WALTER ALTERMANN: Czy aktor się „wciela”? Oraz o innych przypadłościach na styku dziennikarstwa z kulturą

Opisać sztukę nie jest łatwo, Antoine Watteau „Muzyczne przyjęcie w letnim teatrze”,(fragment obrazu), olej na płótnie, ok 1719, The Wallace Collection - Art museum, Londyn. Fot. Wikipedia

W większości gazet (tak wydawanych tradycyjnie, jak internetowych) nie ma już dzisiaj etatowych recenzentów teatralnych.

W obecnych czasach najbardziej poważaną dziedziną w środowisku dziennikarskim jest oczywiście polityka. Jest po temu kilka przyczyn, ale z pewnością najważniejsza jest ta, że naprawdę każdy potrafi wyartykułować jaką partię lubi, a jakich nie. Reszta jest już prosta, choć oczywiście trzeba wiedzieć kto jest obecnie przy władzy, kto w opozycji, trzeba znać nazwiska prezydenta,  marszałków, szefów frakcji, ministrów, itp. No, ale to można sobie spisać w zeszycie i trzymać w szufladzie biurka lub na osobnym pliku w laptopie.

Przemysł, gospodarka, rolnictwo, handel międzynarodowy, kursy walut, bankowość cieszą się już mniejszym uznaniem wśród dziennikarzy, bo to jednak trzeba się trochę na tych sprawach  znać, a samo uwielbienie, na przykład, gospodarki Portugalii może nie wystarczać. Oczywiście o „problemach ścisłych” da się sporo wyczytać w Internecie, ale jest to jednak źródło zawodne a miejscami bałamutne.

Prawdziwe problemy zaczynają się wtedy, gdy przyjdzie nam napisać coś o teatrze. Teoretycznie jest to łatwe, bo w końcu mamy pod ręką takie precyzyjne pojęcia o spektaklach jak: wzruszający, nie pozostawiający obojętnym, ujmujący (o przedstawieniach lżejszego gatunku), porażający (o tragedii), zabawny, miły, sympatyczny. I takich recenzji jest większość.

Najczęściej współczesny recenzent na początku streszcza dramat a potem wystawia cenzurki aktorom i reżyserowi. Z reżyserami jest prosto, bo to w końcu oni odpowiadają za finalny wyraz i jakość dzieła, ale z aktorami jest spory kłopot. Bo ileż razy można pisać, że M. stworzył kreację, a K. prawdziwą kreację, że B. była zabawna, że T. wzruszała do łez?

Jako miarę wybitnego sukcesu aktorskiego dzisiejsi recenzenci przyjęli określenie „wcielił/a się”. I czytamy, że N. wcielił się w postać Hamleta. Wyjaśnijmy sobie zatem, że aktor w nic i nigdy się nie wciela. Aktor po prostu gra.

Jeszcze, w przypadku gdy Tadeusz Łomnicki zagrał prezydenta Warszawy Stefana Starzyńskiego w filmie Gdziekolwiek jesteś panie prezydencie, w reżyserii Andrzeja Trzos-Rastawieckiego, można by mówić o „wcielaniu się”. Bo Łomnicki zagrał postać historyczną i starał się oddać pewne charakterystyczne odruchy, gesty a nawet głos bohatera. Ale na litość boską Łomnicki się w nikogo nie wcielał, on grał.

Zdarza się, że aktor nawet fizycznie upodabnia się do bohatera, ale tylko w filmach o postaciach historycznych. I dlatego wszyscy liczni angielscy aktorzy grający Henryka VIII byli grubi. Ale przecież nie na tym polegała ich rola.

Czy recenzent może nauczyć się teatru? Nie wiem, ale z pewnością osoba nie chodząca do teatru niczego się w tej dziedzinie nie nauczy. A teatr jest matecznikiem aktorstwa, tam aktorzy dorastają, rozwijają i naprawdę uczą się zawodu. Oczywiście dzisiaj największą popularnością (i co za tym idzie uznaniem) cieszą się aktorzy seriali, ale wszystkie te seriale są do siebie podobne i nie wymagają żadnego istotnego wysiłku twórczego od aktorów.

Przed wojną człowiek, który chciał uchodzić za inteligenta musiał bywać w teatrze, operze i filharmonii. Oczywiście był to snobizm, ale był to snobizm błogosławiony. Bo z czasem nawet nieczuły na teatr osobnik jakoś zaczynał się orientować w czym rzecz.

W swoich gazetach Mieczysław Grydzewski zatrudniał jako recenzentów ludzi wybitnych, mających wielki dorobek w literaturze. I to oni mieli gwarantować czytelnikowi, że opisywana sztuka czy koncert są naprawdę wartościowe lub nie. I dlatego w Skamandrze i Wiadomościach Literackich pisali recenzje Tadeusz Boy-Żeleński, Antoni Słonimski i Julian Tuwim. I żadnemu z tych Wielkich przez myśl by nie przeszło, że jakiś aktor w cokolwiek się „wciela”.

W ludowych  bajkach, owszem wcielają się diabły w księdza, wędrowca lub rycerza, ale żywy aktor – powtórzę to – gra, i tylko i aż gra.

Jeszcze w okresie PRL była taka gazetowa praktyka, że redakcje proponowały swoim najlepszym dziennikarzom, zajmującym się kulturą, pisanie recenzji. I tak jak przed wojną, powojenni recenzenci bywali okrutni, ale naprawdę znali i rozumieli teatr.

Dzisiaj mamy do czynienia z ogromnym oddalaniem się kontynentów. Teatr i znawcy teatru oddalają się od siebie coraz bardziej i bardziej… Uczelnie humanistyczne kształcą „kulturoznawców”, którzy mają swój „kulturoznawczy” język. I ten język nowej nauki nie ma zupełnie nic wspólnego z teatrem, który jest udokumentowaną sztuką od co najmniej 26 wieków. Naprawdę żaden z aktorów i reżyserów nie mówi językiem z jakim mamy do czynienia na przykład w TVP Kultura. Tam to jest tak jakby Aborygeni i Eskimosi wymieniali się życiowymi doświadczeniami.

W większości gazet (tak wydawanych tradycyjnie, jak internetowych) nie ma już dzisiaj etatowych recenzentów. Ale nie ma się czemu dziwić, gdy wiemy, że ogromna większość gazet zwolniła korektorów, polegając na komputerowych programach sprawdzających poprawność pisowni. Ale… dobry korektor sprawdzał też styl, składnię i różne takie…

Recenzja może być sztuką, co udowadniali już poważni pisarze, piszący recenzje. Nie zapomnę krótkiej recenzji Słonimskiego z wystawienia „Ćwiartki papieru” komedii Victoriena Sardou. Słonimski napisał krótko: „To nie była ćwiartka papieru, to była rolka.”

Pamiętam również recenzję, która zaczynała się tak: „Podstawowym problem tego wystawienia jest to, że reżyser nie pojął podstawowych tendencji utworu…”

Panie i Panowie Dziennikarze, chodźcie do teatrów. Nie tylko z okazji jubileuszy i różnych obchodów. I nie trzeba być na premierze, wystarczy bywać na trzecim, czwartym lub kolejnych spektaklach. Drugich spektakli nie polecam, bo te są zawsze najsłabsze. A to na skutek tego, że nie wszyscy członkowie zespołów dochodzą w pełni do siebie po premierowych bankietach.