Samorząd? Niby jak i po co? – opinia SŁAWOMIRA JASTRZĘBOWSKIEGO

Władza chce polubić dziennikarzy, dlatego wymyśla dla nich samorząd. Żeby ich ugłaskać, pazurki spiłować, ząbki za kagańce schować. To się może udać. Ale na jakiś czas.

 

Władza to lubi mieć porządek. Prawie zawsze tak jest. Są władze specyficzne, które bardziej lubią napawać się władzą niż porządkiem zabezpieczać przyszłą władzę, ale to inny temat. My fokusujemy się tu na władzę obecną, całkiem pracowitą mniej haratającą w gałę.

 

Ta pracowitość to różne posiada odcienie, należy dodać. Pamiętam odcienie pracowitości marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego. Marszałek zdawał się prezentować linię prostą, że dziennikarze to utrapienie i należy ich pacyfikować na różne sposoby artykułując to nie jako żadną tam pacyfikacje czy usuwanie z Sejmu, ale porządkowanie właśnie. Nie do końca wiadomo czy była to linia personalna marszałka, frakcyjna, czy też był to pilot linii partyjnej.

 

Walka z dziennikarzami zakończyła się tym, że Kuchciński za loty wyleciał, ale broniono go długo. I tu ważne dla głównego wątku, do którego zaraz przejdziemy. Broniono go tak długo, aż się PiS zorientował, że dziennikarze to prezentują opinię publiczną, a ta akurat wbrew władzy zaczęła niebezpiecznie pomrukiwać w niebezpiecznym czasie przedwyborczym. Zrobiono więc racjonalną kalkulację, że bardziej się opłaca pozbawić marszałka stanowiska niż ryzykować wyborczy wynik. Bezczelnie pozwalam sobie twierdzić, że gdyby nie okres przedwyborczy Marek Kuchciński dalej miłościwie by nam marszałkował.

 

A teraz do rzeczy. Obecna władza zdaje się nosić z pomysłem utworzenia samorządu dziennikarskiego, który porządkowałby sprawy środowiska. Szczegółów nie podano, ale zasugerowano, że miałoby to być coś na wzór samorządów funkcjonujących u lekarzy czy adwokatów. Jest to pomysł zły ze wszystkich powodów, których mogę wymienić kilka tysięcy, ale władza nie podzieli ani jednego mojego argumentu i ja to rozumiem. Optyka władzy w czasie rewolucji jest bowiem inna niż optyka władzy w czasie pokoju, czyli ugruntowanej demokracji. Żyjemy w czasie rewolucji, pora zdać sobie z tego sprawę. Ciągoty władzy, której marzy się takie, albo inne weryfikowanie dziennikarzy raczej pośrednio, niż bezpośrednio są absurdalne, czyli zrozumiałe. Przywołajmy tu kwestię Maurera z „Psów”: „Czasy się zmieniają, ale pan zawsze jest w komisjach”. No właśnie? Kto będzie w tej ewentualnej komisji czy na czele tego samorządu? Przecież tak jak nam rozeszła się Polska, tak rozeszli się dziennikarze. Kiedy władzę w Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich przejęli dziennikarze kojarzeni z prawą stroną i konserwatyzmem, strona lewa czy postępowa utworzyła sobie konkurencyjne „Towarzystwo Dziennikarskie” z Sewerynem Blumsztajnem na czele. Źle czy dobrze? To zależy. W czasie rewolucji źle, w czasie ugruntowanej demokracji – a grupujcie się i zrzeszajcie jak wam się podoba, czyli dobrze. I niby kto będzie stał na czele komisji uznającej, że ktoś dziennikarzem jest, albo nie jest, że przewiną zawinił, albo że właśnie, że nie? Seweryn Blumsztajn? Wolne żarty! Już widzę jego bezstronne podejście i obiektywne. Nie wyjdzie mu choćby chciał i naprawdę się starał. No nie da po prostu rady. Za duży ma bagaż doświadczeń, który raczej ciąży a mniej w takich sytuacjach unosi. Więc może Krzysztof Skowroński? Wolne żarty. Przy całym wielkim szacunku także dla niego i jego dokonań, też swój bagaż dźwiga i swoją podświadomość posiada. Obiektywna komisja i samorząd jeden jedyny, nie jest w naszym dziennikarstwie możliwy. I dobrze. Właśnie tu upatruję wartość. W sporze, w prezentowaniu kontrargumentów, w konieczności zmierzenia się z inną optyką, światopoglądem i danymi. To jest wartość. To jednak wartość czasów porewolucyjnych, do których wszyscy we wszystkim powinniśmy w Polsce zmierzać.

 

Ja oczywiście, jak już wspominałem, rozumiem każdą władzę, która dziennikarzy lubi, to znaczy tych, którzy ją lubią. I ta władza, każda władza, chce dziennikarzy teraz polubić samorządem. Żeby ich ugłaskać, pazurki spiłować, ząbki za kagańce schować. To się może udać. Ale na jakiś czas. Potem wahadło przemieści tak, jak ma w swoim zwyczaju. Byłe dziennikarskie pieszczochy zostaną niezłomnymi, a byli niezłomni – pieszczochami. Pisząc to nie chcę nikogo broń Boże urazić, zdaje sobie przecież sprawę, że takich czysto sprzedajnych dziennikarzy to jest garstka, a część ma po prostu takie poglądy, że uznała, że bardziej trzeba teraz władzy pomagać niż patrzeć jej na ręce, bo jest rewolucja. Ja to rozumiem, co wcale nie znaczy, że mi się to podoba. Nikogo pouczać nie zamierzam, bo nie mam sumienia lepszego od innych, tylko lepiej widzę. A ponieważ lepiej widzę, to pozwolę sobie zauważyć, że bardzo krótkowzroczne jest myślenie władzy, której przychodzi do głowy, że my teraz z dziennikarzami zrobimy samorząd, w znaczeniu porządek. Dziennikarze nie są od wychwalania rąk, są od patrzenia na ręce. Tym od władzy, obojętnie jakiej władze zawsze to trudno zrozumieć.

 

Sławomir Jastrzębowski