Tygodnik dla czytających – ks. ARTUR STOPKA o przyczynach wzrastającej popularności „Tygodnika Powszechnego”

Gdy ogromna większość gazet i czasopism notuje w Polsce systematyczne spadki nakładów, krakowski „Tygodnik Powszechny” wbrew trendowi ma coraz więcej czytelników. Warto popatrzeć, jak to się dzieje.

 

Żyje jeszcze sporo Polaków, którzy pamiętają, jakim fenomenem był „Tygodnik Powszechny” przed rokiem 1989, w czasach PRL-u. Jak po kolejne numery pisma biegało się po Mszy św. do zakrystii. Jak wielu duchownych nie tylko chętnie pomagało w kolportażu, ale również za punkt honoru uważało znajomość treści poszczególnych numerów. „Tygodnik Powszechny” był ważnym elementem sfery wolności, jaką wówczas dla znaczącej części społeczeństwa stanowił Kościół. Czasopismo było też liczącym się głosem wspólnoty polskich katolików na temat otaczającej ich rzeczywistości, także tej kościelnej.

 

List od Papieża

 

Po roku 1989 zapanowało powszechne przekonanie, że „Tygodnik” popełnił poważny błąd, angażując się politycznie po jednej, bardzo konkretnej stronie. Od pisma gwałtownie odwrócili się polscy duchowni. Jego tytuł stał się dla niejednego z nich synonimem kreciej roboty w Kościele. Ci, którzy zaczęli „Tygodnikowi Powszechnemu” nie najlepiej życzyć otrzymali poważny argument w postaci listu papieża Jana Pawła II do redaktora naczelnego, Jerzego Turowicza, z okazji pięćdziesięciolecia pisma. Jedyny Polak na Stolicy Piotrowej pisał z nieskrywanym zatroskaniem.

 

Powołując się na swoją wizytę w Ojczyźnie w roku 1991 stwierdził, że odzyskanie wolności zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonym atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat, a także na Papieża. Wyliczywszy, że po 1989 roku mnożyły się oskarżenia czy pomówienia o klerykalizm, o rzekomą chęć rządzenia Polską ze strony Kościoła, czy też o hamowanie emancypacji politycznej polskiego społeczeństwa, Jan Paweł II stwierdził, że oddziaływanie tych wpływów odczuwało się jakoś także w „Tygodniku Powszechnym”. „W tym trudnym momencie Kościół w «Tygodniku» nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd prawo oczekiwać; „nie czuł się dość miłowany” – jak kiedyś powiedziałem. Dzisiaj piszę o tym z bólem, gdyż los «Tygodnika Powszechnego» i jego przyszłość bardzo leżą mi na sercu” – czytamy w liście Następcy św. Piotra.

 

Wyrok?

 

Te papieskie słowa mogły dla pisma oznaczać wyrok. Nie brakło takich, którzy zaczęli odliczać dni i godziny do momentu, w którym czasopismo straci prawo używania w tytule określenia „katolickie” i po prostu upadnie z braku czytelników. Przeliczyli się. Po rozmaitych perturbacjach (w tym również właścicielskich) „Tygodnik Powszechny” wciąż się ukazuje. Co więcej wciąż ma w tytule sformułowanie „Katolickie pismo społeczno-kulturalne”. I od kilku lat jego nakład nie spada, jak to ma miejsce w odniesieniu do zdecydowanej większości czasopism na polskim rynku, lecz stopniowo, krok po kroku rośnie. Stał się więc ewenementem, idącym z uporem wbrew trendom.

 

Jak to możliwe? Łukasz Warzecha analizując w ubiegłym roku na łamach portalu SDP  sukces sprzedaży „Tygodnika Powszechnego” wskazał przede wszystkim na dwie kwestie – lojalność czytelników i nieoczywistość. Wyjaśniając tę drugą, stwierdził: „«Tygodnik Powszechny» daje swoim czytelnikom jakieś zaskoczenie, pobudzenie do myślenia, zamiast wyłącznie potwierdzania ich własnych poglądów”.

 

Kwestia zaufania

 

Jest w tej diagnozie sporo racji. Warto zwrócić uwagę, że obydwie wskazane przez Warzechę przyczyny sukcesu TP wzajemnie się uzupełniają. Lojalność, o której mówi, jest czymś innym niż powszechne dziś wśród odbiorców w Polsce przywiązanie do konkretnych tytułów, stacji radiowych i telewizyjnych, serwisów internetowych, wynikające z ich charakteru „tożsamościowego”. W czasach, gdy ten rodzaj mediów dominuje na rynku, „Tygodnik Powszechny” stawia swoim czytelnikom wymóg nie identyfikacji z prezentowanymi na łamach poglądami, ale zaufania do redakcji, że warto poznać przygotowane przez nią treści.

 

Na kwestię zaufania zwracał zresztą uwagę sam zespół TP w materiałach promocyjnych. Odbiorca nie musi zgadzać się z tym, co czyta. Dzięki lekturze dowiaduje się, co myślą inni, w jaki sposób widzą konkretne sprawy i interpretują zjawiska oraz wydarzenia. Czytelnik TP w pewnym sensie „musi” być otwarty na dialog. Okazuje się, że w ostatnich kilku latach liczba tego rodzaju odbiorców powoli rośnie, a redakcja potrafiła tę niszę zauważyć i skutecznie zagospodarować.

 

Autorytety

 

W „Tygodniku Powszechnym” dokonała się pokoleniowa zmiana. Jednak wciąż można dostrzec w kształtowaniu pisma szacunek, a raczej przywiązywanie znaczenia do kwestii autorytetu. Nie sposób zignorować wartości, jaką dla wizerunku i odbioru tego pisma ma postać ks. Adama Bonieckiego. Nakładane na niego przez władze zgromadzenia, do którego należy, zakazy wypowiadania się dla mediów czynią wyjątek tylko dla krakowskiego czasopisma. Paradoksalnie dla części odbiorców, w tym sporego grona katolików, czynią one poglądy i opinie ks. Bonieckiego bardziej wartościowymi i godnymi poznania. Redakcja konsekwentnie buduje swój wizerunek na autorytecie byłego generała marianów. Ale nie tylko na jego autorytecie.

 

Dwa lata temu Jerzy Sadecki na łamach miesięcznika „Press” w obszernym tekście poświęconym zauważalnemu sukcesowi krakowskiego pisma zwrócił uwagę, że przywiązywanie wagi do autorytetów widać także np. w doborze felietonistów. „Każdy z nich ma swoich fanów” – odnotował. Określenie „fanów” wydaje się tutaj nie do końca precyzyjne. Dla określonych grup odbiorców konkretni autorzy pojawiający się na łamach tygodnika są czymś więcej niż idolami. Są właśnie autorytetami.

 

Wiśniewski i Woś

 

TP wypracował sobie w ostatnich latach opinię czasopisma odważnego. To w nim pojawiają się np. niewygodne nie tylko dla części polskich katolickich hierarchów, ale również dla wielu księży i wiernych świeckich teksty o. Ludwika Wiśniewskiego. Niezależnie od tego, czy odbiorcy się z nimi zgadzają czy nie, są to ważne głosy w debacie o Kościele w Polsce, które raczej nie mają szans ukazać się w jakimkolwiek innym piśmie opatrzonym przymiotnikiem „katolicki” w naszym kraju.

 

Ale opinia „odważnego” dotyczy nie tylko tematyki kościelnej. Kilkakrotnie zdarzyło się, że na łamach „Tygodnika Powszechnego” publikowane były teksty znanych autorów, których publikacji odmówiły inne renomowane periodyki. Znaczącym ruchem było również zatrudnienie znanego i budzącego kontrowersje publicysty Rafała Wosia, z którym tygodnik „Polityka” nie przedłużył umowy. Tego typu działania również kształtują wizerunek pisma.

 

Dawniej „inteligent”

 

We wspomnianym już tekście w „Press” redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego” Piotr Mucharski w pewnym sensie definiuje docelową grupę odbiorców redagowanego przez niego pisma: „To ważne określenie tożsamościowe: jestem człowiekiem czytającym. Skoro czytam, to nawet gdy z czymś się nie zgadzam, nie powiem, że ten myślący inaczej jest debilem. Dziś określenie «człowiek czytający» to jak dawniej «inteligent»”.

 

Trudno powiedzieć, czy nakład i sprzedaż TP w najbliższych latach będą nadal rosły, czy też okaże się, że osiągnął on maksimum możliwości. Jego sukces wynika przede wszystkim z jednego: istnieje w Polsce zapotrzebowanie na tego typu pismo i redakcja efektywnie je zaspokaja. Potrzebuje go konkretna, wcale nie mała, jak na dzisiejsze warunki i okoliczności, grupa ludzi.

 

Ks. Artur Stopka