Zdjęcie przedstawiające rękę zabitej kobiety z manicure — czerwony lakier z białym sercem na serdecznym palcu — zostało opublikowane w wielu światowych mediach. Dzięki tej fotografii, która stała się symbolem rosyjskiego okrucieństwa w Buczy, znajomi rozpoznali Irynę Filkinę… — publikujemy kolejny fragment książki Serhija Kulidy „Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji”.
„Bucza. Wiosenny strzał. Krótka kronika okupacji” to książka pisarza i dziennikarza Serhija Kulidy (napisana przy współpracy z Ihorem Bartkivem), poświęcona wydarzeniom na przedmieściach stolicy Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Jest to wstrząsająca kronika wydarzeń (dzień po dniu), których świadkami są mieszkańcy Buczy, a także – pamiętnik autora, który trzy tygodnie spędził w piwnicy swojego domu chroniąc się przed ostrzałem. Publikujemy kolejny fragment książki. Wcześniejsze odcinki można przeczytać TUTAJ
Bucza, ulica Jabłońska, godzina 7.30
— Mamo, błagam cię, nie jedź do domu! Rosjanie okupowali Mychajliwkę-Rubeżiwkę… Zabijają ludzi — płakała do słuchawki Ołena.
— Córko, nie martw się! To przecież twoja mama, zawsze sobie poradzi — spokojnie odpowiedziała Iryna Filkina. — Muszę kończyć, bo ciężko pedałować…
Ta rozmowa odbyła się 5 marca i od tego momentu Iryna nie kontaktowała się już z bliskimi…
Prawie miesiąc później, w wyzwolonej Buczy, Algierka Zohra Bensemra, która pracuje głównie w „gorących punktach” na Bliskim Wschodzie, w Afryce i Azji, zrobiła zdjęcie dla agencji Reuters przedstawiające rękę kobiety z manicure — czerwony lakier z białym sercem na serdecznym palcu. W krótkim czasie to zdjęcie zostało opublikowane w wielu światowych mediach. Holenderski dziennik De Volksrant umieścił 4 kwietnia na pierwszej stronie dokument świadczący o terrorze Rosjan, wykonany przez Zohra Bensemra, podkreślając, że w Buczy „setki cywilów zostały rozstrzelane przez rosyjską armię”. To właśnie dzięki temu zdjęciu, które stało się wiralowe w mediach społecznościowych, bliscy i znajomi rozpoznali Irynę Filkinę…
Tego samego dnia, wizażystka z Hostomla, Anastazja Subaczowa, z bólem napisała na Facebooku: „Gdy po raz pierwszy zobaczyłam to zdjęcie w sieci, od razu poczułam, że jest mi bardzo znajome, ale nie mogłam do końca zrozumieć dlaczego. Zaczęłam myśleć o tej kobiecie z manicure, skąd ją znam… Porównałam zdjęcia jej ciała z moim własnym zdjęciem jej manicure i zrozumiałam, że to ta sama osoba… Znalazłam zdjęcia, na których Iryna trzyma paletę i pozuje z tym samym manicure, z tym samym serduszkiem i lakierem. I zrozumiałam, że to ona…”.
Iryna Filkina, mieszkająca we własnym domu pod Kijowem, w wiosce Mychajliwka-Rubeżiwka, pracowała w „Epicentrze”, zlokalizowanym na zachodnich obrzeżach Kijowa, przy ulicy Berkoweckiej, jako operatorka kotłowni. To stanowisko w „erze postępu technicznego” nazywano po prostu palacz. Na początku 2022 roku zapisała się na kurs wizażu. Jak wspomina jej młoda mentorka Anastazja, Iryna „mówiła, że bardzo późno zdała sobie sprawę, że trzeba kochać siebie i bardzo żałowała, że nie zrozumiała tego wcześniej. Ale teraz była nastawiona, by kochać siebie na maksa”. Jako wyraz tej wolności zrobiła sobie na Walentynki wiśniowo-czerwony manicure z serduszkiem na serdecznym palcu.
„Mama próbowała wszystkim powiedzieć, że życie jest krótkie i trzeba zdążyć zrobić wszystko, co chcesz i co ci się podoba — wspominała córka Nadija. — Przez całe życie dążyła do osiągnięcia dobrego statusu społecznego: zbudować dom, znaleźć porządną pracę, kupić samochód. Całe życie pracowała, więc przez ostatnie dwa lata postanowiła żyć dla siebie. Na Nowy Rok zorganizowaliśmy dla niej wycieczkę po Kijowie, po raz pierwszy jeździła na łyżwach, a wiosną planowaliśmy przejażdżkę konną”.
Kobieta, która w kwietniu miała skończyć pięćdziesiąt trzy lata i miała już dwie dorosłe córki, czuła potężny przypływ drugiej młodości: „Na stare lata wreszcie zrozumiałam najważniejsze — trzeba kochać siebie i żyć dla siebie! W końcu będę żyć tak, jak chcę!”.
Iryna założyła konto na Instagramie i zaczęła dzielić się z „wirtualnymi” przyjaciółmi swoimi małymi radościami i wydarzeniami z życia osobistego.
„Powiedziała, że teraz sama zrobi sobie makijaż na koncert Olhi Poliakowej, bo na ostatnich zajęciach kupiłyśmy jej pierwszy zestaw kosmetyków i była z tego powodu niesamowicie szczęśliwa — opowiadała Anastazja Subaczowa. — Na pożegnanie mnie przytuliła i prosiła, żebym dbała o zdrowie, mówiła, jaka jestem cudowna. Była jak uzdrowicielka, czuła mnie i moje bóle. Jak bardzo boli, że nie wyczułam jej bólu”. Ostatnie zajęcia odbyły się 23 lutego…
Następnego dnia o piątej rano do Iryny zadzwoniono z pracy: „Iryno Siergiejewno, trzeba iść do pracy. Nic strasznego się nie stanie… Rosjanie tylko ostrzeliwują bazy, obiekty wojskowe”.
Już w ciągu dnia, jak opowiadała Olga, „mama zadzwoniła i powiedziała, że ich centrum handlowe zostało ostrzelane. Wieczorem rozpoczął się alarm przeciwlotniczy, wybuchy było słychać z każdej strony. Wtedy postanowiłam ewakuować się z przyjaciółką do Polski… A mama została w tym przeklętym ‘Epicentrze’, gdzie utworzono punkt humanitarny. Proponowałam jej, żeby pojechała z nami, ale odmówiła, mimo iż skarżyła się, że musiała pracować na drugą zmianę, bo inni pracownicy nie mogli dojechać do centrum handlowego. Mama bała się, że ją zwolnią. Szefostwo groziło jej, a w jej wieku znalezienie nowej pracy jest prawie niemożliwe.
Kiedy prawie dotarłyśmy do Polski, mama zadzwoniła i powiedziała: ‘Wszyscy stąd wyjechali. Zostałam sama’. Moja mama została porzucona. Wszyscy, którzy schronili się w centrum handlowym, zostali ewakuowani, a moją mamę zostawili. Powiedzieli, że zabrakło miejsc w samochodach”.
Ponad tydzień Iryna Filkina nie opuszczała pracy w „Epicentrze” — karmiła ludzi, którzy znaleźli tam schronienie przed ostrzałem, oraz ukraińskich żołnierzy.
„Nasza mama była w pracy w Kijowie, w ‘Epicentrze’ na ulicy Berkowieckiej — wspominała córka Nadija. — Myślała, że tam będzie bezpiecznie, ale nie, zaczęły się ostrzały. Zdecydowała, że jednak wróci do domu, bo w domu jest piwnica i będzie gdzie się schować… To było 5 marca, wtedy masowo nacierano na Irpień”.
„Transport już nie kursował — dodaje siostra Iryny, Switłana Safonowa. — Poprosiła współpracownika, żeby pożyczył jej rower, i pojechała do domu. Była w kontakcie ze swoimi córkami… Błagały ją, żeby nie jechała”.
„Powiedziałam mamie, żeby uciekała, wtedy formowała się kolumna ewakuacyjna — wspominała młodsza córka Olga. — Na to odpowiedziała: ‘Nie martw się, to przecież twoja mama, zawsze sobie poradzi. Mama cię kocha. Powiedziała, żebyśmy się żegnali, bo ciężko jej już pedałować…”.
„Starałyśmy się ją przekonać, żeby pojechała w stronę dworca i szukała ewakuacji — opowiada starsza córka Nadija. — Po godzinie nie miałyśmy już z nią kontaktu”.
Do tragedii, według relacji ukraińskiego żołnierza Maksyma Krywcowa, doszło między siódmą a ósmą rano. Właśnie wtedy jakaś kobieta na czarnym rowerze minęła centrum handlowe „Żyrafa” i zmierzała ulicą Wokzalną w kierunku Buczy. „W stronę posterunku zbliżała się kobieta na rowerze — wspominał Maksym na Facebooku. — Miała na sobie niebieski fartuch ‘Epicentru’. Jechała szybko. Nie zatrzymała się. Przejechała przez skrzyżowanie dwóch ulic (Wokzalnej i Jabłońskiej — przyp. aut.). Puste i ciche, jak w Wigilię. Została ostrzelana z KPWT (wielkokalibrowy karabin maszynowy — przyp. red.). Wypuścili serię. Rower i kobieta zniknęli w kłębach dymu i pyłu”.
Moment egzekucji Iryny Filkiny uchwycił także ukraiński dron. Na nagraniu (opublikowanym 6 kwietnia przez „The New York Times”) widać, jak rowerzystka porusza się ulicą Wokzalną, a potem schodzi z roweru i skręca w ulicę Jabłońską. W tym momencie rosyjski BMD-4, wyposażony w armatę 100 mm 2A70, strzelającą pociskami odłamkowymi, armatę automatyczną 30 mm i karabin maszynowy PKTM kalibru 7,62 mm, oddaje kilka strzałów w stronę rowerzystki. W miejscu trafienia unoszą się kłęby dymu i chmury pyłu…
Prawie miesiąc później, kiedy Bucza została już wyzwolona, nasi żołnierze znaleźli na tym miejscu ciało kobiety w niebieskiej kurtce z napisem „Epicentr” i jasnych spodniach, leżące obok czarnego roweru. Jej noga była zniekształcona poważnym zranieniem, a z rękawa wystawała dłoń z zadbanymi paznokciami, pomalowanymi na wiśniowo-czerwono, z namalowanym serduszkiem na jednym z palców. Obok leżał betonowy słup uszkodzony przez wielkokalibrowy pocisk.
„Na nagraniu widać, że nie tylko ją zastrzelili — zwraca uwagę na szczegóły Nadija — jej noga też była uszkodzona, jakby odpadł jakiś fragment. W tym miejscu przejeżdżały czołgi, więc nie ma pewności, czy miała tylko rany postrzałowe…”.
Tymczasem córki, jeszcze 5 marca, zaniepokojone milczeniem matki, kontynuowały jej poszukiwania. Zadzwoniły do sąsiadów — ci powiedzieli, że Iryny nie ma w domu. Dziewczyny zaczęły rozważać, że może mama ukryła się przed ostrzałem w czyjejś piwnicy, zgubiła telefon albo zabrali go Rosjanie. Zaczęły publikować zapytania w mediach społecznościowych. I dopiero wtedy odpowiedział im wspomniany już Maksym Krywcow… Ale dziewczyny nie chciały wierzyć w to, co opublikował. Miały nadzieję, że stało się coś innego, fatalny zbieg okoliczności… No bo przecież ich mama nie mogła zginąć…
Dopiero 1 kwietnia, w dniu urodzin Iryny Filkiny, młodsza córka Olga otrzymała nagranie, które potwierdzało tożsamość: „Patrzyłam, widziałam, że to ona, moja mama… ale nie mogłam uwierzyć, że to ona. Ciało było zmasakrowane, leżało na dworze prawie miesiąc. Pierwsze, co zrobiłam, to zapytałam człowieka, który dał jej rower, czy to jego pojazd? Bo gdyby powiedział, że to nie jego rower, nadal szukałabym mamy… Dwukrotnie dowiedziałam się o śmierci mamy — pierwszy raz po zdjęciu, a drugi już oficjalnie. Czułam, jakby złamał mi się kręgosłup. Położyłam się i zapłakałam z bezsilności”.
Rodzina mogła pożegnać się z Iryną na jej własnym podwórku w Mychajliwce-Rubeżiwce 11 kwietnia… A po pewnym czasie córka Olga założyła fundację „Mama Ira”, bo tak przyjaciele i znajomi nazywali zmarłą Irynę Filkinę. Fundacja miała pomagać młodym rodakom, którzy ucierpieli z powodu wojny. „Chcę, aby zdjęcie jej ręki stało się symbolem nowych początków — mówi Olga. — Ten symbol mówi okupantom, że nawet jeśli mogą zrobić z nami, co chcą, nie mogą odebrać najważniejszego: miłości. Miłości, której oni nie mają”. I z gniewem dodaje: „Trzeba Europie udowodnić, co się u nas dzieje, bo jedno zdjęcie to za mało, słowa to za mało… potrzebują dowodów na papierze. Na papierze napiszą, że naprawdę cię zabili, i że to ludobójstwo. A kiedyś wydrukują to w podręcznikach do historii… Ale myślę, że gdyby w książkach do historii nie pisano tylko ‘suchych’ faktów z liczbami, ale udało się przekazać choć jeden procent tego, co teraz czują ludzie… nikt już więcej nie chciałby powtarzać tych krzykliwych haseł ‘możemy powtórzyć!’”.
Bucza, ulica Kijewo-Mirocka.
Na ulicy Kijewo-Mirockiej zginął dowódca grupy antydywersyjnej, 48-letni Witalij Karpenko. Został odznaczony medalami „10 lat Sił Zbrojnych Ukrainy”, „Za wsparcie w ochronie granicy państwowej Ukrainy”, „20 lat Niepodległości Ukrainy”, „Za obronę ojczyzny”. Pośmiertnie Witalij otrzymał medal „Obrońca Ojczyzny” oraz tytuł „Honorowego Obywatela Miasta Irpień”.
Bucza, ulica Instytucka.
Z opowieści mieszkańca Hostomela Nazara Petriuka:
5 marca jechałem z bratem ulicą Instytucką w Buczy. Brat prowadził biały samochód oznaczony symbolem Czerwonego Krzyża, a ja siedziałem z tyłu. Mijaliśmy lasek, gdy nagle usłyszałem strzał i pocisk przeleciał między moim lewym uchem a ramieniem. Natychmiast padłem na siedzenie, myśląc, że brat nie żyje. Strzały z daleka trwały nadal. Brat wrzucił wsteczny i zaczął manewrować, aż samochód uderzył w drzewo. Wtedy znów pomyślałem, że brat nie żyje. Na szczęście był tylko ranny w głowę. Jedno z jego oczu było całkowicie zakrwawione, a drugie mocno opuchnięte. Już nic nie widział. Mówiłem mu, dokąd jechać, i udało nam się uciec. Mój brat miał szczęście: kula snajpera trafiła tylko w skórę na głowie, zostawiając 5-centymetrową bliznę.
Bucza, ulica Puszkina.
Wiktor Honczar, który miał 55 lat, urodził się na Kijowszczyźnie. W młodości przeszedł przez wojnę w Afganistanie. Ostatnio pracował w Hostomelu jako główny inżynier w przedsiębiorstwie komunalnym „Błahozeleńbud”. Był pracowitym i życzliwym człowiekiem. Uwielbiał swoje dzieci — Witalija i Switłanę, a szczególnie wnuka Makara…
Jego życie przerwała wojna… „Rankiem 5 marca w Leśnej Buczy było spokojnie, i mój Ołeh (Ołeh Palamarczuk — były deputowany Rady Miejskiej Buczy oraz naczelnik KP „Hostomel KŻEP”) wyszedł z Wiktorem na ulicę, żeby zobaczyć, czy ktoś z sąsiadów nie potrzebuje pomocy — wspominała Tetiana Palamarczuk. — Nie przeszli kilku kroków, gdy zobaczyli na drodze wyrzutnię RPG-18 ‘Mucha’, która natychmiast wybuchła. Ołehowi urwało prawą dłoń. Zadzwoniliśmy po pogotowie, ale dyżurny lekarz odpowiedział: ‘Nie dojedziemy, bo trwają ostrzały’.
Wiktor, nie zastanawiając się długo, uruchomił swój samochód, i razem z nim wsiedliśmy. To, co zobaczyliśmy po drodze do szpitala, wstrząsnęło nami. Wszędzie były rozbite i spalone samochody, leżały ciała cywilów, zwłoki psów i kotów. W okolicy szkoły nr 5 otwarto do nas ogień z broni palnej”.
Potem doszło do tragedii. „Ołeh wyskoczył z samochodu i powiedział żonie: 'Uciekajcie do domu!’ — opowiadał kierownik oddziału traumatologii szpitala Petro Ksienyk. — Ale nie wiedział, że jego żona została ranna, a kierowca (czyli Wiktor Honczar) już nie żył. Ołeh z urwaną ręką dobiegł do nas na oddział. Niestety, konieczna była amputacja na poziomie środkowej części przedramienia. A jego żona, jak się później okazało, całą noc leżała na ulicy obok tego samochodu, bo była ranna w udo. Nikt nie mógł jej dowieźć do nas. Dopiero następnego dnia, nie wiem kto, przetransportował ją do ambulatorium, które działało. Tam udzielono jej pomocy”.
Osiedle Stojanka.
Przed emeryturą Jurij Aleksiejew był oficerem oddziału specjalnego. Kiedy rozpoczęła się pełnoskalowa wojna, ze względu na stan zdrowia nie przyjęto go do armii. W związku z tym mężczyzna wstąpił do obrony terytorialnej Buczy. Wraz z towarzyszami pomagał cywilom w ewakuacji, informował o dyslokacji wojsk rosyjskich i pełnił służbę na punkcie kontrolnym w pobliżu osiedla Stojanka, gdzie miał domek letniskowy i dokąd przywiózł swoją małą córkę. W tym samym czasie jego żona całodobowo ratowała rannych w szpitalu w Buczy.
Jak opowiadali przyjaciele byłego funkcjonariusza, wieczorem 5 marca Jurij również poszedł pomagać rannym ludziom, a potem zniknął…
Jego zmasakrowane ciało odnaleziono dopiero w kwietniu. Okazało się, że Rosjanie wzięli go do niewoli, brutalnie torturowali, a potem rozstrzelali. Dwudziestego szóstego kwietnia bohater został pochowany na jednym z cmentarzy w Buczy, a następnie, 7 marca 2023 roku, jego prochy zostały przeniesione na Aleję Bohaterów, znajdującą się na cmentarzu przy ulicy Deputackiej nr 1.
Jurij Lwowicz został pośmiertnie odznaczony „Orderem Ochotnika”.