5 października 1939 r. Adolf Hitler odebrał defiladę oddziałów Wehrmachtu w Alejach Ujazdowskich w Warszawie. Niemiecki dyktator chciał w ten sposób upokorzyć Polaków, ale nie spodziewał się zamachu.
„Dziś oddziały niemieckie wkroczyły do Warszawy. Braterskie pozdrowienie przesyłamy żołnierzom polskim walczącym na Helu i wszystkim walczącym, gdziekolwiek się jeszcze znajdują. Jeszcze Polska nie zginęła. Niech żyje Polska…” – brzmiał ostatni komunikat Polskiego Radia, zakończony melodią polskiego hymnu.
Hitler, po wylądowaniu na Okęciu i objeździe kilku dzielnic, udał się na Plac Piłsudskiego, a wieczorem w Aleje Ujazdowskie. „Ubrany w płaszcz politischer leitera, miał po prawej młodego adiutanta. Hitler blady, o mocno zagryzionych ustach, zrobił na mnie wrażenie histeryka, zmęczonego i całkowicie zobojętniałego na wszystko, co się wokół niego dzieje” – wspominał Ksawery Świerkowski, dyrektor bibliotek naukowych, który przeprowadził ewakuację zbiorów Biblioteki Publicznej m.st. Warszawy.
Trybunę honorową z przywódcą III Rzeszy i generalicją Wehrmachtu ustawiono na wysokości wylotu ulicy Chopina (po stronie Parku Ujazdowskiego). „Warszawiacy stali na chodnikach w milczeniu, a ulicą ciągnął nieprzerwany potok ludzi, maszyn i koni. Żołnierze wygoleni, butni, jechali na samochodach, inni siedzieli na wypasionych koniach, ciągnących działa, moździerze i cekaemy. Czołgi ciężkie i lekkie jechały ze zgrzytem gąsienic. Na chodnikach panowała przeraźliwa cisza” – zapamiętał spiker Polskiego Radia Józef Małgorzewski.
Inaczej ten pokaz niemieckiej pychy relacjonowali napastnicy. Feldmarszałek Wilhelm Keitel, szef Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu tak to zapamiętał: „Podczas wspaniałej defilady daremnie szukałem wzrokiem swego najmłodszego syna. Musiałem go widocznie przeoczyć w masie stalowych hełmów. Później jednak, przy odlocie, Hans-Georg przecisnął się przez zwarty tłum żołnierzy, którzy chcieli zobaczyć Führera. Zdołał się ze mną tylko krótko przywitać i przekazać pozdrowienia dla matki”.
„…wychodzę w stronę Śródmieścia i natykam się na patrole niemieckiej żandarmerii i granatowej policji. Wszystkie ulice z Powiśla w kierunku Al. Ujazdowskich i Nowego Światu zamknięte. Granatowy policjant namawia mnie półgłosem na powrót do domu. Lepiej się dziś nie szwendać po mieście. Coś się dzieje w Śródmieściu, on sam dokładnie nie wie co. Zgromadzono dużo wojska, SS i gestapo” – wspominał Jan Nowak-Jeziorański, późniejszy kurier z Warszawy.
5 października w warszawskim Ratuszu Niemcy zamknęli 12 zakładników, w tym członków Komitetu Obywatelskiego utworzonego w czasie obrony Warszawy: Zdzisława Lubomirskiego, Ludwika Józefa Everta, księdza Henryka Hilchena, Abrahama Gepnera, Czesława Klamera, Antoniego Snopczyńskiego, Artura Śliwińskiego, Witolda Staniszkisa, Władysława Baranowskiego, Antoniego Barykę, Franciszka Urbańskiego i Szmula Zygielbojma. Stanowili zabezpieczenie przed aktami sabotażu. Niemcy nie spodziewali się jednak, że Polacy spróbują zamachnąć się na samego Hitlera.
Akcję zaplanował dowódca powstałej 27 września Służby Zwycięstwu Polski gen. Michał Karaszewicz-Tokarzewski, a koordynował mjr Franciszek Niepokólczycki, szef sztabu dywersji SZP, późniejszy prezes II Zarządu Głównego Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość.
Materiały wybuchowe ukryto na skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich i Nowego Światu. Detonacja ładunków miała nastąpić z piwnicy Cafe Clubu przy ul. Nowy Świat 15.
„Dlaczego wybuch nie nastąpił? Tokarzewski tłumaczył mi po wojnie, że nie miał wtedy jeszcze żadnego wywiadu i że defilada zaskoczyła zamachowców. Niepokólczycki nie dostał się tego ranka (5 października) na miejsce, bo Niemcy zamknęli dostęp do ulic, którymi miał przejechać Hitler. Oficer obecny na miejscu otrzymał wprawdzie rozkaz działania na własną rękę, ale tylko w wypadku, jeśli nie będzie cienia wątpliwości, że widzi przed sobą samego Hitlera. Stawka była za wielka, by można było sobie pozwolić na pomyłkę” – wspominał Nowak-Jeziorański.
Niemcy zepchnęli „obserwatorów z ich stanowisk, tak że osoba, która z sąsiednich ruin miała odpalić ładunek wybuchowy, nie otrzymała od nich odpowiedniego sygnału, a sama nie była w stanie spostrzec przejeżdżającego Hitlera” – oceniał z kolei Stefan Korboński, w toku wojny ostatni Delegat Rządu RP na Kraj.
„Trudno dziś zgadnąć, jak potoczyłaby się wojna, gdyby nie ta jedna sekunda wahania. Pewne jest tylko, że gdyby Hitler z całym otoczeniem zginął w tym momencie, Niemcy wyładowaliby całą furię na bezbronnej ludności Warszawy i pokonanego kraju. Trudno sobie wyobrazić rozmiary masakry, od której dzielił jeden ruch ręki” – zastanawiał się Jan Nowak-Jeziorański.
Niemcy odkryli nieużyte ładunki jeszcze tego samego 5 października 1939 r…