z abp. MARKIEM JĘDRASZEWSKIM metropolitą krakowskim

 

O ponadczasowym charakterze Drogi Krzyżowej mówi abp Marek Jędraszewski w rozmowie z Andrzejem Klimczakiem.

 

Można powiedzieć, że nic się nie zmieniło od czasów, gdy Chrystus stanął przed Piłatem. Nadal wydawane są niesprawiedliwe wyroki przez sędziów, media, polityków…

 

Te współczesne, niesprawiedliwe wyroki łączą się z problemem Piłata. W Ewangelii obserwujemy swoisty dialog między prokuratorem a Oskarżonym. Chrystus mówi w pewnym momencie: Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu.

 

Piłat pyta wówczas: Cóż to jest prawda?

 

Dzisiaj często obserwujemy niegasnące echo tamtego pytania, kłamliwą narrację, która prowadzi często do prawdziwego linczu medialnego. To problem ogólnoświatowy, który nie omija także i Polski. Wynika on z tego, że wielu osobom brakuje tego podstawowego fundamentu, jakim jest obiektywna prawda. Po wtóre, coraz częściej obserwujemy brak szacunku i poszanowania godności drugiej osoby. Nie próbuje się zrozumieć człowieka, który jest oskarżany. To, co się dzieje dzisiaj, jest multiplikacją tamtego sądu, który odbył się prawie dwa tysiące lat temu. Dzisiaj równie często stajemy przed Piłatem, pozbawieni prawa do obrony.

 

Mówi Ekscelencja o prawie do obrony… Nie wszyscy mają możliwość skorzystania z niej, tak jak skazywane na śmierć nienarodzone dzieci.

 

Należy podkreślić, że te wyroki śmierci zapadają w imię demokratycznie stanowionego prawa. Wręcz w niektórych kręgach uważa się, że kobieta ma prawo do zabijania swojego dziecka. Na dodatek głosi się, że jest to wartość europejska, której należy chronić jak źrenicy oka. Żyjemy w społeczeństwie, które, gdy chodzi o dobro najważniejsze, czyli o życie całkowicie bezbronnych i niewinnych istot, zachowuje  się w sposób zbrodniczy.

 

Świat zwariował? Za prawem do zabijania opowiada się część polityków i dziennikarzy, którzy propagują taki proceder. Do tej zbrodni przykładają rękę również ci, którzy mówią, że są przeciwni aborcji, a którzy w imię pragmatyzmu i politycznej arytmetyki nie stanową barier dla tego szaleństwa.

 

Świat zwariował, bo są tacy politycy, dziennikarze, ale i niemała część współczesnego społeczeństwa, które w jakiejś mierze jest ofiarą przekazów medialnych i takiego a nie innego stanowionego prawa. Zbyt mało mówi się o ważnej, wychowawczej funkcji prawa. A przecież jeżeli określa się jakieś normy, to po to, aby prawo stało na straży prawdziwego dobra. Tymczasem w przypadku aborcji mamy do czynienia ze zbrodniczym prawem, które zostało ustanowione w sposób demokratyczny. To wskazuje na jeszcze jedną istotną rzecz, na którą zwrócił uwagę święty Jan Paweł II w encyklice „Centesimus Annus” w 1991 roku – dodajmy, że powstała ona w stulecie innej, słynnej encykliki Leona XIII „Rerum novarum”, odnoszącej się do kwestii społecznych. Jan Paweł II pisał: Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm. Właśnie z tym zjawiskiem mamy do czynienia współcześnie.

 

Powszechnie uważa się, że problemy, o których rozmawiamy, wynikają również z braku autorytetów, w tym autorytetów Kościoła.

 

Najpierw robi się wszystko, aby tych autorytetów nie było, a potem się biadoli, że ich nie ma. To jest jednak tylko część zagadnienia.

 

Odnosząc się do sprawy Jezusa sprzed prawie dwóch tysięcy lat, w kilku miejscach Ewangelii znajdziemy kwestię autorytetu. Żydzi ciągle domagali się od Jezusa jakiegoś znaku, będącego potwierdzeniem, że jest On prawdziwie Synem Bożym. Jezus dokonując cudów, takich argumentów im dostarczał. Tymczasem oni twierdzili, że te cuda – ich oczywistości bynajmniej nie podważali – są skutkiem tego, że Jezus działa mocą Belzebuba, księcia złych duchów. Dochodziło tutaj do szczególnej ekwilibrystyki, gdy chodzi o ich sumienia. Doświadczane przez nich ewidentne dobro, czyli dokonane przez Jezusa cuda, powinno ich skłonić do uznania w Nim Bożego Syna. Ponieważ z góry przyjęli to za niemożliwe, wygodniej było im oskarżyć Sprawcę dobra o współpracę ze złym duchem, niż otworzyć się na prawdę o Chrystusie. Ich przewrotność wskazuje na to, że człowiek, który nie jest wewnętrznie prawy i który nie idzie za głosem własnego, dobrze uformowanego sumienia, jest zdolny do największego cynizmu.

 

Zło, o którym wspomina Ksiądz Arcybiskup, często staje się dla jego ofiar prawdziwym krzyżem. Co dla współczesnych oznacza podjęcie krzyża?

 

Krzyż nie powinien chrześcijan dziwić. On należy do ich losu. Jezus powiedział przecież: Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Być godnym Jezusa, to znaczy być gotowym dźwigać krzyż i być znakiem sprzeciwu dla niegodziwości tego świata – tak jak znakiem sprzeciwu był sam Chrystus. To jest wpisane w nasz los. Oczywiście nie jest to łatwe, lekkie i przyjemne. Z drugiej strony, Jezus ukazywał swoim uczniom ostateczne horyzonty ich życiowej drogi. Obiecywał, że jeśli pójdą za Nim, to dojdą do Ojca bogatego w miłosierdzie i posiądą Królestwo Niebieskie na wieki. Chrześcijanin, który niesie krzyż, musi być wpatrzony w ostateczny cel swojej wędrówki.

 

Na Drodze Krzyżowej Jezusowi towarzyszyła Jego Matka. W naszej współczesnej wędrówce  towarzyszą nam bliscy, znajomi a także nieznani ludzie. Jednak relacje między nimi są dalekie od tej ze stoku Golgoty, pełnej miłości i wsparcia.

 

Niewątpliwie mamy do czynienia z procesem atomizacji, głęboko wchodzącym w tkankę naszych społeczeństw. Dzieje się to niejako na nasze własne życzenie, ponieważ wiele osób przyjmuje lansowaną dziś tezę, że liczy się tylko osobisty sukces. Najważniejszy jest wyścig szczurów, a nieważne jest, kto i w jaki sposób w tym wyścigu polegnie. Coraz bardziej każdy koncentruje się na własnym „ja”. W konsekwencji jesteśmy coraz bardziej samotni. Ta samotność staje się źródłem cierpienia, depresji, a nawet, w skrajnych przypadkach, samobójstwa. Stąd wielki wysiłek Kościoła jako wspólnoty wierzących, która idzie za Chrystusem mocą Ducha Świętego, aby żyć właśnie we wspólnotach, począwszy od wspólnoty małżeńskiej i rodzinnej. Jeżeli wiarę przeżywa się wspólnotowo, a jej przejawem jest chociażby uczestnictwo w niedzielnej Mszy świętej, to nie zaznamy poczucia osamotnienia, prowadzącego niekiedy do skrajnej rozpaczy.

 

Jezus upada pod ciężarem, a do pomocy w niesieniu krzyża jest zmuszony Szymon. Po chwili jednak uświadamia sobie, jak ważną dla niego samego jest ta pomoc. Politycy i dziennikarze to ludzie, którzy powinni służyć innym. Czy Ksiądz Arcybiskup dostrzega w tych środowiskach właśnie tak realizowaną misję?

 

W dużej mierze współczesny świat istnieje dzięki mediom i politykom. Ich działalność może być coraz bardziej prawdziwie humanistyczna, ale też może stać się prawdziwym przekleństwem dla ludzi. Jeśli jest to służba człowiekowi, czy też całemu społeczeństwu, poprzez wierność obiektywnej prawdzie, z poczuciem wielkiego szacunku dla odbiorcy, to wtedy mamy do czynienia z niesieniem pomocy tym, którzy czują się zagubieni, oszukani, którzy zwątpili w sens jakichkolwiek działań.

 

Stacja VI Drogi Krzyżowej pokazuje scenę, w której Weronika, ryzykując represje, przedziera się przez szpaler zbrojnych, aby przetrzeć chustą twarz Jezusa. To akt odwagi i współczucia. Może tym, którzy powinni służyć innym, po prostu brakuje odwagi i empatii?

 

Odwaga niezwykłej, prostej kobiety – bo tak ją przedstawia tradycja Kościoła – która nie zważając na niebezpieczeństwo przedarła się przez kordon żołnierzy. Dla niej najważniejsza była ta chwila ulgi, jaką mogła przynieść Skazańcowi, dźwigającemu krzyż na Golgotę.

 

Jeśli w naszym sercu tkwi troska o drugiego człowieka, to właśnie ona jest niejako miejscem, w którym rodzi się odwaga. Odwaga nie jest jakąś abstrakcyjną cnotą, wyrobioną w nas przez częste ćwiczenia. To jest tak silny skarb naszego ducha otwartego na innych, że możemy świadczyć prawdę w trudnych sytuacjach, nawet wtedy, gdy to świadectwo niesie z sobą jakieś zagrożenie dla nas. Takie świadectwo niesie autentyczne wyzwolenie, zgodnie ze słowami Chrystusa: ”Prawda was wyzwoli!”

 

Stacje Drogi Krzyżowej ukazują również upadki Chrystusa. Porównujemy tamte upadki do naszych własnych, które symbolizują nie tylko przewinienia, ale też dążenie do celu…

 

Upadamy, bo idziemy… Ta droga nie zawsze jest łatwa i siły nieraz topnieją. Pragniemy jednak powstawać i iść dalej. To jest istota drogi, jaką pokazał nam Jezus, oczekując, że pójdziemy za Nim, wpatrzeni w Jego wzór.

 

Kościół wnosi bardzo ważne rozróżnienie między złem a osobą, która to zło popełniła. Jest daleki od potępienia człowieka. Potępia zło, ale jednocześnie pragnie pomóc człowiekowi, aby się podniósł. Na tym polega miłosierdzie – w przeciwieństwie do myślenia tego świata, które często jest myśleniem totalitarnym. Błędnie uważa się, że jeżeli jakiegoś złego człowieka zniszczy się fizycznie, to przez to świat stanie się lepszy. Tymczasem tak naprawdę będzie gorszy, bo „się wzbogaci” o kolejną zbrodnię. Prawdziwe wzbogacenie świata ma miejsce wtedy, gdy pomagamy komuś powstać, okazując mu nasze miłosierdzie. Świat się zbawia przez miłosierdzie, a nie przez nienawiść.

 

Stacja VIII Drogi Krzyżowej pokazuje scenę spotkania Chrystusa z płaczącymi niewiastami. To symbol wrażliwości na ludzką krzywdę. Jaki jest stan tej wrażliwości w Polsce?

 

Myślę, że stan wrażliwości społecznej w naszym kraju jest dobry. Wystarczy popatrzeć na to zagadnienie poprzez pryzmat działalności Caritas czy też innych organizacji niosących pomoc. Obserwujemy wiele spontanicznych akcji: paczka dla Ukrainy lub pomoc świadczona chrześcijanom w Syrii. Okazuje się, że hojność naszego społeczeństwa jest naprawdę ogromna. Są jeszcze w Polsce bardzo liczne dobre serca, wrażliwe na cierpienia innych ludzi, ale jest też zaufanie do pewnych instytucji, poprzez które przekazuje się pomoc dla potrzebujących.

 

Tuż przed ukrzyżowaniem Chrystus zostaje odarty z szat. To symbolika braku poszanowania ludzkiej godności i honoru. Dzisiaj łatwo depcze się ludzką godność, gdy posiada się władzę lub stosuje medialną presję.

 

24 lutego tego roku, na zakończenie wyjątkowego w dziejach Kościoła spotkania z przewodniczącymi episkopatów całego świata, Ojciec Święty Franciszek mówił, że przyczyną zła dotykającego dzisiaj dziesiątków milionów dzieci jest władza, pycha, chęć dominacji, rządy pieniądza. To prowadzi do tego, że uderza się w godność człowieka – kobiety, mężczyzny, krzywdzi się dzieci – i to na niewyobrażalną wprost skalę. Jest to wielkim zgorszeniem i złem współczesności. Do tego dochodzą naganne z punktu widzenia moralnego inicjatywy, tak jak instrukcje WHO, które przekazują instrukcje, jak należy seksualizować dzieci, odbierając im dzieciństwo – i to jeszcze w wieku przedszkolnym. W ten klimat wpisuje się także karta LGBT. W gruncie rzeczy przekreśla ona wizję człowieka, według której Bóg stworzył kobietę i mężczyznę, powołanych do wzajemnej miłości i do szczęścia posiadania dzieci. Dzisiaj się to kwestionuje. Przekreśla się ludzką naturę, uderzając w Boży zamysł co do człowieka. W konsekwencji dochodzi do jego degradacji. Tak bardzo zdehumanizowanych czasów, jakie obecnie przeżywamy, jeszcze nie było. To problem globalny.

 

Jezus przybity do krzyża mówi: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią. Czy to zdanie umierającego Człowieka-Boga może współcześnie budzić refleksję u tych, którzy występują przeciw zasadom, tradycji, przeciw prawdzie? Czy też można uznać, że nie powinno się podejmować dialogu ze złem?

 

Ze złem trzeba walczyć, tak jak Chrystus walczył do końca. Sam stał się ofiarą przerażającego okrucieństwa, zła i nienawiści. Widział jednak w swoich oprawcach kogoś, kogo Bóg kocha mimo wszystko. Kogoś, kogo powołał do istnienia i daje mu szansę odnowy i naprawy swoich błędów. We wspomnianym wołaniu Chrystusa widzimy ogromną przestrzeń Bożego Miłosierdzia dla tych, którzy jeszcze żyjąc na ziemi mają szansę zrozumieć swoje zło, żałować, prosić o przebaczenie i na koniec usłyszeć to, co usłyszał jeden z łotrów ukrzyżowanych obok Jezusa: Zaprawdę, powiadam ci: Dziś będziesz ze Mną w raju. Myślę, że nie ma większej nadziei dla człowieka niż właśnie ta.

 

Wystarczyły trzy dni, żeby ta nadzieja spełniła się w zmartwychwstaniu Chrystusa. Dzisiaj w Polsce odmawia się ludziom prawa do nadziei, twierdząc, że niczego nie można zmienić, ponieważ układ postkomunistyczny z postsolidarnościowym łączą trwałe, wspólne interesy.

 

Myślę, że nie jest to pełna diagnoza polskiego społeczeństwa. Nie wszyscy ludzie Solidarności brali udział w porozumieniach Okrągłego Stołu. Ponadto była też część uczestników tych negocjacji, która wobec tamtych ustaleń była i pozostaje po dzień dzisiejszy bardzo krytyczna, co więcej: stara się przeciąć te dziwne powiązania, których symbolem stała się Magdalenka.

 

To prawda, Jezus zmartwychwstał trzeciego dnia. Jednakże wówczas, nawet mimo oczywistego świadectwa ze strony strażników strzegących Jego grobu, znaleźli się ludzie, którzy chcieli innym nadzieję odebrać. Stąd działania arcykapłanów i ówczesnych przywódców narodu żydowskiego głoszących kłamstwo, że ciało Jezusa zostało wykradzione z grobu, kiedy strażnicy spali. To kłamstwo, jak pisze św. Mateusz, trwa do dzisiaj. To oznacza, że mimo upływu czasu – a św. Mateusz pisał swą Ewangelię kilkadziesiąt lat po Zmartwychwstaniu – nadal byli ludzie, którzy poprzez kłamstwo próbowali innym odebrać nadzieję.

 

Ta historia w jakiejś mierze powtarza się także dzisiaj. Jest wielu ludzi, którzy niegdyś sprawowali władzę i za wszelką cenę chcą do niej powrócić. Dlatego też usiłują innym odebrać nadzieję, przekonując, że wszystko raz na zawsze zostało określone i że nic się nie da zmienić.

 

Tymczasem nie ma niczego raz na zawsze. Tego uczy historia, nawet ta stosunkowo wobec nas nieodległa. Hitlerowska Trzecia Rzesza i bolszewicki komunizm miały trwać co najmniej tysiąc lat. Okazało się że jeden system trwał 12 lat i skończył się wraz z samobójczą śmiercią Hitlera, a drugi padł na początku lat dziewięćdziesiątych.

 

Pamiętam wypowiedzi polityków z najwyższej półki, np. Giulio Andreottiego, który twierdził, że jakakolwiek zmiana układu pojałtańskiego skończy się wojną atomową w Europie, a zatem nie można ustalonego w Jałcie porządku politycznego w ogóle naruszać. To była z jego strony, ale także ze strony zdecydowanej większości polityków zachodnich, próba petryfikowania złej sytuacji dla Polski, dla Europy i dla świata w imię tak zwanego politycznego realizmu. Pojawił się jednak wizjoner – Jan Paweł II, który wiedział, że jedynym panem historii nie jest człowiek, ale sam Bóg. Jeśli człowiek sprzymierzy się z Nim, to może dokonać ogromnych zmian w tym świecie – i to w sposób pokojowy. Solidarność narodziła się w Polsce na skutek jego pierwszej pielgrzymki do kraju. Realny kształt przyjęła rok później. Wtedy można było sądzić, że ten ruch społeczny porywa się z motyką na słońce. Ostatecznie okazało się, że nawet wprowadzenie stanu wojennego nie było w stanie przerwać tego silnego nurtu ludzkich sumień. O tym właśnie pisał kardynał Karol Wojtyła w poemacie „Myśląc Ojczyzna”, stawiając czysto retoryczne pytanie: Czyż może historia popłynąć przeciw prądowi sumień? Na dłuższa metę: nie! Taka właśnie nauka płynie z naszej historii!

 

W swojej ostatniej książce „Droga Krzyżowa Narodu Polskiego”, Ekscelencja przypomina wydarzenia historyczne czasów zaborów, wielkich rodaków, patriotów, ale też starania zaborców, którzy, cytuję: Poprzez przepisy, nakazy i zakazy chcieli skrępować a następnie całkowicie wyeliminować wszelki rozwój duchowy i materialny (Polaków). Historia lubi się powtarzać?

 

Czasem stajemy się świadkami, a nawet uczestnikami nieoczekiwanych zwrotów w naszej historii. Te zwroty dają niekiedy wrażenie czegoś, co już było. Jestem przeciwny rozumieniu historii jako koła ciągle powtarzających się wydarzeń. Ale też, z drugiej strony, jeśli historia ma być nauczycielką życia, to musimy właściwie odczytywać pewne analogie, które narzucają się nam niejako same z dalszej lub nieodległej przeszłości. Ciągle odnosi się wrażenie, że wolna i w pełni suwerenna Polska jest solą w oku niektórych państw – stąd ciągle ponawiane z ich strony próby jej pomniejszenia. A ponadto historia naszych bohaterów pokazuje, że polski naród w swym umiłowaniu wolności jest prawdziwie niezłomny. To powinno być nauką nie tylko dla nas, Polaków – zwłaszcza teraz, kiedy usiłuje się budować Europę jako wspólny dom dla wszystkich narodów ją zamieszkujących.

 

Rozmawiamy w budynku Kurii Krakowskiej, tuż obok słynnego „Okna Papieskiego”. Pamiętam jak stojąc w tłumie, wówczas młodych ludzi, krzyczeliśmy pod tym oknem: zostań z nami! Czy Jan Paweł II został z Polakami w przestrzeni duchowej?

 

Tak,  został w sercach wielu Polaków. Widzę wielką gotowość wielu młodych ludzi, aby kontynuować to, co rozpoczął nasz wielki Papież. Wielu Polaków przyjęło Jego naukę i żyje tak, jak On wskazywał. Dobitnie wyraził to zwłaszcza podczas pielgrzymki do niepodległej już Polski w roku 1991, gdy jego nauczanie dotyczyło poszczególnych przykazań Dekalogu jako fundamentu w pełni wolnej i sprawiedliwej Polski. Wielu naszych szlachetnych Rodaków świadomie podejmuje duchowy testament, jaki nam zostawił, po to, aby go przekazywać kolejnym pokoleniom Polaków – tym, którzy go wprawdzie nie widzieli i którzy nie wołali do niego „Zostań z nami!”, ale którzy – z drugiej strony – w pełni zasługują na to, aby być dumnymi z tego najwspanialszego Syna polskiej ziemi.

 

Rozmawiał Andrzej Klimczak

 

 

 


Abp Marek Jędraszewski

Rocznik 1949. Święcenia kapłańskie przyjął w 1973 r. z rąk abp. Antoniego Baraniaka. Studiował na papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Był poznańskim biskupem pomocniczym oraz arcybiskupem metropolitą łódzkim. Od 2017 r. jest arcybiskupem metropolitą krakowskim, pełni też funkcję zastępcy przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski. Profesor nauk teologicznych.