Samosie – STEFAN TRUSZCZYŃSKI o walce Polski powiatowej z rządową

Fot. Pixabay

U nas jest usankcjonowana prawnie dwuwładza: rządowa i samorządowa. To zły pomysł. To nie jest dobre rozwiązanie dla Polski. Głupi lokalni puszą się i działają przeciw centralnym. Paranoja.

Od chcieć do móc – nie zawsze jest blisko. Np. chciałbym a boję się – zdarza się często.

U nas władza samorządowa bardzo się nadęła. Dochodzi do tego „będąc i rządząc u siebie” zapomina, że jest jeszcze rząd i prezydent.

Nie bo nie! – mówi dobrze odżywiony elblążanin. Port mój i basta. Zarządzam referendum. Chodzi o kontynuację przekopowej inwestycji na Zalewie Wiślanym. O drugi etap, czyli od wód Zalewu rzeką do portu, który nim pełną gębą dopiero będzie właśnie gdy zakończona zostanie część elbląska, a potem wykopany zostanie odpowiednio głęboki tor wodny na samym Zalewie. Na część portowo-elbląską potrzeba 100 mln i te pieniądze wtyka samorządowcom warszawska władza. A oni nie chcą tych pieniędzy, bo uważają, że przestaną być dysponentami portu.

Był taki król, z trochę krzywą gębą, który podzielił Polskę między synów. Teraz oglądamy inne gęby, pękate raczej i zawzięte. Ich dysponenci partyjni z centrali walczyli przeciw uniezależnieniu od ruskich. Mówili: „Rosjanie muszą przepuszczać nasze statki na Bałtyk przez ich ujście zalewowe, bo tak nakazuje międzynarodowe prawo żeglugi.” PiSowi udało się przedrzeć przez wydmy zalewowe. Jest wolna droga. Uniezależniliśmy się. „Gazeta Wyborcza” wysyła głuchego na fakty reportera, a ten pyta zalewowych ludzi jak się zmieniło ich życie po wykopaniu drogi przez mierzeje. Facet jest nie tylko głuchy na logiczne racje, ale i ślepy. Nie chce dostrzec wielkości i jakości tego dokonania. Udaje, że nie wie: toż to dopiero jedna trzecia inwestycji, która zadziała, gdy będzie ukończona.

Na złość mamie odmrożę sobie uszy – to w miarę elegancko. Można dosadnie – na złość… zrobię w gacie. Bardzo proszę samorządowa władzo. Działaj wbrew własnemu państwu, a i wbrew własnym interesom.

Bo u nas jest usankcjonowana prawnie dwuwładza: rządowa i samorządowa. To zły pomysł. To nie jest dobre rozwiązanie dla Polski. Głupi lokalni puszą się i działają przeciw centralnym. Paranoja.

Przykład elbląski niestety nie jest jedyny. W historycznym powiecie ciechanowskim, w jego centrum działał przez wiele lat znakomicie prowadzony przez Panią dyrektor Teresę Kaczorowską powiatowy dom kultury. Ale – na szczęście bywsza już starościna Pani Joanna Potocka-Rak nie lubiąca zespołów muzycznych z repertuarem o żołnierzach wyklętych, nie lubiąca red. Płużańskiego, który wiedzę o nich upowszechnia, zabroniła koncertu o takiej treści i spotkania z redaktorem. Mało. Potem jeszcze zwolniła z dnia na dzień Panią dr Kaczorowską, która ten zapyziały, zadłużony obiekt kultury podniosła z ruin. Nic to, że ówczesny wojewoda Konstanty Radziwiłł protestował i anulował decyzję Potockiej. Nic to, wszystkie sądy (administracyjne i powszechne – odbyło się 6 rozpraw) poparły dyrektorkę – sprawa trwała dwa lata. A w międzyczasie powiatowe centrum kultury zaczęło już – przy zmieniającym się teraz kierownictwie – psuć po staremu. W końcu miejscowi radni się zdenerwowali i Potocką-Rak wywalili. Dojrzał problem niewłaściwej decyzji kadrowej także marszałek województwa. Może krzywdy i straty zostaną naprawione. Może. Ale czy zmieni się chore myślenie – by rządzić samorządowo uparcie i głupio, wbrew władzy centralnej, bo ta z innej partii pochodzi. Podobnie dzieje się w Gdańsku, Poznaniu, a szczególnie w mniejszych jednostkach administracyjnych. Panaceum, do pewnego stopnia mogliby być dziennikarze. Gdyby dziennikarzami byli. Ale oni też są podzieleni. Gdy Obajtek wyrwał z niemieckich rąk Polska Press podziały się nasiliły. W pomorskim obok „Dziennika Bałtyckiego” powstała druga gazeta – za pieniądze miejscowego marszałka. Niestety podziały i wędrówki żurnalistów nie poprawiły jakości prasy. Nie dość, że czytelników zabiera internet to jeszcze obajtkowemu koncernowi nie udaje się pozyskać właściwych ludzi. Stąd beznadziejnie niskie nakłady i służalczość polityczna.

Współczuć można dziennikarzom lokalnej prasy. Gdzie pójdą jeśli narażą się dysponentom. W Warszawie, Krakowie, Wrocławiu jeszcze – choć z trudem – może coś sobie znajdą. Ale gdy narażą się prowincjonalnym bonzom, oligarchom i wszelkiej maści urzędnikom – to najlepiej zmienić zawód, bo długo tłuc głową w mur się nie da.

Samorządzić się to wielka odpowiedzialność. „Samosie” tym się nie przejmują. A niby dlaczego „wybrańcy” mieliby. Oto ich kolega prowadzi samochód z 2,5 promilami alkoholu we krwi. Łapią, ośmieszony zostaje publicznie, ale nadal jest płockim starostą i siedzi sobie na staroskim fotel zamiast w miejscowym pierdlu.

Żal mi dziennikarzy lokalnych. Ale wielu z nich to po prostu tchórze. Uprawiają piękny zawód, ale i taki w którym z założenia się obrywa. Nie można walczyć ze złodziejstwem, korupcją i głupotą siedząc wyłącznie przy laptopie. Trzeba pójść do ludzi – powiedzą prawdę.

Dom się pali, a strażak idzie w ogień. Policjant goni bandytę, choć wie, że tamten ma pistolet i umie strzelać. Do zawodu reportera nie każdy się nadaje. Trzeba mieć pasję dziennikarską i cieszyć z dobrze wykonanej roboty. Ludzie doskonale rozróżniają dziennikarzy – jednych lubią z innych się śmieją. To zawód nie tylko dla odważnych, ale i upartych.

Polska celebrycko-urzędnicza to tylko rąbek postawu (czerwonego – za Sienkiewiczem powtarzając) 312 tysięcznego sukna, po którym biegają ludzie czasem bezładnie. Polska nie jest elbląska, ciechanowska czy płocka. Jest jedna. Rzeczpospolita, która wybrała sobie władzę i powinna tej władzy słuchać. Do wyborów oczywiście. Pycha i buta krasnoludów, którzy psują nasz wspólny dom powinna być wskazana, piętnowana m.in. przez dziennikarzy. Gdy będą to robić ujmie się za nimi w trudnych chwilach mądry obywatel. I tak to powinno się kręcić.